Świąteczne anegdotki na Boże Narodzenie #pozytywnasiódemka

Ta notka powstała dzięki zaangażowaniu moich kochanych Czytelniczek, uczestniczek książkowej zabawy z wydawnictwem Jedność. Z anegdotek, które wrzuciły w komentarzach, utkałam tę świąteczną opowieść na wiele głosów, słodko-gorzką, wzruszającą, a miejscami nieodparcie śmieszną. Posłuchajcie 🙂

To bardzo, bardzo dziwne, ale w żadnej z anegdotek nie pojawił się kot! fot. Myshun, pixabay.com.

Gdy mój syn miał 2 lata i trzy miesiące w nocy z Wigilii na Pierwszy Dzień Świąt Bożego Narodzenia trafił do szpitala, był bardzo smutny, a gdy po badaniu lekarskim w swoim łóżeczku znalazł prezent – ucieszył się i powiedział „Mikołaj mnie znalazł? Pewnie babcia mu powiedziała gdzie jestem i przyszedł do mnie, Hura!!!”
Basik

Co roku przed świętami tata kupował karpie, które pływały potem u nas w wannie do Wigilii. Jako dzieci zawsze się nimi interesowaliśmy i spędzaliśmy długie chwile na ich obserwowaniu. Zawsze wspominamy dzień, kiedy moja czteroletnia wówczas siostra, chcąc pogłaskać jakiegoś karpia, trochę za bardzo się pochyliła, po czym wylądowała w wannie i spędziła chwilę bliskości z rybami.
Magda

Z dzieciństwa pamiętam choinkę – sztuczną, łysą, najbrzydszą na świecie. Marzyłam o takim zielonym, prawdziwym, nastrojowym drzewku. Kiedy wyszłam za mąż, mąż obiecał mi żywą choinkę i co roku dotrzymuje obietnicy. I co roku ta choinka (2,5m-2,8m)jest przyczyną zabawnych historii. Pierwszą żywą choinkę wieźliśmy w maluchu (do tej pory nie wiem jak). Raz mąż wracał z choinką autobusem, bo do auta mimo usilnych prób nie weszła. Innym razem wybieramy choinkę a obok jacyś państwo kupują taką 1,5 m. Jak to przy świętach wszyscy rozmawiają, doradzają. „A Państwo taką dużo to na pewno duży salon i domek macie?”- zagadują. A mój mąż szeptem „Dobrze, że nie wiedzą, że my ją do matiza zapakujemy”. Mróz a my z otwartym bagażnikiem, nie wspominając jaką widoczność miał kierowca. Raz dostaliśmy choinkę od znajomych, którzy mieszkają przy ruchliwej trasie – była cała pokryta czarnym, tłustym nalotem. Mycie nie pomogło, choinkę ubieraliśmy w rękawiczkach a w święta każdy się pilnował, żeby się o nią nie otrzeć. Mąż uparł się, żeby kupić stojak na choinkę (wcześniej mocowana była w wiadrze z ziemią i wiązana do kołka w suficie). „Stojak jest specjalny to już nie trzeba mocować dodatkowo do sufitu” – oświadczył stanowczo mąż, kiedy go prosiłam, żeby ją przywiązać. Ubraliśmy choinkę, wychodzimy i słychać tylko huk… Na szczęście cenniejsze bańki (z mojego dzieciństwa i te kupione na pierwsze święta naszych dzieci) nie rozbijają się, ale i tak wigilie jemy w ciszy. Innym razem wybieramy choinkę z ogródka. Mąż na drabinie z piłą tnie a drzewko żeby nie poleciało na ogrodzenie to na linie trzymam ja i moi rodzice. Choinka ląduje oczywiście nie tam, gdzie chcieliśmy a my w trójkę lądujemy w śniegu. Ciekawe co będzie w tym roku?
Ala

Był rok 1992, może 1993, miałam więc jakieś 6-7 lat. Wigilie w tamtych latach zawsze spędzałam z rodzicami u dziadków. Mimo że był to początek lat 90-tych i wiadomo jak wtedy było w Polsce, nie zawsze było nas stać na jakieś cuda, to zawsze dorośli starali się sprezentować mi to, z czego byłabym zadowolona, najczęściej były to książki i zabawki. W Gliwicach był targ zwany „Balcerkiem”, gdzie połowa miasta zaopatrywała się w ubrania i różnego typu sprzęty. Bywałam tam, więc wiedziałam co można tam dostać i kto tam sprzedaje. Gdy nadeszła upragniona chwila rozpakowywania prezentów podczas wspomnianej Wigilii, zajrzałam do wielkiego jutowego wora, w którym był piękny srebrny kożuszek. Wyjęłam to cudo, rodzina pewnie wstrzymała oddech, a ja z lekceważeniem mruknęłam „O… Futro od Ruskich…”. Wspominamy to do dzisiaj 🙂
Jagoda

