Babcia Żuczkowa zaprosiła wszystkie trzy Żuczki na ferie świąteczne. Mama Żuczkowa omdlała z ekstazy na samą myśl, jak to ona wypocznie!
I wypoczęła. Potwierdziła tym samym swoją teorię, że najlepiej wypoczywa we własnym domu, kiedy wszyscy z niego wyjadą. Co prawda na stanie był jeszcze Ojciec Żuk, ale okazał się dość niekłopotliwy i choć z wiekiem wyraźnie wrednieje, to jednak pod nieobecność dzieci był zdecydowanie mniej kłótliwy. Dziwne.
Pierwszy poranek bez Żuczątka był trudny dla obojga, ale drugi już zdecydowanie mniej. Trzeciego dnia Mama Żuczkowa zaniechała nawet telefonowania do maleństwa. Pierwszego i drugiego dnia Żuczątko zamieniło z nią dwa zdania (w sumie), po czym rzuciło do słuchawki „no to pa!” i rozłączyło się, nim zdążyła wysondować głębokość tęsknoty. Znaczy wyraźnie płytka była.
Mama Żuczkowa uznała więc, że nie będzie się narzucać i spokojnie oczekiwała wieczornych raportów Babci Żuczkowej, która nachwalić się wnuczków nie mogła.
Ciocia Żuczkowa chwaliła jakby mniej, prezentując ślady Żuczątkowej szczęki na policzku swego synka oraz opowiadając o piromańskich eksperymentach Żuka w łazience.
Mimo tych rewelacji Mama Żuczkowa była zen, choć jednak lekkim foszkiem podszyta, bo jak to, żeby dziecko maleńkie dopiero co od piersi oderwane nie tęskniło?! Nie pytało o matkę?! Nie uroniło łezki na okoliczność oddalenia?!
No doprawdy!…
Czwartego dnia Mama Żuczkowa odkryła coś, co napełniło ją grozą. Otóż, w ogóle za dziećmi nie tęskniła. Ani przez moment.
Kiedy byli w restauracji i przy sąsiednim stoliku młody tata ogarniał dwóch słodkich syneczków, przyglądała się temu z rozczuleniem i ulgą.
– Patrz, tata z dwoma chłopaczkami – zamruczała do Ojca Żuka.
– A ja jestem tatą bez trzech chłopaczków – błysnął refleksem też wyluzowany Ojciec Żuk.
Dni rozpoczynała leniwie, budząc się, kiedy sama chciała, a nie wtedy, kiedy ktoś domagał się wody. Nocami nikt nie zdzierał z niej kołdry i nie spychał z łóżka. Wieczorami nikt nie domagał się po raz setny tej samej bajki na dobranoc i nie przypomniał sobie, że chce pić, kiedy ona już przebywała w czułych i miękkich objęciach Morfeusza. W ciągu dnia słuchała tej muzyki, którą lubiła i nikt nie zagłuszał jej krzykami. W ogóle nikt nie krzyczał, nie kłócił się, nie targował z nią i niczego nie musiała powtarzać po sto razy. Najgorsze, co ją spotkało, to konieczność umycia łazienki i pójścia po mleko na naleśniki. Straszne!
Z pewnym zażenowaniem przyznała przed sobą, że chyba mogłaby się przyzwyczaić do macierzyństwa na odległość.
Ale jak wiadomo wszystko ma swój koniec i nastał również kres bezdzietności Mamy Żuczkowej.
Pojechała po robaczki 1 stycznia. Maleńkie Żuczątko, które jakoś wydoroślało przez te kilka dni, wpadło w jej ramiona zachłystując się ze szczęścia i powtarzając w upojeniu „Moja mamusia! Moja Mamusia!”. Przez kwadrans nie schodziło z jej rąk, kazało się nosić po domu i pokazywało z dumą wszystkie swoje dokonania. Następnie Mama Żuczkowa odebrała starsze Żuczki po imprezie sylwestrowej i miała już komplet.
Przy obiedzie Żuczątko dostało ataku płaczu, do czego odniosła się ze zrozumieniem, musiało wszak odreagować rozłąkę. Płakało rozpaczliwie, bo chciało pierogi, bo nie chciało pierogów, a jednak chciało, ale przecież nie chciało – a wszystko to nad pełną miską. Płakało, tuliło się do Mamy, a z prawej i lewej strony starsze Żuczki opowiadały jeden przez drugiego swoje poświąteczne przygody, próbując przekrzyczeć braciszka. Jak one próbowały!…
Mamie Żuczkowej od tego hałasu zaczęła pulsować żyłka, ale przecież nie mogła wydzierać się na dzieci, ledwo je zobaczyła, więc tylko oddychała głęboko. Po obiedzie zagoniła starsze dzieci do pakowania walizek, nadal tuląc popłakujące Żuczątko.
