Małopolska rozpoczęła ferie. W tym roku pierwszy raz Piotrek i Michał wyjeżdżają osobno, co gorsza, na zakładkę. Dzięki temu przez całe ferie będę miała w domu nie tylko rozkosznego trzylatka, ale i marudzącego starszaka. To tak żeby mi się w głowie nie poprzewracało od nadmiaru wolności.
Piotrka odstawiłam dziś rano, machałam wytrwale, aż mi ręka omdlała, a podeszwy butów przymarzły do podłoża. Michała odstawiam w piątek. Najpiękniejszą rzeczą w obu przypadkach jest to, że organizatory zakazali telefonów. Moja ekstaza sięga zenitu! Po telekoszmarze, który przeżyłam w wakacje, gdy byłam wirtualnie na obozie harcerskim, gorąco popieram takie inicjatywy.
Zaraz mi ktoś napisze, że jak to tak, bez kontaktu z dzieckiem. Kontakt jest via kierownik obozu, w ważnej sprawie zawsze mogę zadzwonić ja, może zadzwonić dziecko. Kontakt przez pośrednika daje czas na refleksję, czy warto dzwonić i z automatu odsiewa telefony z cyklu „koleżanka się na mnie krzywo popatrzyła” tudzież „czy założyłeś ciepłe gacie”. Na zebraniu przedobozowym jedna mama zaczęła dopytywać, dlaczego tu wszyscy utożsamiają telefon z urządzeniem do grania, bo przecież telefon służy do kontaktu z rodziną i jak dziecko jest smutne, jak jest na wyjeździe pierwszy raz, to ma potrzebę komunikowania się z mamą i dlaczego organizator tego zabrania. Organizator tłumaczył cierpliwie, że nie zabrania, bo dziecko w każdej chwili może zadzwonić od opiekunów, inni rodzice wyjaśniali, że dziecko musi uczyć się samodzielnie stawiać czoła różnym sytuacjom, że po pełnych żalu telefonach oni się martwili jakąś kłótnią między córką a koleżankami, o której dziewczynki zapomniały pół godziny po fakcie. Czas leciał, licznik niani Wojtusia bił, a tu trwała absurdalna dyskusja. A najlepsze było na koniec, kiedy mama, od której się wszystko zaczęło, powiedziała, żeby jej nie przekonywali, bo ona nie ma z tym żadnego problemu, jej dziecko telefonu nie potrzebuje, nie jedzie na obóz pierwszy raz i w ogóle czego od niej chcą.
Czekam również na komentarze z gatunku „dziecko trzeba nauczyć rozsądnego korzystania z telefonu, moje potrafi, pfff”. Bardzo się cieszę Twoim szczęściem. Gdyby nie postawa Męża, który uważa, że dzieci powinny mieć dostęp do technologii, już dawno kupiłabym im telefony z klawiaturą, wyrzuciłabym z domu telewizor, a z internetu pozwoliła korzystać tylko w celach naukowych. Czyli praktycznie nigdy. Jak widzę tłumy zombiaków, wracających ze szkoły, noga za nogą, z oczami utkwionymi w komórkach, jak widzę randki w kawiarniach, gdy zamiast patrzeć sobie w oczy patrzą w ekrany, rzucając półsłówkami, to wyglądam niecierpliwie impulsu elektromagnetycznego, znanego z filmów sf, który pierdutnie i wyłączy to wszystko raz na zawsze. Domyślam się, że gotowanie na ogniu będzie uciążliwe, ale jestem w stanie zapłacić tę cenę za powrót umysłów dzieci i młodzieży do stanu sprzed ćwierćwiecza. Ekstremalny przykład: któregoś poranka dzwoni do mnie dziewczynka z sąsiedztwa, o której wiem, że często jest sama w domu, a jej sytuacja domowa jest, delikatnie mówić, niełatwa. Dzwoni, łka spazmatycznie, ciężko zrozumieć, o co chodzi, moja zwyrodniała wyobraźnia ochoczo podsuwa mi dziesiątki mrocznych scenariuszy. Z sercem ściśniętym z przerażenia, ale głosem spokojnym i kojącym dopytuję kolejny raz, co się stało i wreszcie słyszę, że… padł jej GPS w telefonie i nie może łapać pokemonów.
Moje dzieci pokemonów nie łapią, ale mają odruch chwytania za telefon, kiedy tylko usiądą na kanapie. Tłumaczymy, że przecież mogą grać na komputerze, ekran większy, oczy się tak nie psują, ale nie, gra na dotykowym ekraniku nie ma sobie równych. I zawsze mają coś do roboty na telefonie właśnie: a to zdjęcia, a to filmiki, a to what’s up… Starszak gra, a Wojtek przyklejony do niego oczu nie odrywa od ekraniku. I zachęć trzylatka do budowania z klocków, jak tu taka atrakcja.
