Nasze tegoroczne rodzinne wakacje na Kaszubach wspominam bardzo dobrze. Nie mogło być inaczej, skoro uszyłam je dokładnie pod siebie.
Umówiliśmy się w Swornegaciach rodzinnie: nasza rodzina i rodzina Kociubińskiej. Ponieważ z Anią widziałyśmy się ostatnio #niewiadomokiedy, bardzo się na to spotkanie cieszyłam, choć nie ujawniałam się z tym do samego końca. Zaplanowałam cieszenie się na tę chwilę, gdy się zobaczymy na własne oczy.
Zatem przybyłam, zobaczyłam, ucieszyłam się. Bardzo, bardzo, bardzo :-)))))))

Niby że tak się relaksuję, co? Luuudzie! Ile mnie to zdrowia kosztowało! Nie cierpię wody i wodnych środków transportu, usadziłam się na środku i siedziałam jak przyspawana. Skusiłam się tylko dlatego, że cała konstrukacja była z litego plastiku, nigdzie nie prześwitywała głębia jeziora, brrrr.
I tak: ja i Wojtek rozkoszowaliśmy się towarzystwem Kociubińskiej, moje starsze dzieci zapałały odwzajemnioną sympatią do dzieci Kociubińskich, a mój Mąż mógł sobie spokojnie pracować. I wszyscy byli szczęśliwi przez prawie cały tydzień.
(No nie, wredna jestem, tak cały czas to Mąż nie pracował, realizował się towarzysko na grillach wieczorową porą i woził mnie na ramie od roweru. Ponadto w czasie przejażdżki rowerami wodnymi utopił w jeziorze swoje okulary. Przyznacie, że to całkiem przyzwoity dorobek).
Towarzysko jestem spełniona, natomiast mam niedosyt turystyczno-krajoznawczy, bowiem z uwagi na deszczową pogodę uroki osławionych Borów Tucholskich podziwiałam głównie przez okno. Pogody plażowej był jeden (słownie: jeden) dzień. Mieliśmy jeździć na rowerach, chodzić po lasach, jeść jagody prosto z krzaczków, obsikanych przez wściekłe lisy, łapać kleszcze i nawet pomyślałam o zbieraniu grzybów.
Do lasu poszliśmy z Wojtkiem od razu pierwszego dnia, ale pogoniły nas dwa duże psy z domu w lesie. Biedne dziecko przez cały pobyt nie mówiło o niczym innym i już nie chciało słyszeć wycieczkach do lasu, a i mnie zapał jakoś minął. Na grzyby nie poszłam, bo nikt z towarzystwa nie deklarował się jako grzybiarz, a nie miałam ochoty błąkać się samotnie po obcym lesie, szczególnie mając w pamięci te psy pierwszego dnia (mówię Wam, nie chcielibyście uciekać z trzylatkiem przed dwoma bysiorami. Bogu dzięki, że same odpuściły, gdyśmy się ewakuowali poza ich teren). Raz umówiłyśmy się z Anią na daleki spacer, ale tak lało, że dotarłyśmy tylko do pobliskiej kawiarni. I też było miło.
Wojtuś wspomina ten wyjazd na Kaszuby jako „ciemne wakacie”, bo przyjechaliśmy na miejsce późno w nocy. Z lokalnych atrakcji szalenie podobały mu się kury i koguty, mijane w drodze z naszej kwatery do centrum miasteczka. Wystawaliśmy tam przez długie minuty, w drodze tam i w drodze z powrotem, a rozczulony Wojtuś twierdził, że „sią śłodkie”. Drób słodki. Hm. Podany w miodzie to owszem, ale tak?…
Miałam swoją przygodę z językiem kaszubskim. Zapragnęłam na widokówkach z pozdrowieniami umieścić „Pozdrowienia z Kaszub” po kaszubsku. Zagadnęłam więc pana przy kasie w Domu Rzemiosła Ludowego, myśląc, że to coś oczywistego, a tymczasem wywołałam lekką panikę. Wszyscy obecni na zapleczu przerzucali się moją prośbą jak gorącym kartoflem, aż wreszcie przyznali uczciwie, że nie umieją. No nie umieją po kaszubsku i już. Babki, które przed Domem Rzemiosła wyszywały zapamiętale serwrtki z kaszubskimi kwiatami, też nie umiały, ale przynajmniej zlitowały się nade mną i powiedziały, żebym przyszła tu po południu, bo wtedy będzie tu taki pan Dominik, który coś-tam studiował i on umie po kaszubsku. Oczywiście, że przyszłam, a pani w kasie miała już przygotowane na kartce to jedno krótkie zdanie, którego tak pragnęłam.

