Dzień Kobiet. Z pamiętnika Żuczka

Zwykle opowieści o Żuczku prezentujemy z perspektywy matki. Dziś – odwrotnie. Długie niemiłosiernie, ale myślę, że warto 😉

W sobotę Mama powiedziała do Taty, że po niedzieli jest Dzień Kobiet. Tata roześmiał się, że to jest komunistyczne święto i on go nie obchodzi, ale Mama powiedziała, że ona owszem, obchodzi i dodała coś jeszcze bardzo cicho, nie usłyszałem co, ale Tata przestał się śmiać.

W niedzielę Tata pokazał nam w kalendarzu datę 8 marca i zapytał, co to za dzień. Odpowiedziałem, że wtorek, ale Tata powiedział, że Dzień Kobiet. I że mamy w domu jedną kobietę i musimy ją odpowiednio uczcić. Zgodziliśmy się z Tatą, no pewnie, ma rację.

W poniedziałek przed snem Mama przypominała mi ustalenia, które poczyniliśmy wcześniej.

– Wstaniesz o 8.30, bez protestów, i odrobisz lekcje, tak?
– Spokojnie mamo – machnąłem ręką – wstanę o 5.00, bo się umówiliśmy z Żukiem, że wstaniemy i..
– O 5.00? O 5.00? – zapytała z niedowierzaniem i zgrozą Mama – jak mnie któryś z was o tej godzinie obudzi, mnie albo Żuczątko, to mu odnóża z odwłoka powyrywam!.. Po co w ogóle chcecie wstawać tak wcześnie?
– Bo będziemy robić…. eeee…. w sumie to nie za bardzo wiem, co będziemy robić, ale coś tam będziemy i lekcje też odrobię.
– Synu, ciiiii…. – mruknął Tata, który akurat wszedł do pokoju.
– Ale ja przecież nic nie mówię – zdziwiłem się – powiedziałem tylko, że wstajemy o 5.00, bo będziemy robić coś-tam…
– Masz strasznie długi język, wszystko musisz wypaplać? – zirytował się Tata.
– Ale ja przecież nic nie wypaplałem! – zdenerwowałem się, bo naprawdę, bez przesady!

Mama tylko zachichotała w poduszkę. Zupełnie nie wiem, co ją tak rozbawiło.

Następnego dnia nie wszystko poszło tak, jak zaplanowaliśmy.

O 7.05 wpadł do naszego pokoju Żuk i krzyknął:

– Zaspałem! Zaspałem! Miałem wstać o 5.00 i zaspałem!
– Co się stało? – zerwała się przerażona Mama, która spała z Żuczątkiem.
– Zaspałem! – jęknął Żuk kolejny raz i wybiegł z pokoju. Mama, upewniwszy się, że Żuczątko śpi, poczłapała za nim do kuchni.

Ja też postanowiłem wstać. Na widok Mamy Tata wyskoczył z łóżka jak na sprężynie, gromkim głosem złożył jej życzenia i wręczył dużą bombonierkę.

– To ode mnie i od Żuczątka – zaznaczył.
– Tylko od was dwóch? – zdziwiła się Mama – dziękuję bardzo. To co, zrobisz dzieciom śniadanie? A ja się jeszcze położę na minutkę…
– Oczywiście, że zrobię – zapewnił Tata i Mama wróciła do łóżka.

Żuk jadł śniadanie, a ja rysowałem kartkę z życzeniami dla Mamy.

– Ty, coś ty napisał? – starszy brat zajrzał mi przez ramię – „Walentynka”? Jaka walentynka, walentynki to się daje na 14 lutego, a na 8 marca daje się laurki. Ale z ciebie głupek!

Okropnie się zdenerwowałem, wyrzuciłem kartkę i głośno tupiąc poszedłem do łóżka. Wpakowałem się na swoje górne łóżko, aż zatrzeszczało.

– Ccco się stało? – zapytała nieprzytomna Mama, która już nie spała. Opowiedziałem jej wszystko, że nie wiedziałem, że powinna być laurka i zrobiłem walentynkę i wyrzuciłem…
– Ależ syneczku, to nieważne czy walentynka czy laurka, najważniejsze, że zrobiłeś ją dla mnie i że napisałeś życzenia.
– Serio? – okropnie się ucieszyłem, że moja mama jest taka kochana i zeskoczyłem z łóżka i pobiegłem wyjąć ze śmieci mój rysunek i dokończyć. Dobrze, że w naszym domu segregujemy śmieci, bo nie chciałbym jej wyciągać z kosza, do którego wyrzucamy fusy z kawy i obierki z ziemniaków i skorupki z jajek, błeee….. Z makulatury to co innego. Tylko trochę się pomięła, ale ją wyprostowałem.

