Przez jakiś czas był z tym spokój. Koledzy i koleżanki Wojtusia opuszczali placówkę dzierżąc pod pachą liczne dzieła malarskie w stylu wczesnego Moneta i jeszcze wcześniejszego Picassa, bądź wybuchali w szatni nieutulonym płaczem, kiedy któreś z arcydzieł zostało w sali. A Wojtek nie. Cieszyłam się w duchu, ale nie nacieszyłam się długo. Zaczęło się i u nas.
I teraz z łagodną rezygnacją znoszę do domu pokolorowane kartki i opisuję tytułem dzieła i datą powstania i chowam do teczki jak relikwie.
Pewnego dnia wychodzi Wojtuś z sali, trzymając w ręku kolejny rysunek.
– To jest kasztan, Wojtusiu? – pytam, bo na kasztana mi wygląda.
– Nie! – śmieje się Wojtek – to jest świnia!
– Świnia, świnia! – podchwytuje Hania.
– To chyba dzika świnia, bo taka brązowa? Świnki są raczej różowe – próbuję ratować honor świadomego odbiorcy dzieła malarskiego.
– Nie, świnia, świnia! – upierają się Wojtek i Hania.
No dobra. Niech im będzie świnia.
Następnego dnia Wojtek wychodzi z sali niosąc rysunek, na którym mignęło mi coś okrągłe i różowe.
– Dzisiaj namalowałeś różową świnkę? – pytam.
– Nie! – śmieje się Wojtek – to jest pojtjet mamusi!
…
Nie mam za dużego sentymentu do tych dzieł, bo dziecię lube produkuje w nadmiernych ilościach, raz na 100 zostawię, reszta ląduje w makulaturze (oczywiście bez wiedzy malarki), może źle robię? przecież dziecko postanowiło zostać sławną malarką! a wtedy te wszystkie dzieła będą bezcenne!!!
Cóż, Twój wybór, najwyżej nie zostaniesz najbogatszą kobietą w Europie :-)) ps. ja też po cichu robię selekcję.
Chciałaś wiedzieć, to wiesz….
Było nie chcieć 🙂
Nigdy się nie nauczę :-)))
Moje dziecię dziś ujawniło talent poetycki czule zwracając się do mnie: Matulka-szkatułka… Było nie chcieć 🙂
Ech… autokorekta… brzmiało lepiej w oryginale bo Matulka-Szmatulka 🙂
Szmatulka :-))) Rozkoszne :-))))