„Moje cudowne dzieciństwo w Aleppo”. Książka, przy której pęka serce

Kiedy byłam dzieckiem, Mama nie pozwalała mi oglądać filmów, w których ludzie się zabijali, wyłączała nawet westerny, gdy strzelano do koni. Oczywiście buntowałam się straszliwie, bo to przecież nic takiego, nic mi się nie będzie śniło, to tylko film, ale Mama była nieugięta.

Po wielu, wielu latach, kiedy sama jestem mamą, rozumiem, co nią kierowało. Mam to samo: chcę ochronić moje dzieci przed okropieństwami świata najdłużej, jak się da. Kłótnia z kolegą czy podwórkowa przepychanka to jest kaliber odpowiedni dla nich. Mam gulę w gardle, gdy dzieci pytają mnie o komory gazowe, gwałt, aborcję i przyczyny wojen, gdy opowiadają, jak kolega z klasy z uśmiechem na ustach zabił bezdomnego w grze komputerowej. Najchętniej odpowiedziałabym, że nie, nie teraz, porozmawiamy o tym za 20 lat, a teraz chodź, przytulimy się i poczytam ci „Kubusia Puchatka”. Ale tak się nie da. Żyjemy w świecie wojen, nienawiści i innych okropieństw, jakie tylko człowiek człowiekowi może wyrządzić. Nie można chować się pod kocykiem i udawać, że to wszystko nie istnieje.

O wojnie w Syrii moje dzieci wiedzą, że toczy się się od kilku lat i w zasadzie trudno powiedzieć, kto z kimwalczy. Wiedzą, że ludzie stamtąd uciekają i szukają schronienia w Europie. Że wielu niewinnych ludzi zginęło, a dzieci, które tam zostały, bardzo chciałyby chodzić do szkoły, ale nie mogą, bo szkoły zbombardowano. Wpłaciliśmy kiedyś pieniądze na rzecz odbudowy szkoły w Maluli i dostaliśmy w podziękowaniu rysunek:

Rys. Hydar Abass, 9 lat, „Syria to miłość i pokój”

Kiedy wyjęłam z koperty książkę „Moje cudowne dzieciństwo w Aleppo”, zadrżała mi ręka. Wiedziałam, że to będzie jedna z tych książek, których wolałabym nie czytać, ale przeczytać muszę. Co więcej, muszę przeczytać ją dzieciom.

– Dziwny tytuł – zawyrokował Piotrek – jak dzieciństwo może być cudowne, skoro tam jest wojna?
– Nie czytaj lepiej tej książki przy Wojtku, żeby się potem nie bał w nocy – wstawił się za najmłodszym Michał.

Zapewniłam, że na początku nie dzieje się nic strasznego i że dzieciństwo nawet w czasie wojny, gdy ma się przy sobie rodzinę, może być cudowne. Że dowiedzą się wielu rzeczy na temat codziennego życia w mieście zniszczonym przez wojnę, że lepiej poznają swoich syryjskich rówieśników.

W trakcie wspólnej lektury wiele rzeczy musiałam wyjaśniać, np. kim są islamscy radykałowie. To jest książka o tak innej rzeczywistości, że wiele komentarzy musiałam podawać łopatologicznie. Powiedziałam:

– To jest zwyczajna rodzina, taka jak nasza. Kiedyś ich tata pracował na uniwersytecie, mieszkali w trzypokojowym mieszkaniu, mieli dużo ubrań, książek i zabawek. To tak, jakby nagle zburzono nasze osiedle i musielibyśmy zamieszkać gdzieś w piwnicy albo w ruinach jakiegoś bloku, bez okien, a z domu moglibyśmy zabrać tylko parę rzeczy, które udałoby się nam uratować. Nie mielibyśmy prądu, musielibyśmy wieczorami siedzieć przy świecach, żeby ogrzać mieszkanie musielibyśmy szukać kawałków drewna, jakichś potrzaskanych mebli, jedlibyśmy byle co, w czasie nalotów chowalibyśmy się w ciemnych piwnicach…

Chyba dopiero wtedy dotarła do moich dzieci groza sytuacji.

Ta książka jest przejmująca do szpiku kości. Tego się spodziewałam po autorze – znam Grzegorza Gortata z opowieści „Miasteczko Ostatnich Westchnień”. Marianna Sztyma, ilustratorka, która do tej pory kojarzyła mi się z pysznymi, barokowymi portretami kotów w „Oto kot”, tym razem postawiła na subtelną kreskę i bardzo stonowane kolory.