Żuk szedł do szkoły na 8.00, a przed szkołą koniecznie chciał złożyć Mamie życzenia. Wpadł do pokoju, Mama już na szczęście nie spała, przyjęła życzenia i czekoladki, uściskała go i przykryła się kołdrą razem z głową, jak tylko wyszedł. Akurat skończyłem swoją laurkę-walentynkę i też pobiegłem do niej z życzeniami. Też mnie wyściskała i bardzo się ucieszyła z trzeciej bombonierki.

– Teraz możesz sobie spokojnie pospać – powiedziałem – a ja idę odrabiać lekcje.
– To szalenie wielkoduszne z twojej strony i bardzo ci dziękuję – odpowiedziała Mama, a mnie się wydawało, że zgrzytnęła zębami – ale Żuczątko się właśnie obudziło i muszę wstać.

Mama zajęła się Żuczątkiem, a ja, zanim doszedłem do stołu, natknąłem się na moją książkę z bardzo ciekawymi eksperymentami, które robię od czasu do czasu. Robiłem już lody w worku (nie do końca mi wyszły, trzeba było je mrozić jeszcze przez kilka godzin), a kiedy raz była u mnie koleżanka, to zrobiliśmy kolorową paćkę z mąki ziemniaczanej, co było bardzo pouczające, bo ta paćka raz była super płynna, a za chwilę całkiem twarda, ale potem dwa dni chodziliśmy z czerwonymi dłońmi, bo barwnik okazał się bardzo trwały. Od tamtej pory ta koleżanka do mnie nie przychodzi. No i pomyślałem, że bardzo dawno nie robiłem żadnego eksperymentu i wypatrzyłem taki, który nazywał się „Niebo w pudełku”. Największa trudność z tymi doświadczeniami polega na tym, że nie zawsze są w domu wszystkie potrzebne składniki. Tu akurat mieliśmy wszystko, czyli mleko, pojemnik i latarkę.

– Mamo, chcę zrobić eksperyment! – powiedziałem, kiedy Mama wyszła z łazienki niosąc Żuczątko, ubrania dla niego, dwa ludziki Lego, które wczoraj zostawiłem na umywalce i zużytą pieluchę. Dobrze, że my żuczki mamy tak dużo rąk!

– Dobrze, zaraz, później, po śniadaniu – mruknęła Mama – zjadłeś już?
– Nie, jeszcze nie.
– To co, tosty czy kanapki?
– Tosty z dżemem.

Mama zaczęła się krzątać po kuchni, a ja zastanawiałem się, w co będziemy dziś bawić się z chłopakami na przerwach.

– Odrobiłeś lekcje? – zapytała Mama.
– Zaraz skończę – odpowiedziałem.
– Skończ je teraz.
– Zaraz.
– TERAZ.
– ZARAZ!… – miałem krzyknąć jeszcze głośniej, ale przypomniałem sobie, że dziś jest Dzień Kobiet i tata prosił, żebyśmy byli mili dla mamy.
– No doooobra, skończę te lekcje – i usiadłem przy stole. Jedno zadanie, drugie…
– Skończyłem! – zawołałem zadowolony – Mogę teraz bajkę?
– Wszystko skończyłeś? – zapytała Mama, jakby mi nie wierzyła.
– Wszystko.
– Pokaż… A to trzecie zadanie?
– Tego nie trzeba.
– Jak nie trzeba, tu jest napisane: cała strona 37.
– ALE MÓWIĘ CI, ŻE TEGO NIE TRZEBA! NIE BĘDĘ TEGO ROBIŁ! – wrzasnąłem, ale zaraz sobie przypomniałem, że Dzień Kobiet i tata prosił…
– To nie rób i daj mi spokój – Mama wróciła do kuchni. Wydała mi się mniej słodka, niż rano, kiedy jej dawałem laurkę i czekoladki – Jedz śniadanie.
– A mogę bajkę przy śniadaniu?
– Możesz bajkę po śniadaniu, jak się ubierzesz, spakujesz i będziesz gotowy do szkoły.
– Chcę bajkę.
– Oczywiście, po śniadaniu.
– CHCĘ TERAZ! TERAZ! CHCĘ TERAZ BAJKĘ! – wrzasnąłem, ale przypomniałem sobie, że Dzień Kobiet i tata…
– Zjedz, ubierz się, spakuj i pogadamy – powiedziała Mama i zdjęła Żuczątko z szafki pod telewizorem.

Strasznie się wkurzyłem, ale dobra, niech jej będzie, poszedłem się ubrać. W dwie minuty byłem z powrotem.

