Czekamy wszyscy, czekają dzieci, czekam ja. Wyglądam niecierpliwie wakacji, choć dobrze wiem, że za chwilę będę nerwowo wypatrywać września i początku nowego roku szkolnego. Wiadomo, nie dogodzisz, zawsze źle. Ale na razie – chwilo trwaj!
Już następnego dnia po rozdaniu świadectw Piotruś i Michaś wyjeżdżają na obóz sportowy z cudownymi ludźmi, którzy w ich szkole prowadzą pozalekcyjne zajęcia z judo i koszykówki. Cudowni ludzie mają typowo sportowe pogodne podejście do życia i świetne podejście do dzieci. Żadnych czarnych serduszek, smutnych buziek i podobnych znamion, wypalanych żywcem na wrażliwej dziecięcej duszy, żadnych skarg i narzekań do rodziców. Wiem, że chłopcy będą mieli dużo ruchu, dużo wody do picia, mało telewizji i zero smartfonów. To wakacje warte każdych pieniędzy.
Po powrocie z obozu sportowego opiorę ich, dopieszczę, pohołubię na matczynej piersi, a następnie wyślę na obóz harcerski, do lasu nad jeziorem. Gdzie mam nadzieję nie zjedzą ich komary ani kleszcze i skąd po dwóch tygodniach wrócą do cywilizacji zachwyceni luksusami w postaci czystej łazienki i świeżej pościeli. Nauczona ubiegłorocznym doświadczeniem, gdy z dziesięciu par nowych skarpet wróciła jedna, złożona z dwóch skarpet w tym samym fasonie ale w innych kolorach, wyposażam Michałka wyłącznie w skarpety stare i przetarte, które na ten cel zbierałam przez cały rok. Nie że chodziłam po sąsiadach i grzebałam w kontenerach z odzieżą, aż tak to nie, ale nie wyrzuciłam ani jednej pary z tych, które Piotrek, Michał i Mąż schodzili do siateczki. Wszystkie mam zdeponowane w szufladzie i bez żalu oddam na zatracenie. Każdą sztukę odzieży można podpisać, oprócz skarpet właśnie, dlatego zginęły bezpowrotnie. Michałek twierdzi, że je prał i wieszał na sznurku, a potem znikały w ostępach leśnych, rozwiewając się niczym patronus.
Następnie ich domyję, opiorę, spakuję i wyślę… Nie no, co Wy, aż taką matką-wypychaczką nie jestem. Pod koniec lipca jedziemy na rodzinne wakacje.
A potem będzie sierpień, jakieś dwa tygodnie u moich Rodziców, następnie tornistry, zeszyty, buty – i witaj szkoło.
Ale na razie – żegnaj. Żegnaj szkoło! Adios! Hasta la vista!
” Michałek twierdzi, że je prał i wieszał na sznurku, a potem znikały w ostępach leśnych, rozwiewając się niczym patronus.”
hahahaha…dobre,dobre!!!
udanych wakacji!!!!
Mnie tam bardziej interesuje, ile potencjalnych Laszek-synowych przywiezie Michaś:).
Książeczki doszły – dziękujemy!!!! Obaj uważają, że napisałaś je specjalnie dla nich – Szym bo idzie do I klasy, a Jaś, bo Jaś.
o co zakład, że tym razem wróci każda, ale to każdziuteńka skarpeteczka? ;-))
Przyjmę to z godnością :-))
To i tak lepiej niż zaprzepaszczony zestaw nóweczek 🙂