Spoczęłam na tej ławce z owocami mojej miłości. Cieżko było się zmieścić :-))

Zwiedzanie Domu Rzemiosła Ludowego. Jedyne dziecko, które nie robiło kretyńskich min i jeszcze głupszych póz, ale nie wie, co znaczy „nie ruszaj się” :-).
Nieznajomość kaszubskiego wśród dzisiejszych mieszkańców Kaszub jest pokłosiem ostrej walki, którą wypowiedziała im Ludowa Ojczyzna. Kaszubi byli traktowani jak obywatele drugiej kategorii, podejrzewani o sympatie proniemieckie, choć przecież przez wieki walczyli o to, by nie dać się zgermanizować. Gdybyście byli ciekawi, to nazwa Swornegacie daleka jest od jakichkolwiek powiązań z bielizną. Swora to warkocz pleciony z korzeni sosnowych, służący do gacenia, czyli umacniania brzegów jezior i rzek. Ksiądz używa kaszubskiej wersji „Swornegace”: „…odbędzie się w Swornegacech”, ogłaszał na Mszy.
Bardzo bym sobie życzyła jeszcze raz odwiedzić Kaszuby. Mąż wypatrzył ośrodek w lasie nad jeziorem, przy drodze do Chojnic, i mamy tu przyjechać na emeryturze. Chyba wolałabym trochę wcześniej :-)))
Hej, osobiście absolutnie zgadzam się z powyższym !
Jestem Kaszubką od pokoleń wielu (wszyscy przodkowie wszystkich linii, jakie udało mi się prześledzić pochodzili z Kaszub), to samo mój mąż. Nasi dziadkowie mówili po kaszubsku biegle, był to ich podstawowy język. Pod koniec długich żywotów był to ich jedyny język, wyuczony polski ukrył się w zakamarkach pamięci. Moi rodzice również mówią po kaszubsku biegle, normalnie, chociaż na codzień posługują się polskim- tak jak pisałaś, pokolenie wychowane w Polsce Ludowej było zmuszane do posługiwania się polskim, kaszubski był tępiony. Ja i mój mąż po kaszubsku rozumiemy doskonale, czytamy płynnie, ale ani nie mówimy (ze wstydu przed kaleczeniem języka), ani nie piszemy. I myślę, że tak ma 99,9% Kaszubów. Pisać w tym języku nie umieją moi rodzice, nie umieli moi dziadkowie. Język kaszubski nigdy nie był językiem „miejskim”, nie uczono go w szkole. Wynosiło się z domu, przenosiło z pokolenia na pokolenie w mowie. Pisać umiał najczęściej tylko ksiądz i co bardziej wykształcony nauczyciel. Dlatego dziwię się, że udało Ci się w kaszubskiej wsi znaleźć kogokolwiek kto potrafił po kaszubsku coś napisać. Ja znam dwie osoby, które taką umiejętność posiadły, podczas gdy sam język w mowie znają wszyscy znani mi mieszkańcy:).
P.S. Czytam Cię od urodzenia Piotrusia, ale nie komentuję z zasady internetowych postów, za co przepraszam. Pozdrawiam serdecznie.
Dziękuję Marto, że się odezwałaś! 🙂
Uwielbiam Kaszuby, Bory Tucholskie. Spędziłam ta już trzy urlopy i planuję kolejne. Polecam skansen w Wdzydzach Kiszewskich, wspaniały przykład kaszubskiej kultury (może nawet ktoś coś powie po kaszubsku 😉 )
Piękne wakacje 🙂
Piękne zdjęcia – wspaniałe podpisy 🙂
Dzięki :-))
A ja Cię, Chuda, na kajaki próbowałam namówić! Odpowiedziałaś wówczas oględnie, i teraz dopiero widzę, jak bardzo oględnie ;)))
Ćwiczę się w sztuce dyplomacji 🙂
Życzę Wam, abyście przyjechali do Chojnic wcześniej, niżeli na emeryturze :):):)
A ja tak trochę z innej beczki – jak wygląda teraz Piotruś? Chyba dawno nie było tutaj fotki z pierworodnym. Wiem wiem, że to już PRAWIE dorosły 😉 chłopak i że może sobie nie życzy i że te miny głupie i w ogóle… Ale może jednak uda Ci się co nieco przemycić Dorotko 😉 Jestem Waszą wierną czytelniczką od lat nastu, kiedy to sama miałam naście i o dzieciach jeszcze nie myślałam i tak jakoś zapisał mi się w głowie wizerunek Piotrusia na obecne podobieństwo Wojtusia!
I choć się nie znamy, to naprawdę baaardzo Was lubię. Uważam, że jesteś świetną, PRAWDZIWĄ mamą i bardzo cenię w Tobie to, że mimo przytłoczenia obowiązkami rodzicielskimi, domowymi, zawsze potrafisz przemycić sporą dawkę optymizmu i radości w swoich wpisach. Dziękuję! Jesteś prawdziwą inspiracją 🙂
Dziękuję Martyno, aż się zarumieniłam 🙂