– Mogę bajkę? – zapytałem.
– A zjadłeś?
– Jeszcze nie.
– To zjedz.
– Ale nie chce mi się smarować tostów.
– Mam ci posmarować?
– Tak.

Mama westchnęła i posmarowała dwa tosty dżemem. Zjadłem.

– Mogę bajkę?
– A zęby umyłeś?
– Tak.
– Jesteś spakowany?
– Tak.

Mama popatrzyła na mnie w taki sposób, że od razu wiedziałem, że wie.

– To znaczy nie umyłem.
– I nie spakowałeś się, przecież wszystko leży na stole: piórnik, ćwiczenia…
– TY MI TO ROBISZ SPECJALNIE!!! – wrzasnąłem, bo naprawdę, bez przesady! – ciągle wymyślasz nowe rzeczy, żebym nigdy tej bajki nie obejrzał!!!
– Synku – zdziwiła się Mama – przecież te same zasady obowiązują każdego dnia, jak zjesz, spakujesz się, przygotujesz do szkoły, wtedy możesz coś obejrzeć, jak jest jeszcze czas.
– TO SĄ GŁUPIE I ŚMIERDZĄCE ZASADY!!! – ryknąłem. Miałem ochotę dodać, że ona też jest głupia i śmierdząca, ale Dzień Kobiet… Wściekły poszedłem umyć te zęby, niech ma, niech się cieszy! I te głupie i śmierdzące książki też zapakowałem do tornistra.
– Mogę teraz bajkę?…
– Teraz możesz.

No wreszcie!!!!!
Jak się bajka skończyła, to sobie przypomniałem, że miałem robić eksperyment.

– Jaki eksperyment? – zdziwiła się Mama.
– No ten, patrz! – podsunąłem jej książkę pod nos. A ona na mnie nakrzyczała, że książkę w mięso wsadzam, bo właśnie jedną i drugą ręką kroiła wołowinę na zupę gulaszową, a trzecią i czwartą łapała Żuczątko, które wchodziło na ladę kuchenną. I stanowczo zabroniła mi użyć do eksperymentu mleko, do będzie jej potrzebne do naleśników. A co mnie obchodzą głupie naleśniki!!!!
– Daj sobie teraz spokój, co? – poprosiła – zrobimy to doświadczenie wieczorem, na spokojnie, albo poproszę nianię Żuczątka, żeby zrobiła z tobą po południu.
– Ale obiecałaś mi, że zrobimy po śniadaniu!
– Ja obiecałam? – zdziwiła się.
– OBIECAŁAŚ!!! A OBIETNIC TRZEBA DOTRZYMYWAĆ!!! SAMA TAK MÓWISZ!!! – zdenerwowałem się okropnie.
– Po pierwsze, nie obiecywałam. Po drugie, patrz, tu jest potrzebna latarka, to lepiej zrobić wieczorem, jak będzie ciemno…
– JA CHCĘ TERAZ! – Dzień Kobiet Dniem Kobiet, ale z nią to w ogóle nie da się wytrzymać!!!!

Mama chyba się zdenerwowała, bo użyła kilku takich słów, których nam nie pozwala używać. Ale ogólny sens jej wypowiedzi był taki, żebym zrobił ten eksperyment i poszedł do szkoły. Czyli pozwoliła mi. Więc zrobiłem. Wziąłem mleko z kartoników, które przynoszę czasem ze szkoły, wymieszałem z wodą w plastikowym pojemniku, jak było napisane, tylko rzeczywiście było za jasno, więc poszedłem do pokoju Żuka, spuściłem rolety i jak podświetliłem pojemnik latarką, to takie ładne pomarańczowe było, jak w książce. Mama bardzo się denerwowała, żebym nie rozlał tej mikstury u brata na wykładzinę, bo podobno takie mleko strasznie śmierdzi. Nie wiem, o co były te nerwy, przecież nie rozlałem. To znaczy tam w pokoju nie rozlałem, bo jak odniosłem do kuchni i chciałem schować do lodówki, żeby po południu pokazać bratu i Tacie, to mi się przechyliło i trochę wylało się na podłogę. Mama rzuciła się ścierać, ale Żuczątko było szybsze i usiadło w kałuży i zaczęło pryskać rękami na wszystkie strony i takie było szczęśliwe, aż miło popatrzeć. Naprawdę nie wiem, czemu Mama się tak złościła i powiedziała, żebym wyszedł do szkoły natychmiast, zanim ona dostanie szału i mi odnóża z odwłoku powyrywa. Co więcej, wcale nie dała mi buziaka na pożegnanie.

No to poszedłem, chociaż naprawdę myślę, że powinna być dla mnie milsza po tej laurce i bombonierce i jeszcze po tym, że bez awantury wstałem lekcje odrabiać.

