Droga, którą jeżdżę do pracy, jest wąska i ma pobocza pełne dziur. Ciężko się minąć z jadącymi z przeciwka. Pewnego dnia jechałam tamtędy z dziećmi. Po kilku minutach w samochodzie Piotruś zapytał:
– Mamo, dlaczego ciągle zjeżdżasz na pobocze? Okropnie trzęsie.
– Bo tu jest wąsko i ktoś musi ustąpić. A takiego, który nie ustępuje, nazywają baranem – wyjaśniłam z westchnieniem, wzruszając ramionami. No takie życie, co poradzisz, jeżdżę tędy już ze dwa lata, to wiem, jak jest.
I kiedy powiedziałam to na głos, otworzyła mi się jakaś klapka w głowie.
Czyli narażam siebie i dzieci na niewygodę tylko dlatego, żeby ktoś obcy, kto przejeżdża obok mnie być może pierwszy i ostatni raz w życiu, nie pomyślał o mnie źle. Serio?! Naprawdę tak mi zależy na opinii zupełnie przygodnej osoby? Przecież to chore. A druga rzecz: niby dlaczego to ja mam ciągle ustępować? Bo jako dziecko słyszałam ciągle „ustąp siostrze, jesteś starsza”, a potem pocieszałam się sentencją, iż „mądry głupiemu ustępuje, a głupi się z tego raduje”? Pewnie, że w życiu czasem warto ustąpić, ale nie ciągle zjeżdżać z drogi obcym ludziom. I po co? Przecież jeżdżę starym samochodem, nie przeszkadza mi, że ktoś go zarysuje. Niech się martwi właściciel tej wypasionej fury, która gna środkiem drogi 100 km na godzinę.
Przestałam zjeżdżać na pobocze. Pilnuję, by jechać bliziutko prawej krawędzi asfaltu, ale już nie wytrząsam siebie i dzieci po dziurach. Okazuje się, że większość nadjeżdżających z przeciwka stosuje tę samą metodę i mijamy się bez szwanku. A byłam przekonana, że tak się nie da.
Ta sytuacja sprawiła, że zaczęłam analizować różne sytuacje życiowe: kiedy ustępuję, schodzę innym z drogi? I czy to dobrze, czy źle? Myślę, że o tym decyduje bilans zysków i strat: co zyskuję, a co tracę na tym konkretnym ustępstwie.
Po pierwsze, od dawna nie wdaję się w dyskusje z tymi, którzy zawsze wiedzą lepiej. Niech sobie wiedzą, na zdrowie. Moje nie musi być na wierzchu. Po drugie, unikam dyskusji na FB, a jeśli się już wyrażę swoje zdanie raz czy drugi, to staram się wyczuć, kiedy ze sceny zejść. Gdy widzę, że nie przekonam dyskutanta, patrz punkt pierwszy. Co mi to daje? Wewnętrzny luz i czas na coś bardziej pożytecznego. Naprawdę, nie muszę mieć racji. Od mania racji w internetowych pogaduszkach nie stanę się ani mądrzejsza, ani piękniejsza, ani bogatsza. Wręcz doznam ubytków na urodzie, bo od irytowania się zmarszczki powstają.
Kiedy coś jest dla mnie ważne, walczę jak lwica. Tylko, co ciekawe, im dłużej żyję, tym mniej rzeczy jest dla mnie ważnych. Ale to chyba naturalne. Niech za miliony cierpią młodsi, ja swoje odcierpiałam. Ostatnio walczę o garderobę i osobne pokoje dla dzieci w naszym przyszłym-da-Bóg-kiedyś domu. Ale czuję, że jeszcze jedna potyczka i się poddam, bo coraz mniej mi się już chce.
O, właśnie. Ustępuję, bo mi się nie chce. Dyskutować, kłócić, zbijać argumenty kontrargumentami. Bo cenię sobie ciszę i święty spokój, wartości w moim życiu matki chłopaków bezcenne jak „Dama z łasiczką”. Czasem sobie myślę, że może jednak za szybko odpuszczam, ale zaraz pytam siebie: no i po co miałabym walczyć? Żeby się spocić? Lepiej się wody napiję. Dzięki piciu wody ma się ładniejszą cerę.
na Facebooku nigdy nie chciało mi się dyskutować. Niektórzy mi zarzucają, że taka apolityczna jestem. A po co się wdawać w gównoburze? Mnie to do niczego niepotrzebne, a czas zajmuje.
I ja tak mam 🙂 taka starcza mądrość, bardzo ułatwia życie :)!!!!
Wiem o której drodze mówisz, Dorotko :-). Też od czasu do czasu tamtędy jeżdżę, i też to właśnie ja zjeżdżałem na pobocze. I co najbardziej wkurzające, to ja zjeżdżałem swoim delikatnym francuzikiem, chociaż z naprzeciwka jechały np. nowoczesne SUVy lub terenówki!! Kiedyś w przypływie asertywności nie zjechałem pewnej… pani (dziuni, Karynie, itp.) w terenowym Mercu. W lusterku widziałem ja wyklina i gestykuluje, że trafiła na „chama” bo nie chciał zrobić miejsca „damie”. Ot taki los zazwyczaj miłego i spokojnego człowieka.
Pozdrowienia, Mario 🙂
I o to chodzi, i o to chodzi – jak mawiał klasyk.
Całusy bardzo rozumiejące
Całusy Bajeczko.
Nie napiszę nic mądrzejszego niż św Tomasz z Akwinu, dlatego go zacytuję. Nota bene uważam, że powinien zostać patronem mediów społecznościowych i wszystkich osób komentujących blogi, bo to był prawdziwy wizjoner, serio, serio:
„Zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania,
że muszę coś powiedzieć na każdy temat
i przy każdej okazji.
Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek.
[…]
Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości,
jakie posiadam, ale Ty Panie wiesz, że chciałbym
zachować do końca paru przyjaciół. ”
Uwielbiam faceta.
Super. Bardzo podoba mi sie to co powiedział św Tomasz. Chyba to będzie od dzisiaj moje motto w niektórych sytuacjach 🙂
O tak, genialne słowa!
Dzięki za ten wpis. A już myślałam, że ze mną jest coś nie tak. Może jestem leniwa, a może się za szybko zestarzałam? Odpuszczam coraz bardziej i coraz częściej i nagle się okazuje, że inni też tak mają! Przywróciłaś mi wiarę w normalność 🙂 Pozdrawiam.
Pozdrawiam Agnieszko 🙂
Widzę, że u Ciebie sezon na serial drogi 🙂 No ale co się dziwić, wakacje! Bardzo fajne podejście i pewnie się nie zdziwisz jeśli napiszę, że też tak robię..
Nie mam siły i ochoty na utarczki, wypisałam się z większości grup dyskusyjnych, a ustępuję kiedy trzeba, kiedy czuję że to ma sens, bo coś mi jednak daje: np. święty spokój.
Kiedy człowiek dorasta do tego stanu , w którym czuje że wreszcie nie musi się wszystkim podobać i udowadniać zawsze swoich racji to jest wielka wolność. Wielu jej życzę 🙂 Spokojniej się śpi i czasu więcej 🙂 Na przyjemności! Pozdrowienia Dorotko!
Kilka dni później dotarła do mnie Twoją książka i to było jak podsumowanie moich rozważań 🙂
Cudowne podejście. Spokojniejsze, piękniejsze życie zyskujesz stawiam je sobie dzisiaj za wzór i serdecznie pozdrawiam
Dziękuję Aniu, pozdrawiam Cie serdecznie 🙂