– przeczytałam na okładce „Gali” i szybko zajrzałam do środka. Jak ona to robi, zastanawiałam się, nerwowo przerzucając strony w poszukiwaniu prawdy objawionej, recepty, podpowiedzi czy choćby sugestii, która doprowadziłaby mnie do takiego stwierdzenia. Bardzo tego potrzebuję, bowiem moje macierzyństwo, stan na koniec sierpnia 2017, zabiera mi wszystkie siły, wysysa energię, drenuje mózg i rujnuje psycho-fizycznie.
Mam taką wizję siebie 4 września: moi chłopcy wychodzą do szkoły i przedszkola dziarskim krokiem, piękni, młodzi, pełni życia, a ja dogorywam, zwinięta w kłębek na podłodze w przedpokoju, niezdolny do niczego ludzki strzęp, kupka szmat.
(Ha, chciałabym tak spokojnie poleżeć!!! A kto ich zawiezie, rozwiezie, przywiezie?! Kto obiad ugotuje?!)
„Gali” o swoim macierzyństwie opowiedziała dziennikarka prowadząca „Dzień dobry TVN”, matka trójki niedużych dzieci. Tak upragniona przeze mnie recepta na czerpanie radości i siły z macierzyństwa jest szalenie prosta i w zasadzie mieści się w tym jednym, słusznie wyróżnionym akapicie:
Dwie babcie na miejscu i pani Basia. Nie bez znaczenia jest także spontaniczne okrętowanie we dwoje z mężem na własnej łódce w Pireusie, o czym dziennnikarka wspomniała zaraz na następnej stronie. No i w zasadzie tyle w temacie. Gdybyście chciały wiedzieć, jak żyć, by czerpać siły z macierzyństwa, to właśnie tak.
Ktoras z pan komentujacych napisala: „Łatwo mówić o cudownym macierzyństwie kiedy się ma ot tak łatwo ludzi wokół. Cały sens macierzyństwa jest osiągnięty wtedy kiedy żadne „ciotostwo” „wujostwo” i inne formy społecznego wspomagania nie są do tego wykorzystywane.”
Ale dlaczegóż należy koniecznie wszystko robić samej tymi ręcami, I tylko wtedy macierzyństwo osiąga swój sens??? Nijak tego nie rozumiem. To są pozostałości po kulcie dzielnej matki Polki, której mąż jęczał w łancuchach na Syberii, a ona musiala wszystko ogarniać sama.
Nie widzę żadnego powodu, żeby nie korzystać z pomocy zyczliwej I chętnej do pomocy rodziny, jeżeli ma się szczęście, że się taka ma, czy tez okazjonalnie przyjaciół/ek I innych bliskich ludzi. To uczy dzieci przystosowywania się w rodzinie do innych obyczajów, praktyk I dznia codziennego; daje im kontakt z bliskimi, bliskim daje poczucie, ze są przydatni I potrzebni, rodzicom także daje okazję do stalego mniej więcej kontaktu z matkami czy ciotkami…
Oczywiscie nie w tym rzecz, zeby kogokolwiek eksploatować czy zwalac na niego swoje własne obowiązki, ale nie widzę zadnego sensu ani żadnej korzyści dla dzieci w tej recepcie na macierzyństwo, że koniecznie wszystko musi matka Zosia Samosia.
Magdo, zgadzam się, że korzystanie z pomocy rodziny jest jak najbardziej ok i sama korzystam, jeśli tylko mogę. Moja irytacja, na fali której opublikowałam tę notkę, wynikała z osobistej sytuacji: calutki sierpień spędziłam z moimi rozkoszniaczkami, nie mogąc liczyć na nikogo: ani na moich rodziców, ani na męża, ani nawet na nianię, która mimo wcześniejszych ustaleń wystawiła nas do wiatru (miała swoje sprawy, które się jej przeciągnęły – rozumiałam ją, ale jednocześnie byłam zirytowana). I nagle bach! czytam o babce, która promienieje macierzyńskim szczęściem, bo ma dwie babcie i nianię. Normalnie nóż mi się w kieszeni otworzył 🙂
Doroto, mama nadzieje, ze choć te kilka godzin dziennie, gdy Twoje Robaczki będą w placówkach pozwoli Ci zregenerować nadwątlone siły 🙂
Co do artykułu, to nie jest pierwszy przypadek, że znana mama mówi wprost o tym, ze korzysta z pomocy rodziny, czy niani. Nie jest w końcu powiedziane, że wszystko musimy robić same, żeby się nazwać matkami 🙂 Co zaś się tyczy czerpania siły z macierzyństwa, to niewątpliwe łatwiej o nią, gdy się ma do pomocy armie ludzi, o co jak wiemy w naszym kraju nie jest łatwo 🙂
Oooo taaaak, już zaznaję tej rozkoszy :-)))
Tak sobie teraz myślę, trochę po lekturze komentarzy Czytelniczek, a trochę też po tym, jak złapałam dystans, że może niepotrzebnie zirytowałam się na panią celebrytkę, ale akurat byłam tak przeraźliwie zmęczona długim miesiącem, spędzonym w całości w zasadzie sama z dziećmi, że podziałała na mnie jak płachta na byka. Pomyślałam, że chyba wstydu nie ma, żeby się tak przechwalać, że przeciętną matkę bez babci na podorędziu w tym momencie szlag trafił, jako i mnie. I pewnie, że korzystałabym, gdybym tylko miała taką możliwość.