Nadeszła pora wkładania walizek do samochodu. Stała przed drzwiami, próbując zebrać myśli, a Żuczki starsze nawijały. Jak one nawijały!…
– Przestańcie na chwilę mówić, bo nie mogę się skupić – poprosiła, ale nie usłyszały.
– Na chwilę przestańcie mówić – powtórzyła. Bez efektu. No, może Żuczek ściszył głos o pół tonu, ale nadal streszczał Żukowi odcinek jakiego serialu młodzieżowego (u Dziadków Żuczki mają dostep do mnogości kanałów telewizyjnych, więc skwapliwie korzystają).
– Cicho, błagam, trzy minuty! – jęknęła. Nic, zero, null.
– ZAMKNĄĆ SIĘ JAK MÓWIĘ, ŻEBYŚCIE SIĘ ZAMKNĘLI!!!! – ryknęła wreszcie z przepony.
Żuczki popatrzyły na nią z wyrzutem.
– A ty się znowu na nas drzesz…
No, ale znowu poskutkowało!
Po powrocie do domu zastała Ojca Żuka w równie nędznym stanie, jak przed wyjazdem. Zaszkodziło mu coś przed południem w sylwestra, zatem spędzili noc przełomu lat 2017/2018 czarująco, on przysypiając w łóżku, ona oglądając „Ucho Prezesa”.
– Słabym jeszcze – jęknął i opadł na poduszki, gdy już przywitał się z syneczkami. I jak opadł tak padł. Dzieci się darły, biegały, śmiały, a on chrapał potężnie.
Mama Żuczkowa wydała kolację, zagoniła do wanny, zagoniła do łóżek i zasnęła z Żuczątkiem. Po chwili obudził ją Żuczek, że piekarnik pika. Mamrocząc pod nosem różne wyrazy poszła zająć się kolejnym etapem pieczenia chleba. Ojciec Żuk chrapał niewzruszenie, choć piekarnik darł się tuż nad jego uchem. Pozazdrościć. Obudził się, kiedy wyjmowała bochenek z piekarnika.
– Co tam? – zapytał zaspanym głosem.
– Nic – burknęła w odpowiedzi.
– Chyba jednak coś, bo masz mocno poirytowany głos.
– Troje dzieci do łóżek zagoniłam, to mam – odpowiedziała.
– No tak.
No tak, tak.
Mama Żuczkowa na ogół nie ma ochoty na podróże w czasie, ale chętnie skoczyłaby do 26 grudnia 2017, gdy czule żegnała się z syneczkami na progu rodzinnego domu, a potem w ciszy i przy dobrej muzyce jechała z Ojcem Żukiem do siebie.
Ech. Wyjście z kieratu może i jest przyjemne, ale powrót – bolesny.
Od niedawna uczę dzieci (wcześniej uczyłam niedzieci) i okazuje się, że umiejętność wrzaśnięcia jest niesamowicie cenna w arsenale nauczyciela małych ludzi. Kiedyś dziwiło mnie, gdy obserwowałam rodziców wydzierających się na swoje dzieci i źle wspominałam nauczycieli sprzed lat, którzy tyle na nas krzyczeli. Teraz rozumiem. Tu nie chodzi o złą wolę, niechęć czy lenistwo. One – rzeczone dzieci – w znacznej mierze po prostu na nic innego nie reagują.
Oczywiście różnie bywa. Im dzieci mniej, tym łatwiej zachować spokój, sporo zależy też od tego, jakie charaktery się trafią. Mam takie grupy, gdzie głosu podnosić nie trzeba nigdy, czy takie, które reagują na moją ulubioną formę zwracania na siebie uwagi, czyli mówienie coraz ciszej. Ale są takie przypadki, które na inny sygnał niż donośny bodziec dźwiękowy po prostu nie zareagują. Kto by pomyślał! (nie ja 😉
Nie znam tych uczuć 😉 raczej za szybko nie poznam, żałuję!
Cierpliwości… jeszcze kilka lat, a dorosną, wyjadą na studia i będzie ten upragniony spokój. Zakłócony tylko odwiedzinami co parę tygodni (ale za to jak wtedy się człowiek cieszy na te odwiedziny :)) Wiem, bo ja już korzystam z takiej wolności (przynajmniej od wakacji do wakacji :). I tak po cichu liczę, że synowie po skończeniu studiów już pójdą na swoje…
ps. tak sobie pomyślałam,że mieszkasz w Krakowie… więc może jednak synowie studiować będą na miejscu, ups! 😉 Dobrze jednak czasem mieszkać w małym mieście 🙂
Chuda. Siostro Ty moja.
Sciskam.
Nawet nie wiesz jak Ci zazdroszczę.
Czego zazdrościsz? Kieratu, wyjścia z kieratu czy powrotu? 🙂