„Christmas is nearly here! What are you gonna wear on Christmas Day?” zapytał mnie baner reklamowy na FB. To jest to, czym interesuje się w tych dniach przeciętny mieszkaniec Europy siedzący z kubkiem parującej herbaty w wygodnym fotelu przy ciepłym kaloryferze: w co się ubrać, co zjeść i jakie prezenty kupić pod choinkę.
Jako matka mam trochę szerszy krąg zainteresowań: co zrobić do jedzenia, czy wszyscy mają białe koszule na Wigilię i kiedy, do licha, posprzątać dom, skoro doby już brakuje. I czy godzi się obchodzić Boże Narodzenie z brudnymi oknami. Ale w sumie jest bardzo przyjemnie, świąteczne piosenki w radiu, bożonarodzeniowe dekoracje na ulicach i w sklepach, pieczenie pierniczków przy dźwiękach radosnych dzwoneczków, wszystko w brokacie (efekt uboczny produkcji gwiazdek na choinkę).
A w Aleppo strach, krew, przerażenie, rany i ból ludzi, którym przyszło żyć w wiecznie wrzącym tyglu Bliskiego Wschodu.
Nie rozumiem, o co chodzi w tej wojnie. To znaczy rozumiem jej ogólny (bez)sens: siły rządowe walczą z partyzantami. Ale jaki cel ma mordowanie cywilów? Ta bezwzględna rzeź kobiet i dzieci? Jakiś czas temu media przedstawiały wojnę w Syrii jako masakrowanie chrześcijan przez islamistów, w tej chwili już nie słychać, by ofiarami byli ludzie konkretnego wyznania – są to po prostu mieszkańcy Aleppo, ci najbardziej bezbronni: dzieci, kobiety, starcy.
Cieszymy się, że świat stał się globalną wioską. Wszędzie blisko, zakupy robimy w Chinach albo w Stanach, w sekundzie łączymy się z kimś na drugim krańcu globu. Jednak równie szybko jak dobre wiadomości docierają do nas złe. W czasach pierwszej wojny światowej ktoś, kto mieszkał gdzieś na zapadłej wsi pod lasem, mógł nawet nie zauważyć, że trwa wojna. Teraz nie da się nie wiedzieć, nie widzieć, nie słyszeć. Z wygodnych foteli w bezpiecznych domach patrzymy prosto w oczy ludzi, którzy nagrywają swoje ostatnie wiadomości do świata, do każdego nas: „Ocalcie Aleppo”. „Modlimy się o deszcz. Kiedy pada, samoloty nie mogą latać i bombardowania na chwile ustają” – mówią mieszkańcy miasta.
Moja znajoma na FB wciąż wrzuca materiały na temat Aleppo. Myślę: kochana, po co się katujesz? Przecież to niczego nie zmieni. Świat się już dowiedział, ale nic nie powiedział – jak w piosence o Janku Wiśniewskim, który padł (Grudzień 1970 w Gdyni). Owszem, wpłacając na konta PAH, Caritas i innych organizacji niosących pomoc Syryjczykom ufundowałam jakiś symboliczny koc, ale przecież żaden koc nie ochroni przed bombami!
Pisząc tę notkę chwilami zastanawiałam się, czy może powinnam dać spokój i nie zatruwać przedświątecznych dzwoneczków sobie ani Wam. Jednak Aleppo boli mnie szczególnie właśnie w kontekście Bożego Narodzenia, pamiątki przyjścia na świat Boga-Człowieka, który przynosi pokój i miłość. W ubiegłym roku, tuż przed świętami, Mąż zapytał mnie retorycznie, jak wygląda świat 2000 lat po narodzinach Chrystusa. Czy cokolwiek zmieniło się na lepsze? Czy ludzkość stała się mądrzejsza, bardziej empatyczna? „Patrz, mówił, taka Ziemia, pyłek w bezkresnym Kosmosie, a na niej gatunek ludzki, który wyrzyna się nawzajem z powodu religii. Przecież to jest chore! Zamiast coś tworzyć, budować w zgodzie i jedności, zgodnie z wolą Pana Boga czynić sobie ziemię poddaną, tylko niszczymy się nawzajem i rujnujemy ten świat”. Oczywiście, że nie chciałam się z nim zgodzić (przyznać rację własnemu mężowi?! niedoczekanie jego!!!), przytoczyłam natychmiast rozmaite przykłady ludzkiej solidarności, empatii, szlachetnych gestów, sypałam jak z rękawa Macierzyństwem bez lukru, Szlachetną Paczką, PAH, Caritas, WOŚP-em… Ale przecież dobrze wiem, że ma rację. Ludzkość jako gatunek jest niereformowalna. Mijają pokolenia i nic się nie zmienia na lepsze.