Kiedy byłam dzieckiem wieczerzę wigilijną jedliśmy w domu a później jechaliśmy do jednej babci, do drugiej albo do cioci u której babcia gościła na Wigilię. Jadąc zawsze, przez całą drogę śpiewaliśmy kolędy i liczyliśmy choinki które widać było w oknach domów, bloków które mijaliśmy (kto pierwszy ten lepszy, były zawody w policzonych choinkach;)). Gdy przychodziliśmy do babci to w momencie kiedy ktoś otwierał drzwi zaczynaliśmy śpiewać kolędę (uzgodnioną w drodze) a przyjmujący nas włączali się w tą kolędę. Dobrze to wspominam, jest to coś co w jakiś sposób odróżnia moją rodzinę od innych. Teraz, tworząc swoją rodzinę próbuję zaszczepić to moim dzieciom. Chciałabym, żeby oni też mieli coś co będą wspominać gdy będą dorośli.
Kasia

Była Wigilia w czasie stanu wojennego. Choinka stała sobie sztuczna, wiadomo, drzewko na miarę naszych PRLowskich możliwości.
Dostałyśmy wtedy z siostrą dwa prezenty. Jednym była gorzka czekolada, której jak każde chyba dziecko nie cierpiałam. Mikołaj jednak, co rozumiałam, miał utrudnione zadanie, bo albo nie mógł stać w kolejce, albo nie zwyczajnie mlecznej dostał (a czekolada, o ile pamiętam, była na kartki). Drugim prezentem był zestaw styropianowo-filcowych mikołajów do zawieszenia na choince. Czy marzyłam o filcowych mikołajach? Skąd! I wcale nie uważałam tego za fajny prezent. Rozumiałam jednak, że po prostu nie można było inaczej. Bo taki to był akurat rok. I że Mikołaj z różnych względów na nic innego nie mógł sobie pozwolić.
Ta niezwykle skromna Wigilia świetnie pokazywała, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Przypominam ją sobie zawsze w czasie przedświątecznej paranoi sklepowej.
Krusz

Pamiętam bardzo plastycznie moją Mamę, powtarzającą w okolicy Wigilii historię o czarnym i strasznym Bożym Narodzeniu 1981. Była we wczesnej ciąży (ja w środku) i udało jej się wystać w kolejce cztery zielone kubańskie pomarańcze oraz karpia, który był o sto gramów większy niż wskazywał przydział. Podobno sprzedawca się przymierzał do odcięcia żywej rybie ogona dla wyrównania wagi, ale jakoś dał się przebłagać. I Mama siedziała potem nad wigilijnym stołem z Tatą i moją Siostrą, nad tymi niejadalnymi pomarańczami i za dużym karpiem, i płakała ze strachu – na jaki świat przyjdzie dziecko, które nosi?
Opowiadała o tym co roku, odkąd pamiętam, wgryzła mi się ta historia w serce – jej treść i wielowymiarowy morał. Prosta lekcja wdzięczności i zaufania. Puenta brzmiała: „…więc teraz podziękujmy Panu Bogu, że mamy Marcelkę. I pomarańcze też”.
Marcelina

Podczas Wigilii Bożego Narodzenia spędzanej u mojego brata, tłum ludzi i gorąca acz podniosła atmosfera sprawiły, iż trzeba było uchylić okna. Wraz z podmuchem świeżego powietrza, dobiegł naszych uszu przejmujący płacz małego dziecka, niemowlaka. Wszyscy dopadliśmy tarasu i ujrzeliśmy okno sąsiadów, za nim krzątających się ludzi i suto zastawiony stół. Ich szyby były jednak zamknięte i nie mogli, we własnym rwetesie, usłyszeć malca, którego słodka, popołudniowa drzemka na tarasie dobiegła końca kilka chwil wcześniej. Nie trwało to długo, berbeć szybko znalazł się w objęciach mamy i płacz ustał. Prawdziwie betlejemskie obrazy, płaczącego niemowlęcia, którego niewielu słyszało, a także hormony szalejące we mnie całym bogactwem bardzo wczesnej i bardzo długo oczekiwanej ciąży sprawiły, że ten moment mam przed oczami co roku wraz z rozdzierającym krzykiem maleńkich strun głosowych i kształtnych ust bezbronnego. Z głęboką refleksją – po co to wszystko.
chudsza

