Dziś chciałabym opowiedzieć Wam jak w prosty sposób można dopiąć swego pracując na mało eksponowanym stanowisku rodzinnej praczki.
Każdy mężczyzna ma ukochaną sztukę odzieży, której jest skłonny bronić jak Westerplatte. Która jest jego drugą skórą, uwielbianą niezmiennie od (wielu) lat, a uczucia doń nie słabną mimo coraz większego zużycia tejże – nie bójmy się tego słowa – szmaty, którą kobiecie byłoby wstyd założyć po domu samotną nocą. Można oczywiście wyrzucić, ale ten sposób polecałabym wyłącznie samobójczyniom. W najlepszym razie grozi gigantyczną, kilkudniową awanturą, w najgorszym – rozpadem małżeństwa. Mama Żuczkowa stosuje rozwiązanie dyplomatyczne.
Ojciec Żuk ma dżinsy, na pierwszy rzut oka rocznik 2003, na drugi nawet 1998, czasy pierwszej pensji. W Sevres przyjęliby je z ochotą jako wzorzec złachania odzieży. Wyrzucić Mama Żuczkowa nie wyrzuci, jeszcze jej życie i małżeństwo miłe, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by tygodniami przetrzymywać je na dnie kosza z brudami. Kiedy Ojciec Żuk zapragnie wystylizować się na kloszarda, co nachodzi go raz na kilka tygodni, przypomina sobie o nich i wszczyna poszukiwania – zawsze z marsem na czole, podejrzewając żonę o najgorsze. Kiedy wreszcie odnajduje ukochane strzępy na dnie kosza, wrzuca do pralki. Następny dzień schną, a potem – nikt nie wie, jak to się dzieje – trafiają na samo dno kosza na ciuchy do prasowania. I znowu mija trochę czasu nim Ojciec Żuk sobie o nich przypomni. Ale jak już przypomni, jak już odszuka, jak kategorycznie zabroni prasować, jak je założy…
– Patrz – mówi z dumą, oglądając się w lustrze, a łach wisi na nim, aż oczy łzawią – chodziłem w podartych, zanim stały się modne.
– Ochhhh, mój ty trendsetterze! – mruczy uczuciowo Mama Żuczkowa. Ochhhh, jaka mnogość uczuć kotłuje się w jej sercu!…
Bywają też sytuacje, gdy ukochane Żuczki przywiązują się do czegoś szkaradnego i budzącego w matce odrazę, której jednak nie wyraża ona bezpośrednio, by nie zranić do żywego wrażliwych chłopięcych dusz. Np. czarna koszulka z paskudną grafiką, odziedziczona po starszym koledze. Synek – zachwyt, matka – odruchy wymiotne. Po całym dniu dumnego noszenia jej na wątłej chłopięcej piersi koszulka ląduje w koszu na pranie i przez długie tygodnie leżakuje pod dżinsami Ojca Żuka. Na nerwowe pytanie, gdzie jest, matka odpowiada zgodnie z prawdą, że w praniu. Spokojne o los koszulki dziecko zapomina o niej na kolejne tygodnie.
Tak oto wilk jest syty i owca cała. W domu spokój, rodzina Żuczków ubrana przyzwoicie, a ukochana odzież w zasięgu ręki. Czego chcieć więcej?
Ja niestety z tych po drugiej stronie barykady.
Przykład z zeszłego tygodnia. Przeprowadzamy się ( już od maja). Małżonek co poniedziałek wywozi pare kartonów. Rozpakowuje i w piątek przywozi puste. Zapakowałam pod moimi majtkami i skarpetkami „pamiątkowe rzeczy dzieci” ( obecnie lat 19 i 14) coś w stylu pierwszy bodziak… pierwsza sukienka itp, skrzętnie i umiejętnie chowane przez prawie dwadzieścia lat przed złowieszczą wyrzucającą ręką męża wszystko co popadnie, Kazałam wyżej wymienionego kartonu nie rozpakowywać z przykazaniem – No wiesz to moje ciuchy. A on mi poniedziałkową nocą dzwoni i mówi: z tęsknoty postanowiłem rozpakować Twój karton i co zobaczyłem – zero fajnych Twoich
majtek – jakieś badziewie …..i już chciałem na śmietnik……ale wiem że byś mnie zabiła.
