Patrzę na blogusia, patrzę i oczy przecieram, bo jak to się stało, że nie pochwaliłam się Wam jeszcze moim balkonem w tegorocznej odsłonie? Dumnam z niego niesłychanie, bo pierwszy raz od dekady obsadziłam go roślinnością i nie mogę się nacieszyć tym widokiem.
Wraz ze mną nie mogą nacieszyć się koleżanki, które zadręczam od maja systematycznymi fotorelacjami z rozwoju ogródka kwiatowego i ogródka warzywnego – a wszystko to skoncentrowane na powierzchni niecałych dwóch metrów kwadratowych.
Kwiaty balkonowe hodowałam przed laty, ale z marnym skutkiem. Balkon mam półokrągły, a nie znalazłam doniczek, które można by powiesić. Stawiałam je w skrzynkach przy barierce, ale albo uschły, albo wpierniczył je przędziorek. Wymyśliłam więc, że może u mnie jest za gorąco dla roślin, bo balkon południowo-wschodni i machnęłam ręką, a keidy Mąż wypominał, że tyle skrzynek stoi w piwnicy bezczynnie, odpowiadałam hardo, że obecnie zajmuję się hodowaniem dzieci.
Dzieci podrosły, to wróciłam do roślin.
Wszystko przez Marysię, szaloną ogrodniczkę, która w swoim ogródeczku o powierzchni dwóch dużych dywanów pieczołowicie uprawia całe mnóstwo kwiatów i krzewów. Podjechałam z nią do Borku, zobaczyłąm co tam mają, oko mi rozbłysło, szaleństwo Marysi okazało się okropnie zaraźliwe – i ruszyła maszyna po szynach ospale i biegu przyspiesza i gna coraz prędzej…
Do skrzynek goździki, pomidory koktajlowe i rzodkiewka.
Do doniczki cebula na szczypior.
Jedna wisząca truskawka i jedna surfinia.
Potem jeszcze dwie surfinie i kolejne pomidory…
Wszystko rośnie wspaniale. Albo moim roślinom już nie jest tak gorąco (he, he), albo pomogła przeczytana w internetach rada, by kwiaty w upały nie tylko podlewać, ale i zraszać im liście, bo przędziorek lęgnie się z nadmiernego wysuszenia, lub też zbawienny wpływ na moją roślinność mają japońskie bakterie, które poleciła mi koleżanka, a których nie żałuję ni kwiatom ni warzywom.
Rzodkiewkę zjedliśmy.
Truskawki wypuściły pędy, które wsadziłam do skrzynek po rzodkiewce. Wszystkie sadzonki się przyjęły, a jedna już nawet kwitnie.
Surfinie przedarły się na drugą stronę przez okna siatki i zdobią balkon z obu stron. Uschnięte goździki wyrzuciłam, a na ich miejsce posadziłam wczoraj wrzosy („jesień idzie, nie ma na to rady”).
– Mamy całkiem nowy balkon – orzekł zdumiony Wojtuś, gdy przyjrzał mu się po pracach ogrodniczych.
I siadujemy sobie z najmłodszym syneczkiem na naszym nowym balkonie przy świecach i przytulamy się i mamy fajnie.
Czego i Państwu życzymy 🙂
Gozdzikow sie nie wyrzuca, sa woeloletnie, obcinasz i odrastają, nawet jak ciut przesuszone. Ajajaj:)
balkon sliczny, jak zlapalas bakcyla, to witaj w klubie. Ja bym zwlokla co sie da , tak lubie te robote, ale tez nie wszystko ladnie rosnie i wytrzymuje probe czasu, slonca i deszczu;)
Za rok będę mądrzejsza 🙂
Możesz zażywać kwietnych kąpieli w miodowym świetle wieczoru! Mniam!
Ślicznie. Jestem za 🙂
O! Widzisz! Skoro piszesz, że są już wrzosy, to muszę zastąpić nimi pokonane przez słońce petunie :). Piękny balkon :).
Dziękuję Alu 🙂
A mąż :)? A starsi synkowie :)? Znam ten rodzaj szaleństwa, ale nie praktykuję (tzn balkon olewam, ogródek i parapety domowe szaleją), bo ilekroć wybywałam na wywczas dowolny, prawie wszystko ulegało albo wysuszeniu, albo przelaniu – widać, że trzeba toto kochać, odwalane z obowiązku – teściowa – nie działa :)!
Starsi synkowie na obozie, a Mąż w delegacji 🙂