Po południu ze szkoły odebrała mnie niania Żuczątka i z Mamą zobaczyliśmy się dopiero przed 20.00. Zrobiliśmy dla niej z nianią kwiatki z papieru i bardzo się ucieszyła, choć tak jakoś uważnie oglądała, z czego są zrobione. Możliwe, że rozpoznała swoje materiały plastyczne, z których robi kartki na różne okazje, a nam nie pozwala ich dotykać.

Potem kąpałem się długo, Żuczątko omal nie wpadło do wanny, w której siedziałem, bo nie chciałem mu podać zielonej żabki, kłóciliśmy się z bratem o to, jaką bajkę będziemy oglądać i takie tam różne, jak co wieczór. A kiedy już po kolacji i po kąpieli siedzieliśmy z Żukiem na moim górnym łóżku i czytaliśmy książki, Mama weszła do nas pociągając nosem.

– Co tak śmierdzi?
– Nie wiem – odpowiedzieliśmy chórem.
– Jakiś… Lakier do paznokci? Żuczku, co malowałeś?
– Nic – kilka dni temu lakierowałem breloczki z modeliny, pewnie dlatego mnie zapytała.
– To skąd tu lakier?… – podeszła do mojego biurka i jęknęła – Coś ty robił?! Tu leży przewrócona buteleczka, cały lakier wylał się na biurko, dziecko!…
– Ale ja nic nie robiłem! – no nie mogę, znowu się mnie czepia! – przedtem lakierowałem samochód, ale odniosłem lakier.
– Gdzie go odniosłeś?
– No, tam gdzie był.
– To znaczy?
– Do dużego pokoju, na półkę.
– Gdyby stał na półce, to nie leżałby rozlany na biurku!…
– Ja nic nie wiem, to nie ja – odburknąłem i wróciłem do czytania.

Mama przyniosła zmywacz, umyła biurko, płacząc, że teraz potrujemy się śpiąc w tym smrodzie i czy myśmy naprawdę nie czuli, że śmierdzi?!

Popatrzyliśmy z bratem po sobie. No, w sumie to czuliśmy…

Mama powiedziała, że nie chce nas już dziś oglądać, żebyśmy poszli spać, zanim trafi ją szlag i wyszła do kuchni.

Ale zaraz do nas wróciła, potrząsając ścierką, która rano była żółta a teraz bardziej szafirowa, ale nie cała, tylko miejscami.

– Co się stało z tą ścierką? – zapytała groźnie.
– Nie wiem – odparłem bardzo zdziwiony, bo niby skąd mam wiedzieć, co się stało ze ścierką.
– Co to za farba?
Wzruszyłem ramionami, bo to raczej nie była żadna farba. Kolorem przypominała barwnik, którego użyłem do innego eksperymentu, takiego z kolorową wodą, olejem i tabletką musującą. Nie skończyłem go w sumie, bo nie mieliśmy w domu żadnej tabletki musującej, ale niania Żuczątka obiecała, że jutro mi taką przyniesie. No ale dlaczego ścierka zmieniła kolor?… Ze ścierką nie robiłem żadnego eksperymentu…

Mama obiecała kolejny raz (to już się robi nudne, naprawdę!), że nam odnóża powyrywa i poszła namoczyć ścierkę w odplamiaczu.

Doszliśmy z bratem do wniosku, że bardzo kochamy naszą mamę, ale jest okropnie niewdzięczna i normalnie człowiek ręce sobie dla niej urabia, wstaje o świcie, laurki rysuje, czekoladki daje, miły jest jak nie wiem, a ona i tak zrobi awanturę o jakieś głupstwo.

Muszę się dobrze zastanowić, czy warto organizować dla niej Dzień Kobiet w przyszłym roku.

Napisano w Od Rana Do Wieczora

Tagi: , , ,

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

W związku z wprowadzeniem 25 maja 2018 roku Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 roku w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE informujemy, że zostawiając komentarz na stronie od-rana-do-wieczora.pl pozostawiasz na niej swój nick, widoczny dla innych czytelników oraz adres mailowy widoczny tylko dla administratorów strony. Swoje dane osobowe przekazujesz dobrowolnie i będą one przetwarzane wyłącznie w celu przesłania powiadomień o nowych wpisach na blogu, odpowiedzi na Twój komentarz lub w przypadku kontaktu przez formularz kontaktowy. Bez wyraźnej zgody dane osobowe nie będą udostępniane innym odbiorcom danych. Masz prawo dostępu do swoich danych oraz ich poprawiania poprzez kontakt: dorota.smolen@gmail.com. Administratorem Twoich danych osobowych jest autorka bloga od-rana-do-wieczora.pl Dorota Smoleń.
Publikując komentarz, wyrażam zgodę.

*