Uważam, że odpięcie dzieci od technologii szalenie zwiększa ich kreatywność. Kiedy nie można sięgnąć po komórkę, tablet czy inne ustrojstwo, oferujące głównie odtwórcze korzystanie z cudzych pomysłów, patyk, kartka i długopis pozwalają odkryć całkiem nowe sposoby spędzania czasu w gronie rówieśników. I pokazuje dzieciom, że technologia jest tylko dodatkiem do życia, a nie czymś niezbędnym.
Nie na temat, ale może kiedyś wykorzystasz do jakiegoś tekstu. Wieczorny trening piłkarski. Chłopiec mówi, że musi do toalety, trener odpowiada machinalnie, że ta jest w szkole sąsiadującej z krytym boiskiem i kontynuuje ćwiczenia. Dzieciak leci do szkoły (bez kurtki, na zewnątrz mróz), a tu zonk – szkoła zamknięta, bo ferie, więc sika pod krzaczek i wraca na boisko. Wtedy dopiero zauważa go ojciec, który wcześniej gadał sobie z innymi tatusiami i nie widział, że syn wychodzi spocony i nieubrany. Jak się dowiedział, gdzie chłopiec był, robi aferę trenerowi, że pozwolił chłopcu wyjść na mróz. Ojciec krzyczy, trener zostawia 20 dzieciaków i wykonuje procedurę, czyli dzwoni do swojego przełożonego. Ojciec w tym czasie dzwoni na policję i straż miejską, żeby natychmiast przyjechali i sporządzili notatkę służbową, że dzieci nie mają dostępu do toalety. Służby odmawiają przyjazdu, trener już ma na linii szefa, podaje tatuśkowi komórkę i wraca do ćwiczeń. Ojciec krzyczy do telefonu, dzieciaki patrzą, chłopiec ze wstydu chce się zapaść pod ziemię. Komórka wraca do trenera, ojciec dzwoni ponownie na straż miejską, grozi sanepidem, BeHaPem i wszystkimi strasznymi karami, jakie ześle na szkółkę piłkarską. Chłopiec schowany za wieszakami i kurtkami czeka na wyjście. Ojciec trzyma go tam jeszcze pół godziny, łudząc się, że straż miejska przyjedzie. Wreszcie opuszcza boisko, odgrażając się, że tak tego nie zostawi. Przyznam, że patrzyłam na to ze zdumieniem. Chłopiec nie miał z tym problemu, że sikał na mrozie pod krzaczek. Ojciec miał z tym problem. Rozumiem, dziecko mogło się przeziębić, nie powinno też samo opuszczać terenu boiska, ale trener nie mógł zostawić pozostałej 20-tki i wyjść z jednym. Co wtedy robił tatuś, że nie widział, jak mu syn znika? Moim zdaniem reakcja ojca była przesadzona i zupełnie nieadekwatna do sytuacji. Co ja bym zrobiła? Prawdopodobnie nie przegapiłabym momentu wyjścia dziecka. A jeśli tak, to tylko ochrzaniłabym go, że bez kurtki poleciał. A co o tym sądzisz/sądzicie?
wow…super notka,jak zawsze!!!Pozdrawiam i zycze zasluzonego odpoczynku zarowno Tobie jak i chlopakom!
U nas z dwójki dzieci, telefon posiada starszy – dzwoni , a raczej puszcza sygnał zamawiając rozmowę – jak wychodzi ze szkoły. W domu zazwyczaj odkłada telefon na półkę w salonie.
A ferie mamy dopiero od 11 lutego – ale to nic że już śniegu nie będzie. My kiedy byśmy ferii nie mieli to i tak śniegu nie ma.
My właśnie skończyliśmy ferie buuu i wyobraź sobie przeżyli bez tabletów, telewizora, telefonu rodziców. Zabraliśmy w góry do cioci. Na początku lekkie stęki, ale śnieg, wolność, narty, karty, wygłupy wygrały teraz powrót do rzeczywistości i limitowany czas hehe a komórkę ma tylko najstarszy gimnazjalista ale… trzeba czymś te dzieciaki- a piątkę mam, zając, gdy czas na wirtualny świat mija. Ale od czego jestem mamą? pozdrawiam serdecznie Chuda i niech nie pierdutnie, bo gdzie Cię będę czytała???
