Początek roku szkolnego jest trochę jak narodziny nowego dziecka. Matka obolała ale szczęśliwa, hormony szaleją, z pieśnią na ustach („Mam tę moc, mam tę moc, będę karmić całą noooc!”) góry by przenosiła. A po jakimś czasie zastajesz ją, jak siedzi w kucki z kołtunem na głowie, kiwa się i ssąc kciuk rozmyśla: „I na co ja się tak cieszyłam?…” O ile w ogóle jest w stanie sformułować jakieś myśli.
Obecnie (mamy pierwszy dzień szkoły) jestem na etapie „Yes! Yes! Yes! Jutro rano odstawię Wojtka do przedszkola, pojadę do pracy, zrobię sobie kawę, włączę muzyczkę i cały dzień będę pisała, lalalala!”. Nadejście kryzysu przewiduję najdalej za dwa tygodnie. Boleśnie zatęsknię za czasami bez budzika, bez porannego zdzierania z łóżek, bez wieczornego do łóżek zaganiania, bez upierdliwych pytań o spakowane tornistry i odrobione lekcje, bez porannego wkurwu, że oczywiście nie spakowane i skąd ja mam wiedzieć, gdzie jest twój strój na WF i zeszyt do matematyki!!!!…
Ale nie uprzedzajmy faktów.
Może w tym roku wreszcie kupię chłopakom oldskulowe budziki (alarmów w telefonach, jak twierdzą, nie słyszą) i zmuszę, żeby wstawali sami? (zmuszę, buahahaha, po prostu przestanę ich budzić, jak się kilka razy spóźnią, to wreszcie się nauczą, zwłaszcza obowiązkowy Piotrek; w ten sposób w przyszłości oszczędzę sobie budzenia ich do pracy…)
Może przestanę ględzić o lekcjach i tornistrach? (bo i tak Piotrek zawsze ma wszystko przygotowane, a Michał przeważnie ma wszystko w pompce?)
Może zupełnie nie będę się tą szkołą przejmować? (chociaż nie wiem, czy można przejmować się jeszcze mniej, skoro swoje hasło do dziennika elektronicznego zgubiłam zaraz po tym, jak je dostałam dwa lata temu i do dziś nie kiwnęłam palcem, by je odzyskać…)
Zaczęłam dobrze, bo nie byłam na rozpoczęciu roku. Ograniczyłam się do wyprasowania białych koszul i wyjęcia z czeluści szafy garniturów.
I jestem z siebie zadowolona. Oby tak zostało mi na kolejne miesiące. Czego i Państwu życzę 🙂
A mnie dręczy wyrzut sumienia, że nie poszłam na rozpoczęcie roku do mojego czwartoklasisty, gdyż rzeczony czwartoklasista mi z żalem wyznał, że byli wszyscy rodzice oprócz mnie. I teraz nie wiem, czy dać się ponieść ogólnej histerii czy poddać się naciskowi tłumu.
Nie martw się, inne dzieci mu zazdrościły samodzielności 🙂 Kiedyś nie poszłam na opłatek ministrancki i też mi synuś zarzucił, że „wszystkie mamy były”. A koledzy mówili do swoich mam: „No i po co przyszłaś, widzisz, że mamy Michała nie ma, a ty zawsze musisz ze mną iść!” :-))