Urodziłam się w wigilię, a moi rodzice, tak się niefortunnie zdarzyło, nazywają się Adam i Ewa. W związku z tym nie tylko wigilia, ale i obydwa dni świąt odbywały się u nas. Na 38 metrach kwadratowych tłoczyła się około czterdziestka stworzeń płci i wieku wszelakiego. Harmider nie do opisania! Najmilej wspominam, jak dzień przed wigilią zajrzał wujek, z wielkim garem bigosu od cioci. Potknął się tak niefortunnie, że usiadł prosto na pudełko z bombkami, które tato przyniósł z piwnicy. Mama w panice, wujek z częściami niewymownymi w szkle i tylko tato, absolutnie spokojnym tonem mówi „Ewa, jak mnie się, kierwa, te bombki nie podobały, to nie masz pojęcia!”.
Monika

Gwiazdor, zwany w innych częściach kraju Świętym Mikołajem czy Gwiazdką, czy ktokolwiek przynosi Wam prezenty pod choinkę, sypnął tamtego roku także gotówką. Zapakował ją elegancko w koperty, powiesił na dolnych gałązkach aromatycznego drzewka, podłożył paczki i poszedł, niezauważony. Po wieczerzy hedoniści zajęli się rozpakowywaniem podarków, zabawą gadżetami, prezentacją nowości, ci bardziej przyziemni pozbierali ozdobny papier i zgodnie z zasadami ekologicznego zarządzania odpadami pobiegli do odpowiedniego kontenera. Po sporej chwili, gdy emocje opadły, jedna z obdarowanych doliczyła się straty. Przeszukawszy stół i okolice, ci bardziej przyziemni podążyli swoimi śladami, bo cóż mięli robić, obdarowana ze stratą była nikczemnego wzrostu, nie dosięgnęłaby wlotu do pojemnika, albo mogłaby to być podróż w jedną stronę, i chcąc nie chcąc jęli przeszukiwać jego zawartość, szczególnie zwracając uwagę na znajomy wzór papieru prezentowego. Koperta szczęśliwie się znalazła, zaplątana we wstążki papierowe, acz sąsiedzi musieli mieć dobre widowisko – kontener znajdował się w świetnie oświetlonej, centralnej części osiedla. Nurkujący w śmieciach eleganccy mężczyźni w białych koszulach, podsadzający się wzajemnie, to widok niecodzienny.
chudsza

Od już niemal 20 lat co roku powtarzana jest u mnie w domu opowieść, jak to miałam po raz pierwszy pojechać na zimowisko. W związku z tym, że wyjazd zaplanowany był na połowę stycznia, Rodzice pod choinkę postanowili dać mi „wyprawkę” – nowy dres, czapkę, rękawiczki, szalik i dwa nowiutkie, kolorowe ręczniki z naszywką z imieniem, które znalazły się na wierzchu paczki. Jakież było zdumienie Rodziny, gdy po odwinięciu kolorowego papieru zbladłam i pełnym rozpaczy głosem wyjąkałam: „O Jezu! Ścierki dostałam!”. Mama twierdzi, że tak wstrząśniętej nie widziała mnie nigdy przedtem, ani nigdy potem…
Margit

Święta zawsze – Wigilię – robiliśmy u śp.Babci w domu. Wcześniej oczywiście pomagałam ubrać choinkę, pracowicie odpakowując te wszystkie bobki i cudeńka, nie mogło zabraknąć waty jako śniegu i lamety, wiadomo, ale najbardziej czekałam na dwie takie zabaweczki, „księżniczki” srebrną i złotą. Zawsze wisiały centralnie z przodu, oczywiście w Wigilię największa nagroda to nie były prezenty tylko to, że babcia pozwalała mi na chwilę te ozdoby zdjąć z choinki i się nimi pobawić…:)
Pamiętam też jak stałam na małym stołeczku (miałam jakieś 5 lat) przy oknie i czekałam aż pojawi się ta pierwsza gwiazdka, żebyśmy mogli usiąść do wigilijnego stołu. A na niebie chmury, ciemno, nic nie widać. I nagle srebrny przebłysk i w maleńkim prześwicie pomiędzy chmurami moja upragniona gwiazdeczka! Wołałam moją mamę „Mamusiu patrz, jest, jest!” jakbym oznajmiała odkrycie nowej galaktyki 😀
Karolina

