(choć początek nie zapowiada straszliwości, a morał jest do rymu).
Był piękny, słoneczny dzień, samo południe. Cała kraina jak okiem sięgnąć trwała w ciszy i spokoju. Skowronki dzwoniły radośnie polatując nad wzgórzami, podzielonymi na pasy zielonych łąk i złotych pól uprawnych. Błękitu nieba nie przesłaniała ani jedna chmurka. Pod lasem, w cieniu wysokich drzew krowy pochylały łby, zanurzając je w wysokiej trawie i leniwie machały ogonami. Mały pastuszek spał pod drzewem, z kapeluszem nasuniętym na twarz dla ochrony przed natrętnymi muchami. Strumyk pluskał cicho, przemykając po kamieniach. Z wioski położonej w dolinie dolatywał śmiech dzieci, szczekanie psa i, gdyby ktoś podszedł bliżej, odgłosy szykowania obiadów. Koty wygrzewały się w słońcu, śpiąc na stertach równo ułożonego drewna i na ławkach przed domami.
Ciszę i bezruch zakłóciło drżenie. Najpierw delikatne, jakby burczenie w brzuchu, jednak nie ustało po kilku chwilach, a narastało. Szklanki i filiżanki dzwoniły, uderzając o siebie lekko, a z każdą chwilą coraz mocniej podskakiwały na półkach. Ziemia coraz mocniej drżała pod nogami. Zdezorientowani ludzie wybiegali z domów, rozglądając się z trwogą.
Naraz rozległ się straszliwy ryk. Rozszczekały się psy, rozpłakały dzieci. Znad lasu nadleciała ciemność, która mrokiem zakryła okolicę. Z ciemności dobiegł szum wielkich skrzydeł i ryk, głośniejszy niż poprzednio. Dzieci tuliły się do matek, koty i psy pochowały się po kątach. Nawet najodważniejszy wioskowy kundel, Buras, poszarpany w wielu potyczkach z wilkami, zaszył się w swojej budzie, skomląc cicho. Groza żelaznym uściskiem schwyciła ludzi za gardło.
I nagle z ciemnej chmury wypadł jak strzała ogromny, posępny smok. Z jego paszczy buchnął ogień, który podpalił strzechy domów, stogi siana, sterty drewna oparte o ściany chałup. W mgnieniu oka w wielu miejscach wzbiły się słupy ognia, które w sekundy pochłonęły cały dobytek pracowitej wioski. Smok szalał, porywał przerażone zwierzęta, ogromnymi szczękami przecinał na pół dorodne krowy…
[Daruję Wam opisy innych drastycznych scen, bo musiałabym oznaczyć mojego bloga kategorią 18+].
Wreszcie, gdy nie było już czego niszczyć i palić, gdy smród spalenizny dotarł pod chmury, smok ryknął ostatni raz jakoś żałośnie, jakby dotarł do niego rozmiar poczynionych zniszczeń, i z posępnym łomotem skrzydeł zniknął w wolno rozwiewającej się mrocznej chmurze .
Niewiele ocalało ze spokojnej wioski. Niewielu przeżyło ten sądny dzień. Jednym z nielicznych był ów pastuszek pod lasem. Postanowił wówczas, że choćby nie wiem co, dowie się, skąd przybył ów bezlitosny smok. Było to zadanie nad siły jednego człowieka. Umarł, pozostawiając synowi zdobyte do tej pory informacje i na łożu śmierci kazał przysiąc, że potomek będzie kontynuował dochodzenie. Syn podjął wyzwanie, ale i on zakończył życie przed wyjaśnieniem mrocznej tajemnicy. Przekazał ją synowi, a ten swojemu synowi itd.
I tak minęło kilka pokoleń. Wreszcie, po wielu, wielu latach, na podstawie badań archeologicznych i zaawansowanych technologii komputerowych pra-pra-prawnukowi pastuszka udało się ustalić całkiem prawdopodobną hipotezę, że ów smok to była Mama Żuczkowa, która, zlecając Żuczkowi wykonanie jakiejś czynności, kolejny raz usłyszała „zaraz”.
A teraz będzie morał, żeby lepiej się zapamiętało, to rymowany:
Posłuchajcie, drogie dziatki:
granice ma cierpliwość matki.
KONIEC
Dodaj komentarz