Ale czy w sprawie Aleppo naprawdę nic nie można zrobić? Nie da się wyprowadzić ludzi z bombardowanego miasta? Nie da się stworzyć korytarzy humanitarnych? To nie jest zadanie dla nas, dla mnie i dla Ciebie, tylko dla rządów, dla przywódców Europy, dla prezydenta USA. Ale jeśli nie będziemy się tego głośno domagać od naszych rządzących, to nie zrobią nic, przekonani, że społeczeństwo chce zamkniętych granic. Tu wzór listu/maila do polskiego rządu, tu petycja do Rządu RP.
Fragmenty petycji:
„W czerwcu tego roku, po ogromnej pracy wykonanej przez polski Caritas i wielu ludzi dobrej woli, na posiedzeniu Episkopatu ogłoszono, że we współpracy z polskim rządem zostaną utworzone korytarze humanitarne, które są najbezpieczniejszym sposobem przetransportowania do Polski drogą lotniczą niewielkich grup najpilniej potrzebujących pomocy uchodźców, po wcześniejszym rozpoznaniu ich sytuacji. Korytarze humanitarne działają już we Włoszech dzięki współpracy Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Współpracy Międzynarodowej, Ministerstwa Spraw Wewnętrznych oraz wspólnot chrześcijańskich. Niestety w październiku okazało się, że nasz rząd zablokował ten pomysł, a przewodniczący KEP abp Stanisław Gądecki stwierdził na konferencji prasowej, że na razie „ze względu na »opór« ministerstw Spraw Zagranicznych oraz Wewnętrznych podjęcie idei korytarzy humanitarnych nie jest możliwe”.
(…)
Biorąc pod uwagę dramatyczną sytuację Syrii nie prosimy o rozważenie dostępnych możliwości, ale błagamy o przedsięwzięcie działań nadzwyczajnych, które pozwoliłyby na uruchomienie korytarzy humanitarnych. Błagamy o zwiększenie środków finansowych dla organizacji, które pomagają uchodźcom z Syrii na miejscu, jak na przykład Caritas Polska, Polska Akcja Humanitarna (PAH) i Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM). Błagamy o użycie wszystkich możliwych środków dyplomatycznych, żeby przekonywać Rosję, USA, inne państwa UE i władze Syrii, aby zaprzestano mordowania niewinnych cywilów.”
Podpisałam petycję, to tak niewiele, a wreszcie nie czuję się bezsilna! Włączyłam się w ratowanie Aleppo na miarę moich możliwości i dzięki temu nie mam wrażenie, jakbym bawiła się na karuzeli pod murami płonącego getta, jakbym patrzyła zza Wisły na wykrwawiającą się powstańczą Warszawę.
Nie przestanę myśleć o Aleppo siedząc przy Wigilii czy adorując Jezusa w żłóbku. Ale myślę sobie, że sens radosnego spędzania z dziećmi tych świąt jest choćby taki, że może dzięki temu wyrosną na szczęśliwych dorosłych, a szczęśliwi ludzie nie rozpętują wojen. A poza tym – za chwilę wojna może wybuchnąć w naszym kraju. Więc bądźmy z Syryjczykami i cieszmy się pokojem w Polsce. Nie wiadomo, co spotka nas za rok.
Słaba konkluzja, wiem, ale wybaczcie – nie mam pomysłu na lepszą.
Dziękuję za ten artykuł. Jest bardzo potrzebny, nie miej wyrzutów sumienia, że poruszyłaś tak trudny temat na chwilkę przed świętami, gdy wszędzie tylko choinki, bombki, prezenty, pierniczki… Właście teraz trzeba pamiętać o ludziach, którzy tak bardzo potrzebują pomocy, którzy wołają wprost o ratunek.
Pewnie, że łatwiej włączyć piosenki z cyklu „Merry Christmas” i udawać, że nie widzi się cudzej tragedii…
Poruszyłaś moje serce i pewnie wiele serc. Oby Twój głos dotarł do rządzących i wpływowych osób.
Pozdrawiam;)
Ps.Cudowny blog!
Dziękuję Igomamo!
http://gazetabaltycka.pl/promowane/skad-wzieli-sie-uchodzcy-oto-prawdziwe-przyczyny-wojny-na-bliskim-wschodzie
„Jeśli lawina jest odpowiednio potężna, potoczą się nawet kwadratowe kamienie”
Pratchett „Potworny regiment”
Nota bene o wojnie to jest. Takiej bezsensownej nawet. Zawsze więc warto coś dać od siebie.
Uściski, Krusz.
Konkluzja mało optymistyczna, ale dokładnie to samo chodzi mi po głowie. Jak słyszę o Aleppo, to ryczę. Nie mogę zrozumieć, jak ludzie mogą być wobec siebie tak okrutni. Jak można tak krzywdzić drugiego człowieka. W imię czego? Przecież nawet w naszym kraju wyznawcy jednej opcji politycznej nienawidzą wyznawców drugiej, zastanawiam się ile trzeba, żeby ktoś stwierdził, że właściwie dlaczego by tych drugich nie wyeliminować całkowicie. Usprawiedliwienie na pewno się znajdzie. Skala wzajemnej nienawiści wśród ludzi mnie przeraża…
Ściskam Cię mocno.