Czerpania siły z macierzyństwa polega na odnajdywaniu w sobie takich zdolności logistycznych, o jakich się wykładowcom tegoż przedmiotu nawet nie śniło. Bez posiłkowania babciami- w naszym przypadku obie wyrywne do pomocy, ale „nieczynne” z powodów zdrowotnych, tudzież odległości. Wprost przeciwnie, moja córka odkąd pamięta ma zakodowane, że to ona miała pomagać kompletowi dziadków, bo choroby zostały rozdzielone „odgórnie” bardzo hojną Ręką… To dziecko mnie wsparło w chwili, kiedy odeszła moja mama i z automatu pilnowało mojego taty, jego leków, mierzenia ciśnienia czy cukru. To moje dziecko płynnie weszło w rolę opiekuna drugiej babci, która z racji chorób straciła wzrok. I mimo tego, że od ponad 10 lat, odkąd na świecie pojawiła się moja Asia , musimy sobie radzić bez wsparcia logistycznego rodziny oraz bez pań Baś, Zoś czy innych Maryś, głównie ze względów finansowych, nie ma ma takiej siły, która by sprawiła że dziecko spędza czas w placówce edukacyjnej choćby o minutę dłużej niż to jest bezwzględnie konieczne.
Jako nauczyciel wielokrotnie zmuszony do spędzania dyżurów w szkole w tzw. dni wolne od zajęć edukacyjnych mam ochotę wrzeszczeć na cały głos: po co wam te dzieci, skoro się ich pozbywacie do placówek pod najgłupszym pretekstem, by latać po fryzjerach, zakupach i innych takich. Moje dziecko wielokrotnie siedziało samo w domu, bo mając rodziców nauczycieli zdarzało się, że my musieliśmy siedzieć w pracy z kilkorgiem dzieci, których rodzice chcieli mieć zwyczajny, święty spokój, i nie mówię o tych, którzy zwyczajnie nie mieli wyjścia. Wpadałam pierwsza do przedszkola i leciałam po pracy z wywieszonym językiem, żeby zdążyć po dziecko, które zamykało przedszkole, ale nigdy nie wpadłam na pomysł, że jestem zmęczona posiadaniem dziecka.
Jak ja uwielbiam takie wpisy. Pewnie ktoś nazwie to hejtem, ale jako matka dwójki dzieci nie spotkałam nauczyciela, który przyprowadzałby własne dziecko do przedszkola jako pierwszy i odbierałby jako ostatni. Może nie miałam szczęścia? Moje dzieci już są dorosłe, ale jak chciałam się spotkać z nauczycielką w takcie ferii zimowych, to dyrektor szkoły zakrztusił się ze śmiechu, że zapomniałam o feriach, a ja głupia myślałam, że w szkole będą jakieś dyżury dla dzieci, których rodzice pracują. Etat to 8 godzin, urlop max 26 dni i nawet jeżeli rodzice podzielą się obowiązkami to jest to dużo mniej niż wolne dni w szkole z okazji wszelakich.
Nie wyobrażam sobie, że moje dzieci (10 lat??) wspierają mnie w moich obowiązkach. pilnowanie leków dziadka przez maleńką osóbkę? Na koniec dodam, że nie mieliśmy do pomocy dziadków, niań i innych gospoś i daliśmy radę.A jeżeli ktoś może liczyć na pomoc, to dlaczego nie? Tylko pozazdrościć. Pozdrawiam serdecznie 1 września, dzień wolny od zajęć oczywiście.
MamoAsi, pierwsze zdanie w punkt!
E tam. Macierzynstwo to samo życie, samo jego mięso. Flaki troszkę też. Ale powiem Ci, że wyprowadzka w ładne miejsce gwałtownie mi podniosła jakość bytu. Nadal nie mam babć ani paniBasi ani wiernej Zuzanny, ale mam potok i tym podobne dobra, smarkacze pędzą życie jak w Bullerbyn i jest nam wszystkim o niebo łatwiej. Pań nian i babć mi nie brak, ja jestem terytorialna i nie lubię jak mi kto po domu łazi niebędący gościem.
