Mimo pewnego już okrzepnięcia w macierzyństwie i mimo że to wszystko przeżywam po raz trzeci, to jednak szalenie zachwyca mnie, gdy dziecko coraz sprawniej komunikuje się w powszechnie zrozumiałej polszczyźnie. Zatem wybaczcie, ale muszę, inaczej się uduszę 🙂
Jak wiadomo, cisza w domu pełnym dzieci nie zwiastuje niczego dobrego. Poszłam szukać Wojtusia i znalazłam go w kątku, z nielegalnie przejętym telefonem Michała, zatopionego w grze w kulkę.
– Wojtusiu?…
– Śpokojnie, nić się nie tało – uspokoił mnie – Tyko gjam kujkę.
***
Starsi chłopcy grali w Minecrafta, pozwolili chwilę pograć Wojtkowi.
– Wojtusiu, ty budujesz czy demolujesz? – pytam podejrzliwie.
– Demo… luje – odpowiedział pogodnie.
***
Wieczorem.
– Wojtusiu, gasimy światło!
– Jeście jedną zieć, mamo – odruknął znad klocków. Jakbym słyszała Michasia.
***
O poranku:
– Cześć Wojtusiu, jak się masz?
– Dziękuję, dobzie!
***
– Wojtusiu, chodź na bajkę! – woła go tata.
– Chode! Ide! Podejde! – odkrzykuje.
***
Wojtuś z protoplastą siedzą nad wspólną miską sałaty.
– Tato? Makuje?
– Tak, a tobie?
– Ja teś makuje!
***
Rano Wojtuś zmierza do dużego pokoju.
– Nie idź tam, bo tam jest otwarte okno i jest zimno – mówię, kierując go do łazienki.
– Tutaj będzie ciepło – odpowiada.
***
Wchodzi Wojtuś do swojego pokoju.
– Ale bajagan!
***
Wojtuś dzwoni do taty:
– Cio tam u ciebie? Siśko dobzie?
***
Wie, czego chce i czego nie chce.
– Nie ciumaj mnie w bziusiek! – zaprotestował, gdy obsypywałam pocałunkami wystawiony na widok publiczny, rozkosznie zaokrąglony po kolacji bębenek.
***
Hitem jest tekst: „Dzień dobly. Ciałem kupić maśło!” Wygłasza go kilkanaście razy dziennie, przy każdej okazji, w trakcie każdej zabawy, w trakcie wyimaginowanych rozmów telefonicznych, które prowadzi m.in. przez telefony zbudowane z klocków.
***
– Ty moja słodka żabko! – mówię w trakcie pieszczot i chichotków.
– Ja nie jeśtem ziabka – wyjaśnia, nagle poważniejąc – ja jeśtem Łojcio.
– Dzień dobry, kochane bobry! – witam go rozczulona o poranku, gdy przeciąga się w łóżku.
– Ja nie jeśtem dzien dobly kochane bobly, je jeśtem Łojcio – odmrukuje, przeraźliwie zaspany, najdłuższym zdaniem w swojej dotychczasowej karierze oratorskiej.
***
Wspiął się Wojtuś na ladę kuchenną i siedzi.
– Schodź Wojtusiu!
– Jedna zieć, mamo – mówi przymilnie.
– Jaka jedna rzecz? – dopytuję nieufnie.
– No, ciałbym to posidzić.
***
Ostatnio wrócił do lektury „Myszki”, każe ją sobie czytać, jakby to była książeczka o nim:
– Citaj o Łojciu – dysponuje, a ja posłusznie zastępuję „myszkę” „Wojciem”.
„Kiedy Wojcio się cieszy, cieszy się do sufitu…”
„Kiedy Wojcio rozpacza, to zalewa się łzami…”
„Kiedy Wojcio się wstydzi…”
Właściwie tylko w jednym miejscu bruździ nam „mysia sukienka”, bo nie znalazłam jeszcze zamiennika do rymu, ale poza tym wszystko pasuje jak ulał. Wojtuś jest wniebowzięty.
***
Muzyczne hity:
„Na dobranoc, dobry wieczór”
„Była sobie żabka mała”
A sam śpiewa: „Dziń dobeł, dziń dobeł!” – czyli „Jingle bells”.
Taki to Wojtuś 🙂
Rozumiem Cię doskonale. Też się zachwycam tym etapem. Też po raz trzeci 🙂 Choć teraz mam wrażenie jakoś tak pełniej. Już mnie nie ciągnie w kilka stron naraz jak przy starszych. Teraz jest czysta celebracja słodkiego dwulatka. Nie mamy telewizora i naprawdę przy takiej gwieździe nie potrzebujemy. Mamy serial non stop. Codziennie nowy odcinek ;)Na razie sitcom. Dramaty zaczną się za kilka lat. To już też wiemy 😉
I z jakim spokojem do tej wiemy podchodzimy, prawda? 🙂
Uwielbiam 🙂 i Wojtusia i jego teksty 🙂
Czytam to o 9 rano. A więc dziń dobeł 🙂
Oj rozumiem Cię doskonale 🙂 Moja mała też rozkosznie gadała i już nigdy się nie powtórzy odpowiedź na pytanie: Jagódko, co było fajnego w planetarium?
Takie wiejkie wybuchnienie!
Teraz na pytanie o fabrykę bombek, którą niedawno odwiedziła, usłyszałam: To nie jest fabryka mamo, tylko taki mały warsztacik, w sumie nuuuda…i zblazowany wzrok prawie ośmiolatki 😉