W rześki sobotni poranek Mama Żuczkowa żwawo popylała po osiedlu, żeby uporać się z zakupami, nim naród wstanie i ławą ruszy do sklepów. W drodze do mięsnego spotkała starszą sąsiadkę, znajomą z widzenia.
Znajomość z nią Mama Żuczkowa zadzierzgnęła wiele lat temu, gdy zapytała ją, czy to aby nie ona sprzedaje bilety w kasie MPK na Podwalu. Sąsiadka wzdrygnęła się i z lekką nutą oburzenia w głosie odparła, że „nie, proszę pani”. Może obawiała się niemoralnych propozycji nabijania kart miejskich za pół ceny lub zachęty do pokątnego handlu biletami, a może rzeczywiście z panią z kasy łączyło ją tylko łudzące podobieństwo. Niezrażona Mama Żuczkowa zaczęła jej wtedy mówić „dzień dobry” i tak już zostało.
– Dzień dobry – rzuciła Mama Żuczkowa w przelocie, gdy mijała sąsiadkę z furkotem skrzydełek.
– Dzień dobry, dobrze że panią widzę, bo chciałam pani coś powiedzieć.
Mama Żuczkowa zahamowała z piskiem odnóży.
– Pani ma takiego synka-blondynka. Prawda?
– Mam nawet trzech takich synków – odparła Mama Żuczkowa z dumą w głosie, uważa bowiem, że mimo wszystko dzieci jej się udały jak mało co.
– Ale jeden taki nieduży, o – sąsiadka machnęła ręką mniej więcej w okolicy swojego ramienia.
– Takiego też mam – odrzekła ostrożnie Mama Żuczkowa. Pewnie chodzi o Żuczka.
– Bo ja go często spotykam w autobusie…
– I co, bardzo rozrabia? – nie wytrzymała napięcia Mama.
– Ależ wprost przeciwnie! – Sąsiadka spojrzała na nią z niedowierzaniem – co za wspaniałe dziecko! Grzeczny, „dzień dobry” mi mówi, miejsca w autobusie ustąpi, bo ja jeżdżę rano z dwiema wnuczkami, to wie pani, ciężko mi je trzymać, żeby się nie przewróciły, a ten autobus tak hamuje gwałtownie. A pani synek nie pcha się, nie krzyczy, naprawdę, wyjątkowe dziecko, co za wychowanie, co za maniery, gratuluję serdecznie rodzicom, cudowny chłopak! Kiedyś mu nawet powiedziałam: ja ci czekoladę kupię, taki jesteś super, a on się obruszył, że ależ, nie trzeba.
Z każdym słowem Mama Żuczkowa unosiła się do góry mimo złożonych skrzydełek. Ocierała łezkę, wzruszona jak rzadko, myśląc jednocześnie, że to jednak musi chodzić o Żuka. O Żuku słyszała już niejedno dobre słowo: że na przejściu stoi i czeka, aż samochody się zatrzymają, a potem dziękuje kierowcy, który go przepuścił; że w autobusie zachowuje się jak człowiek, co jest rzadkością wśród jego rówieśników.
Wracając z siatami do domu Mama Żuczkowa spotkała Żuka udającego się na sobotnie zajęcia edukacyjne.
– Synku kochany, ile ja dobrych rzeczy o tobie usłyszałam! – załkała szczęśliwa szczęściem bez miary – że miejsca ustępujesz, nie pchasz się, „dzień dobry” mówisz sąsiadkom i ta pani nawet chciała ci kupić czekoladę…
– Ale mamo, mnie nikt nie chciał kupić czekolady – odparł zmieszany Żuk – musiało jej chodzić o Żuczka.
Zawstydziła się Mama Żukowa bardzo, pognała do domu ile sił w odnóżach, a tam Żuczek snuje się w piżamie, poziewuje i do roboty się nie garnie, jak to on.
– Synku kochany, ile ja dobrych rzeczy o tobie usłyszałam! – przytuliła go do falującej wzruszeniem piersi, nie bacząc, że ziemniaki rozsypują się malowniczo po przedpokoju – że miejsca ustępujesz, nie pchasz się, „dzień dobry” mówisz i ta pani nawet chciała ci kupić czekoladę…
– Mamo, ale to musiało chodzić o Żuka, bo ja nikomu nie ustępuję miejsca i nikt mi czekolady nie proponował – odparł bardzo zdziwiony Żuczek.
W tym momencie Mama Żuczkowa zacukała się na amen. Spojrzała na Żuczątko… Nie, to na pewno nie ono. Oczywiście istnieje możliwość, że synkowie w skromności swojej nie przyznają się do zarzucanych im czynów, jednak najprawdopodobniej sąsiadka zwyczajnie pomyliła matki blondynków.
A biedny Żuczek przy sobocie dostał ochrzan, że jak to miejsca nie ustępuje, cholera jasna, tak go matka wychowała?!…
Korzystając z powszechnej dostępności mojego bloga ogłaszam zatem, co następuje, bo być może czyta te słowa matka niedużego blondynka z osiedla Mamy Żuczkowej:
Mamo, masz wspaniałego syna! Grzeczny, „dzień dobry” mówi, starszym paniom miejsca w autobusie ustępuje, nie pcha się, nie krzyczy, wyjątkowe dziecko, wspaniale wychowane, o nienagannych manierach, gratuluję Ci serdecznie, jego ojcu też, cudowny chłopak! Kiedyś starsza pani zaproponowała, że mu czekoladę kupi, taki jest super, a on się obruszył, że ależ, nie trzeba.
Koniecznie spytaj swojego synka blondynka, czy to aby nie o niego chodziło 🙂
Mam dwóch synków-blondynków, ale żaden nie występuje krakowskich tramwajach i autobusach:). Ale do opisu by pasował akurat synek ciemnowłosy.
A co do historii – to na pewno któryś z Twoich tylko tacy skromni :)))).
To była zemsta za Twoją starą pomyłkę ;))) Pani długo myślała, aż wymyśliła 😀
O, to mój synek, zakładając, ze Twoja sąsiadka ma 2,5 metra.
To na pewno Żuk lub Żuczek, tylko chwalić sie nie chce:)
U nas odwrotna sytuacja, mało znana sąsiadka zagadnęła, czy to moja córeczka biega z patykiem i bije chłopców. Obruszyłam się, że na pewno nie, moja córeczka to ta miła, grzeczna z warkoczykami.
I żyłabym dalej w słodkiej nieświadomości, gdyby dobrze znana sąsiadka nie zapytała o to samo:((
O mamo żuczkowo, tramwaj patrzy, z czego mam taki zaciesz 😀