To niewiarygodne, że pozwalasz rządzić dzieciom. Moja córka dostała na komunię od nas elektroniczną smycz,bo jednak pewniej się czujemy, gdy ona jest w domu sama, a my jeszcze w swoich szkołach z cudzymi dziećmi lub na radach, zebraniach itp. Jako jedyna z klasy dostała telefon a nie smartfon. Pół roku po niej ja zmieniłam swój telefon na identyczny jak dziecko, bo telefon służy do dzwonienia. Ewentualnie sms.W nosie mam drwiące miny uczniów. W życiu nie grałam w grę, a miałam pierwszą komórkę w Instytucie Historii UJ jeszcze w ubiegłym stuleciu.Ładuję raz na pięć dni i nie mam stresu, że w najbardziej potrzebnym momencie padnie bateria. Mój mąż nie wytrzymał presji uczniów kupił smartfon, potem jeszcze lepszy (podobno) i jeszcze droższy. Nie ma szans się do niego dodzwonić, bo w połowie drogi do pracy trzeba ładować, bo przecież gadżety żrą prąd. Od października spędzam czas głównie w pociągach na trasie Warszawa- Kraków i nic mnie tak nie bawi, jak wycieczki pasażerów do wychodka z konduktorem, żeby podładować i zeskanować kod z biletu. Jeśli ktoś sam kupuje dziecku smartfon, to niech potem się nie dziwi, że dziecko się nie może oderwać od zabaweczki. Gdybym kupiła młodej smartfon to też by pewnie nie umiała się oderwać, a tak nie ma problemu, tablet i komputery są zabezpieczone hasłami i użytkowanie wymaga obecności matki albo ojca w domu.
Mamo Asi, jak zawsze jesteś niezawodna 🙂 Skąd wysnułaś wniosek, że pozwalam rządzić dzieciom? 🙂
A kto mówi, że smartfon trzyma pół dnia? Miałam zwykły telefon bardzo długo, przeszłam na smartfona(używanego, starego, więc nawet gorszy model i z gorszą baterią), bo nie ma już nowych klawiaturowych telefonów, które by mi odpowiadały(np. wszystkie mają gorsze aparaty, a ja z telefonu tylko dzwonię/piszę i robię zdjęcia). Mój smartfon trzyma ok. 5 dni. Oczywiście, dotykowy ekran więcej zabiera baterii, ale to ile trzyma telefon nie zależy od tego jaki mamy telefon, ale co na nim robimy. Na zwykłym telefonie też można grać w gry(nieśmiertelny wąż) czy wejść do internetu(moim zdaniem nawet wygodniej niż na smartfonie) i wtedy bateria też będzie żyła 1-2 dni. Nie ważne jaki mamy telefon, ale co na nim robimy.
Popieram! Też z niecierpliwością wyglądam impulsu elektromagnetycznego! 🙂
Ale przecież najlepiej po łatwiźnie – dajesz telefonik w łapkę i masz spokój 😉 Przytoczę ponownie, bo ciągle mam przed oczami ten widok: poczekalnia u pediatry, kilkoro dzieci 2-3 letnich, WSZYSTKIE gapią się w ekraniki telefonów (mam nadzieję, że rodzicielskich, czy babcinych) i grzecznie czekają na swoją kolej… Nie mam z tym najmniejszego problemu, dziecko moje, 3,5 letnie nigdy jeszcze nie dostało mojego telefonu do zabawy, nie było takiej potrzeby. Sama w zasadzie nie korzystam z funkcji innych niż zadzwoń, napisz sms, małżonek kupił sobie smartfona pół roku temu 😉 z niechęcią;)
I co w tym złego, że dzieci nudzac się w poczekalni obejrzą bajkę? Akurat w tym przypadku jest to zupełnie zasadne.
Co innego to niekontrolowany i nielimitowany dostęp do netu, gdzie nie masz wpływu na treści
Słusznie, też wydaje mi się, że taką cenę spokoju można zapłacić. Współczekający będą wdzięczni 😉
Amen bis 🙂
Amen!
U nas tylko najstarszy ma komórkie…. z klawiaturą, bez aparatu i bez internetu 🙂 I komputer ma taki stary, ze połowy klawiszy brakuje, a bateria nie działa, więc jeździ tylko na kablu.
Tatuś, czynny zawodowo inżynier telekomunikacji, wprowadził takie restrykcje, żeby nie było…
Ale jestem o krok od kupienia wszystkim trojgu po wielkim smartphonie, bo jak się ostanio bawili w gry tradycyjne, to jedno przypieprzylo w ścianę i ma teraz cztery szwy przez środek czoła. :-/ Dziecko z technologią w łapie przynajmniej się nie urazuje. 😉