Rodzice narratorki, jak wszyscy rodzice na świecie, za wszelką cenę chcą uchronić swoje dzieci, szczególnie te młodsze, trzyletniego Tarika i sześcioletniego Nabila przed grozą rzeczywistości. Naloty bombowe przedstawiają najmłodszemu jako wybuchy fajerwerków, a wieczorami przy świecach urządzają teatrzyki cieni. Ośmioletnia Jasmina jest już na tyle duża, że doskonale wie, co jest grane. Przysłuchuje się z uwagą rozmowom dorosłych i wyciąga z nich bardzo dojrzałe wnioski.

Są w tej książce takie momenty, że ściska się serce. Trzyletni Tarik, urodzony już w czasie wojny, nie ma pojęcia, co to są dobranocki; sześcioletni Nabil chce zaimponować starszemu koledze poprawną wymową słów „schron” i „mina pułapka”; trzynastoletni Haszim zakłada drużynę piłkarską złożoną z takich jak on jednonogich chłopaków. A schorowany nauczyciel pan Safik, który stracił całą rodzinę, całą nadzieję i w wieku 50 lat wygląda jak starzec, bardzo gorzko mówi o sytuacji w Syrii. Jego wypowiedź może wystarczyć za obszerny wykład o wojnie syryjskiej, w której walczy wiele stron, ale prawdziwymi jej ofiarami – jak zawsze, w przypadku każdej wojny od zarania dziejów – są zwyczajni ludzie, którzy chcą normalnie żyć, pracować, kochać się, wychowywać dzieci. Ofiarami są dzieci, malutkie dzieci, takie jak Tarik, rówieśnik mojego Wojtusia, który chciał przynieść rodzeństwu kilka długopisów leżących w gruzach. Do długopisów przymocowane były ładunki wybuchowe… A co na to świat? Świat Syrią się nie przejmuje.

Na szczęście nie cały świat. Wielu ludzi i wiele organizacji angażuje się w pomoc Syryjczykom. Jest piękny program Caritas Rodzina Rodzinie, jest regularnie prowadzona od 2013 roku akcja pomocy organizowana przez PAH i wiele innych inicjatyw. Książka „Moje cudowne dzieciństwo w Aleppo” jest cegiełką na rzecz Syrii: wydawnictwo Bajka cały dochód z jej sprzedaży przekazuje PAH na realizację działań w tym kraju, takich jak dostarczanie wody pitnej, żywności i zapewnianie ludziom godziwych warunków sanitarno-higienicznych.

Jeśli kupisz tę książkę, to tak jakbyś otulił kocem zmarznięte dziecko, śpiące nerwowym snem zastraszonego zajączka gdzieś w zrujnowanej piwnicy. Nie odwracaj głowy, nie udawaj, że nie widzisz Jasminy, Nabila, Tarika, Haszima i innych dzieci z Aleppo.

Grzegorz Gortat, Moje cudowne dzieciństwo w Aleppo, ilustracje Marianna Sztyma, Wydawnictwo Bajka 2017.

Napisano w Czytam dzieciom (i sobie też)

Tagi: , , , , , , , ,

3 comments on “„Moje cudowne dzieciństwo w Aleppo”. Książka, przy której pęka serce
  1. K. pisze:

    Poezja stworzona ze słów mieszkańców rejonow ogarniętych wojną, którzy wypowiadali się na temat tego, co w pierwszej kolejnosci należy zabrać ze sobą w przypadku konieczności nagłego opuszczenia domu:

    https://www.youtube.com/watch?v=xS-Q2sgNjl8

    Serce pęka, za każdym razem.

  2. Atta pisze:

    U mnie też gula w gardle, czekam na swoją kopertę i przeczuwam moje drgnienie ręki i serca przy jej otwieraniu. Przy okazji dziękuję, że mogę tu znaleźć tego typu recenzje.

  3. Ania pisze:

    No to się popłakałam, czytając recenzję… Na pewno kupię tę książkę.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

W związku z wprowadzeniem 25 maja 2018 roku Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 roku w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE informujemy, że zostawiając komentarz na stronie od-rana-do-wieczora.pl pozostawiasz na niej swój nick, widoczny dla innych czytelników oraz adres mailowy widoczny tylko dla administratorów strony. Swoje dane osobowe przekazujesz dobrowolnie i będą one przetwarzane wyłącznie w celu przesłania powiadomień o nowych wpisach na blogu, odpowiedzi na Twój komentarz lub w przypadku kontaktu przez formularz kontaktowy. Bez wyraźnej zgody dane osobowe nie będą udostępniane innym odbiorcom danych. Masz prawo dostępu do swoich danych oraz ich poprawiania poprzez kontakt: dorota.smolen@gmail.com. Administratorem Twoich danych osobowych jest autorka bloga od-rana-do-wieczora.pl Dorota Smoleń.
Publikując komentarz, wyrażam zgodę.

*