W Wigilijny Wieczór poszliśmy odwiedzić dalszą rodzinę małżonka – ktoś się bardzo postarał o odpowiedni nastrój i wszędzie płonęły piękne świece… stałam sobie gdzieś przy komodzie i z kimś rozmawiałam gdy nagle poczułam wyjątkowo obrzydliwy smród, dość szybko okazało się, że to ja… PŁONĘ, a dokładnie moje długie, rozpuszczone świątecznie włosy!!! Akcja gaśnicza była szybka i skuteczna, ktoś chlusnął mi na głowę kubkiem wody. Ach cóż za radość świąteczna siedzieć przy wigilijnym stole z mokrą i śmierdzącą koafiurą 😀
kolorki

Pierwsze, co przyszło mi na myśl to wspomnienie pewnego wigilijnego wieczoru w czasach głębokiego PRLu, czyli w czasach szaro-burych, w których trudno było kupić jakiś prezent z „efektem WOW”. A mi jednak udało się znaleźć pod choinką taki prezent. Wielką (z perspektywy kilkuletniej dziewczynki), czerwoną krowę, na której można było usiąść i skakać. Pamiętam jak się z tego bardzo cieszyłam. Czekałam z wypiekami na twarzy i wielkim uśmiechem aż mi ją nadmuchają. Radość ta jest uwieczniona nawet na czarno-białym zdjęciu. No i jak tylko krowa została nadmuchana wskoczył na nią mój starszy o 5 lat brat i … krowa pękła… no i był wielki płacz. Mój brat do dzisiaj pamięta jak wtedy był zły na siebie i jak mu było przykro. Praktycznie co roku wspominamy to wydarzenie i mój brat do dziś nie pozbył się poczucia winy i do dziś robi mu się przykro jak sobie to przypomni. A minęło już jakieś 30 lat.
kh

A na koniec świeżutka okołoświąteczna anegdotka z mojego podwórka. Namówiłam Piotrusia do pomocy w pisaniu kartek świątecznych, co roku wysyłam ich bowiem ponad 40 do bliskich i znajomych (i ponad 20 na Robótkę). Piotruś napisał ze trzy, zmęczył się straszliwie, cierpienie wyzierało z każdego włókna mięśniowego jego prawej dłoni, bo – jak wiadomo – dzisiejsza młodzież ma rozwinięte głównie kciuki. Udając, że nie zauważam oznak niemocy, podsunęłam mu kolejną. Synuś z głębokim, pełnym cierpienia westchnieniem zsunął się z krzesła i rzekł:

– Idę powojować mieczem.
– Proszę? … – zdziwiłam się bardzo.
– Bo kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie, a kto ginie, ten nie pisze kartek – odparł ze śmiertelną powagą.
Taki to Piotruś 🙂

Ps. Gdyby ktoś chciał liczyć, to anegdotek jest oczywiście więcej niż siedem, ale wszystkie są, uważam, tak samo godne uwagi. A tutaj znajdziecie wszystkie wpisy z cyklu „Pozytywna siódemka” 🙂

Napisano w Od Rana Do Wieczora

Tagi: ,

One comment on “Świąteczne anegdotki na Boże Narodzenie #pozytywnasiódemka
  1. kwiatkowska pisze:

    wujek w bombkach wymiata 😀

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

W związku z wprowadzeniem 25 maja 2018 roku Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 roku w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE informujemy, że zostawiając komentarz na stronie od-rana-do-wieczora.pl pozostawiasz na niej swój nick, widoczny dla innych czytelników oraz adres mailowy widoczny tylko dla administratorów strony. Swoje dane osobowe przekazujesz dobrowolnie i będą one przetwarzane wyłącznie w celu przesłania powiadomień o nowych wpisach na blogu, odpowiedzi na Twój komentarz lub w przypadku kontaktu przez formularz kontaktowy. Bez wyraźnej zgody dane osobowe nie będą udostępniane innym odbiorcom danych. Masz prawo dostępu do swoich danych oraz ich poprawiania poprzez kontakt: dorota.smolen@gmail.com. Administratorem Twoich danych osobowych jest autorka bloga od-rana-do-wieczora.pl Dorota Smoleń.
Publikując komentarz, wyrażam zgodę.

*