Myśle ze po dwudziestu latach małżeństwa oni znają nas lepiej niż my same.
Mówimy o łachach. Pamiątki rzecz święta! za wyrzucenie pamiątek po dzieciach (mam dwa segregatory pełne pierwszych rysunków, dyplomów przedszkolnych itp.) zabiłabym. Pierwsze śpioszki Piotrusia i rożek Michasia to relikwie mojego macierzyństwa 🙂
Mój mąż, lat prawie 36, dzięki Bogu i mnie nie ma już ubrań kupowanych jeszcze z szanowną mamusią. Szanowna mamusia uważała, że nawet jeśli jest studentem to można mu kupować za duże ubrania, bo „przecież jeszcze urośnie”. Potem poznał mnie, ale straszydła nadal wisiały w szafie, bo szkoda było wyrzucić, mimo że ja nie pozwalałam już nosić, bo stylizacja na kloszarda to byłby luksus przy tych łachach. Aż nagle stał się cud, bo sam z własnej nieprzymuszonej woli zaczął zwracać uwagę na to co nosi, jak coś na nim wygląda, i – o zgrozo! – czy poszczególne elementy pasują do siebie kolorystycznie! 😉
Ja wywalam, a potem udaję zdziwioną: – Nie wiem, gdzie są? Może wywiozłeś na działkę? A może nosiłeś u mamy podczas prac w ogrodzie? I znowu mija sporo czasu nim małżonek sobie o jakiejś kurtce czy spodniach przypomni. Kosza na pranie nie chce mi się blokować.
Gorzej jak małżonek sam pierze co się jednak często zdarza 😉
Ja tam wywalam bez gadania, najgorzej z butami, bo… on ma jedne ;)))) Jak już się do nich przyzwyczai, to nie zdejmuje z nóg 😉 Jak już nie da się ukryć, że się do dalszego użytkowania nawet na działce (nie mamy) nie nadają, to wlekę za kołnierz do sklepu, nabywamy nowe a stare wywalam do kubła w dniu przyjazdu śmieciarki, bo inaczej istniałaby szansa, że wygrzebie ;)))
Świetnie napisane! I jakie prawdziwe… ps. . „Stylizacja na kloszarda” ♡
To niezawodny sposób na skarpetkopodobne twory młodszej córki 🙂 Wszystkie palce wyglądają przez dziury takiej wielkości, że nie wiadomo, czy to nie otwór do wkładania stopy… Tylko w ten sposób jestem w stanie wymienić jej garderobę. Potem cichaczem je wyrzucam. Mąż nawet dzielnie znosi to, że jego „szmatexy” są zastępowane przez nowsze modele. Tym bardziej, że to są dokładnie takie same koszulki polo, w dokładnie takich samych kolorach, kupowane w tych samych sklepach 🙂
Moj malzonek ma, a wlasciwie mial! taka koszule. Po pierwsze, jest/byla okropna – taki pasiak bez wyrazu. Po drugie, przyciasnawa. Po trzecie, tak jak znamy sie przez ostatnie dziesiec lat, nigdy nie mial jej na sobie. Dwa lata temu niewinnie zapytalam czy moge oddac potrzebujacym. Stanowczo sie sprzeciwil, bo w koncu ladna i dobra koszula, to po co ja oddawac. W zeszlym miesiacu wrzucilam do kontenera na odziez. Chyba niepredko mu o tym powiem, ale mysle ze mam spokoj na najblizsze piec lat 🙂
U mnie kosz na pranie byłby zawsze pełny 😀
Brawo. Jesteś wirtuozem podstępu!
W nieco odmienny sposób rozprawiam się z dziurawymi gaciami męża tudzież skarpetkami, przetartymi, a nadal trzymanymi. Maż często pierze i prasuje i składa własne rzeczy, ale kiedy mi w ręce wpadna te jego dziurawce, po prostu wyrzucam, a potem – „Nie wiem, gdzie się podziały. Sam prałeś.”
Podejrzewam, że maż dokładnie wie co się dzieje, ale nie jest to tematem codziennych rozmów.