Czym różnią się rodzice dzieci wyjeżdżających na pierwszy w życiu obóz/kolonie/zimowisko od starych wyjadaczy w temacie? Rozpoznasz ich na pierwszy (najdalej drugi) rzut oka.
Ci co pierwszy raz:
- pakują dziecko i niosą za nim walizkę;
- wchodzą do autokaru, sprawdzają, z której strony będzie słońce i każą dziecku się przesiąść;
- przypominają dziecku, co ma w małym plecaku, a co w dużej torbie;
- sprawdzają, czy wzięło wodę na drogę i czy dobrze schowało portfel;
- udzielają ostatnich rad;
- mówią: „Jeśli się okaże, że czegoś zapomniałeś, to dzwoń, przywieziemy ci”;
- mówią: „Gdyby coś ci zginęło z ubrań, to nie martw się, to tylko rzeczy”;
- wzruszają się, że dopiero co było takie malutkie, a już takie duże i samo wyjeżdża;
- machają, dopóki widać choćby jedno tylne światło autokaru;
- po odjeździe stoją bezradni i oszołomieni, nie wiedząc, co teraz ze sobą zrobić, a pulsujący ból odciętej pępowiny szarpie ich trzewia;
- co godzinę sprawdzają, czy na stronie organizatora już pojawiły się obiecane zdjęcia i relacje, a następnie każdego dnia przeglądają je tam i z powrotem, wypatrując swojego dziecka, podsyłają linki rodzinie, ściągają te zdjęcia na dysk i wywołują na pamiątkę;
- nerwowo czekają na wyznaczony przez organizatora czas na kontakt z rodziną i dzwonią, spragnieni relacji i głosu dziecka.
Ci co po raz kolejny:
- każą dziecku spakować się samodzielnie; jeśli czegoś nie spakuje, nie będzie miało;
- nie tykają palcem walizki – spakowało za dużo rupieci, niech samo dźwiga;
- kiedy dziecko mówi: „Zapomniałem okularów przeciwsłonecznych, przywieziecie mi?…”, prychają: „Mowy nie ma, miałeś się upewnić, czy masz wszystko!”
- mówią: „Masz dobrze pilnować swoich rzeczy, nie jak w ubiegłym roku, kiedy wróciłeś bez jednego sandała i bluzy!!!”;
- czekają na odjazd jak na zbawienie, które uwolni ich od przyklejania się do asfaltu w lecie i przymarzania do podłoża w zimie;
- zagłębiają się w przyjemnych rozmowach z innymi rodzicami na temat planów na czas nieobecności potomstwa, aż dziecko podchodzi z ponurą miną i mówi: „Mamo, ale może chociaż stań z tej strony autokaru, z której siedzę!”;
- po odjeździe natychmiast ruszają w swoją stronę;
- dwa dni później przypadkowo widzą na FB jakieś zdjęcie z obozu i przypominają sobie, że przecież codziennie pojawiają się relacje. Zaglądają tam, przeglądają zdjęcia aż trafią na swoje dziecko – znaczy jest, nie zgubiło się po drodze;
- gdzieś w połowie obozu dzwoni dziecko i pyta: „Dlaczego do mnie nie dzwonicie? Rodzice dzwonią do wszystkich, tylko wy do mnie nie!”.
Matką pierwszego razu byłam dwa lata temu. Pakowałam, tuliłam, ocierałam łezki, dzielnie walczyłam z chęcią (no, przyznaję, niezbyt silną) pobiegnięcia za autokarem, na zdjęciach sprawdzałam, czy zmieniają ubrania, pieczołowicie wywoływałam fotki i wklejałam do pamiętniczka, dzwoniłam, by usłyszeć kochane głosiki (i najczęściej słyszałam: „Noooo… Co ciekawego? Nie wiem… No fajnie…. A, takie tam… A, kupiłem sobie w sklepie żelki i colę…. Nooooo… Kończę, bo chłopaki mnie wołają, no to pa.). W tym roku, zblazowana do granic, nie przyłożyłam ręki do pakowania, do noszenia walizek, do niczego. Nie, no w sumie jakiś wkład miałam, przecież zapłaciłam za wyjazd. I wystarczy.
Punkt 3,5,6,7 z „tych, co po raz kolejny” miałam już za pierwszym razem. 8 dlatego nie, bo nie ma nigdy relacji ze szkolnych wyjazdów na FB. Ale spakowania walizki lub skontrolowania co dziecko zapakowało bym nie odpuściła. Aż tyle luzu nie mam 🙂
Tak jest. Dokładnie tak. Dziś znajoma zapytała, kiedy córka wraca z obozu. A ja nawet nie wiem. Muszę sprawdzić na stronie 😉 W zeszłym roku emocje pierwszego wyjazdu nieziemskie 🙂
Ja generalnie jestem „złą” matką – staram się wybrać dobre przedszkole/szkołę/wyjazd wakacyjny a potem oddaję potomstwo do wybranej placówki i… no cóż – moja rola się skończyła, mogę się nie przejmować, sprawdzać itp. itd. i tak już niczego nie zmienię 😉 mam pełny luz!!
Życie to ciągły rozwój 😉