Oooch, fantazjuję sobie o Twoioch realiach 🙂
No to nam brakuje tylko Pani Basi i łodki w Pireusie, bo jednych i drugich dziadków mamy do 2km od domu 😉 W drodze trzecia dziecina. Przy pierwszej taka byłam Perfekcyjna Pani Domu, że rzadko ktoś się zajmował domem i dzieckiem oprócz mnie, bo „przecież ja sobie doskonale ze wszystkim radzę”. A potem był kiepski czas, kiedy przestałam dawać sobie radę sama ze sobą. Jak dziecina trochę podrosła to uznałam, że może jednak warto nauczyć się prosić o pomoc. Teraz, na niecałe dwa miesiące przed porodem, korzystam z tego, że teściowa nie pracuje i chętnie zajmuje się dziewczynkami (choć szlag mnie trafia, kiedy proszę, żeby zjadły samą zupę, a zjadają zupę, drugie danie i lody, a potem nie chcą zjeść drugiego dania u drugich dziadków… no comment). Nie dziwię się, że Pani Kalczyńska korzysta z tego, z czego może korzystać. Na jej miejscu pewnie też bym tak robiła 🙂 I tak uważam, że jesteśmy w komfortowej sytuacji i zdaję sobie sprawę, że większość dzieciatych znajomych nie może sobie na taki luksus pozwolić, więc tym bardziej się cieszę z tego, co mam. Moi rodzice co prawda są dość młodymi dziadkami i pracują, więc mają mniej czasu, ale za to mają więcej energii i są kreatywni. I chwała im za to.
Łatwo mówić o cudownym macierzyństwie kiedy się ma ot tak łatwo ludzi wokół. Cały sens macierzyństwa jest osiągnięty wtedy kiedy żadne „ciotostwo” „wujostwo” i inne formy społecznego wspomagania nie są do tego wykorzystywane. Ps. To tak jakby mówić że się samemu pilotuje dreamlinerem a tak w rzeczywistości siedzi się jako pasażer. Pozdrawiam wszystkie Matki Polki. Mama trójki
Pilnie adoptuje dwie dyspozycyjne, sprawne, zdrowe i bez nalogow staruszki oraz zatrudnie mloda, energiczna, zawsze mila, cierpliwa, podatna na wyzysk nianie. Nie musi miec na imie Basia. Od zaraz.
Nie można się czepiać. Ja podziwiam ludzi, którzy potrafią delegować obowiązki macierzyńskie na różnych członków dalszej i bliższej rodziny oraz zatrudnioną w tym celu pomoc. O ileż byłoby mi łatwiej, gdybym zamiast próbować wszystko zrobić sama, bez wyrzutów podrzucała dzieci komu się da i czerpała radość z samotnie spędzonego czasu. Pewnie wtedy macierzyństwo byłoby dla mnie zdecydowanie radośniejszym doświadczeniem, a nie udręką, jaką jest ostatnio. Dzieci pewnie też doceniłyby matkę widywaną rzadziej, ale za to radosną, pełną sił i entuzjazmu, a nie zmęczone zombie, wyrzucające im że nie zrobię tego co chcą, bo muszę zrobić jeszcze coś innego i poza tym nie spałam normalnie od 6 lat, więc nie mam siły i cierpliwości.
Dobrze że dzieci czasem zasypiają wcześniej niż ja i mogę wtedy na nie patrzeć i myśleć jakim są niesłychanym zjawiskiem i jakie to dziwne uczucie, kiedy jednocześnie chcesz kogoś wysłać w kosmos i zjeść.
Martusiu, przytulam Cię mocno, wspieram mentalnie i rozumiem, o czym piszesz 🙂
Ja właśnie jestem na progu decyzji o powiększeniu rodziny. Mam dwójkę wspaniałych acz wymagających pociech (6 i 4 latka) bardzo żywe, głośne, radosne, brykające robaczki. Prócz oczywiście spraw finansowych zastanawiam sie czy starczy mi sił, ale teraz już znam sekret macierzyńskiej siły 🙂 muszę zatrudnić babcie i zaadoptować panią Basię 🙂
Oooo!! Dziękuję za ten post! Złota recepta! Teraz jeszcze: druga babcia, pani Basia, jacht i mogę spokojnie czerpać siłę z macierzynstwa 🙂 ot o caly sekret ha. Ha.
Mam na miejscu obie babcie (nie mam pani Basi, ani innej) – jedna nie ma sił (na szczęście dziadek nadrabia), druga nie ma czasu (wiecznie pracuje, a jak piszę wiecznie, to wiecznie mam na myśli, bez weekendów, bez urlopów :/, ma z tego powodu wyrzuty sumienia 😉 i słusznie i nadrabia szczodrze rzucając kasą – zawsze coś, chociaż ja wolałabym, żeby z dziewczynkami poszła na plac zabaw).
Właściwie to nie wymaga komentarza. Nie ma takich słów, które oddałyby to, co myślę. Idę się pokiwać w kąciku i pocieszać tym, że od poniedziałku szkoła 😉
To jest tylko spijanie śmietanki w wykonaniu tej Pani. Macierzyństwo jest gdzie indziej Siły, Doroto!