Kiedy Wielkanoc wypada w połowie kwietnia, człowiek ma prawo oczekiwać nieco bardziej wiosennej aury niż ta, która była nam dana. Plany wycieczki za miasto rozwiały się na wietrze, który chciał urwać głowy. Ale w czterech ścianach własnego mieszkania też było nam przyjemnie.
Na FB i Instagramie nastały czasy, gdy w dobrym tonie jest chwalenie się zrobionymi na Wielkanoc paznokciami, a nie umytymi oknami lub ilością upieczonych ciast. A ja poszłam na całość i miałam to wszystko. Co więcej, nie czułam się zmęczona, przynajmniej nie bardziej niż zwykle.
Okna i firanki zabrały mi dwa dni z życia i oczywiście zaraz zalał je deszcz. Ale nie narzekam, ostatecznie okna myję raz do roku, więc krzywda mi się nie stała. Paznokcie zrobiłam w środę i po środzie już nie sprzątałam, wiadomo. W piątek upiekłam babkę (do soboty zostały okruszki), babeczki do święcenia i chleb, w sobotę dwa murzynki (bo wiedziałam, że jeden zjedzą na ciepło) i sernik. Pieczenie mnie relaksuje, więc to była prawdziwa przyjemność, a nie żadne katusze. Od kilku już lat spędzamy Wielkanoc w Krakowie, na luzie, na własnym terenie i na własnych warunkach. Cudownie jest, każdemu polecam. Żadnych musów i przymusów, błogie lenistwo, towarzystwo najbliższych.
W Wielką Sobotę w czasie święcenia pokarmów byliśmy także adorować krzyż. Wojtuś znakomicie odnalazł się w tej sytuacji: wręcz nie odstępował krucyfiksu, nabożnie całował rany Jezusa, miejsca pocałunków przecierał serwetką, przy okazji w skupieniu polerując całą figurę Chrystusa. Od czasu do czasu zabieraliśmy go, gdy robiła się kolejka, ale gdy tylko ludzie odchodzili, Wojtuś natychmiast wracał na posterunek.
Towarzyszył braciom w trakcie adoracji ministranckiej, stał na klęczniku, z uwagą przeglądał modlitewnik. Nadal nie nadaje się co regularnego uczestnictwa w nabożeństwach, bo biega po kościele i macha do braci przy ołtarzu, ale jest nadzieja, że będzie lepiej. Każdy z naszych syneczków przez pewien czas biegał po kościele, gorsząc starsze panie i wkurzając własnych rodziców, ale szczęśliwie z tego wyrastał.
Tegoroczna Wielkanoc upłynęła nam pod znakiem gazeli. Po obiedzie, gdy ciśnienie leciało na pysk, a my z Mężem razem z nim, wymamrotał:
– Moje myśli mkną jak gazele…
– „Umiłowany mój podobny do gazeli” – od razu podchwyciłam „Pieśń nad pieśniami”.
I poooszły konie po betonie. Lub raczej gazele po… kościele? Po morele? Wspominałam gazelę jeszcze kilka razy, co za każdym razem budziło w nas obojgu szaloną wesołość. Dobrze jest razem się pośmiać.
A jak się udało Wasze świętowanie?
Piękne migawki 🙂 U nas było wyjątkowo miło i spokojnie oprócz Wielkiej Soboty i Wielkiego Wybuchu u 6-latki, która obraziła się za to, że mama musi skończyć sernik, a tata musi przypilnować młodszej siostry i nikt nie może jej pomóc w budowie z Lego… Poza tym było tak rodzinnie i spokojnie jak dawno nie było 🙂 Poinformowaliśmy rodziców o trzecim wnuczątku, które jest w drodze, pograliśmy w planszówki („Pełny kurnik” wymiata) i nawet się nie przejedliśmy 🙂 Pozdrawiam!
To u Was nie było akcji: „zostaw! to na święta!”.
Jak okropnie jestem „untrendy”!!!! Z roku na rok bardziej ;)(a jak okropnie mam to w nosie!!, z roku na rok bardziej ;P) Nie mogę sobie zrobić wielkanocnych (ani żadnych innych) paznokci, bo mam alergię na lakier (na każdy, nawet na najdroższy), nie upiekłam też niczego, a okna z miesiąc wcześniej umyłam (też robię to raz w roku, więc bez znaczenia kiedy) 🙂 pozdrawiam powielkanocnie (u nas śnieg!!).
No te paznokcie zamiast wypieków rozbawiły mnie do łez 🙂 Coś w tym jest. Ja znalazłam jeszcze kilka płaskich brzuchów, które łkały, że znikną po Świętach i kilka stylizacji na niedzielę Wielkanocną. No cóż, znak czasów. U nas było też niebanalnie, bo dyskotekowo, a to za sprawą butów led, które córci przyniósł zajączek 🙂 Ale zadbałam, żeby dziecko poczuło i inny wymiar Świąt, więc czuję się rozgrzeszona. Pozdrawiam 🙂