Tup-tup, pac-pac. Bose stópki tuptają po domu, plaskają o podłogę. Wojtuś rozkosznie zaspany wchodzi do kuchni, gdzie walczę ze śniadaniem, obiadem i własną poranną nieogarniętością.
– Tałem – melduje – Weź na jeńce.
Biorę na ręce, a on wtula się cieplutką, zaróżowioną od snu twarzyczką w miejsce między moim policzkiem a szyją i szepce:
– Cieść. Cieść, cieść!… – powtarza w uniesieniu, z radosną ekscytacją, wreszcie jesteś, mamusiu, nie widziałem cię przez całą noc!…
[I to jest ten moment, gdy cała jestem z budyniu].
… A jednocześnie skanuje otoczenie z wysokości moich ramion i nagle zauważa rzeczowo:
– O, tehełon Michałka! Nie mogę tehełonu Michałka – tłumaczy sobie, ale chyba nadaremno, bo już się szykuje do podprowadzenia go. Rączka, która niedawno obejmowała mnie z całą mocą, odrywa się od mojej szyi i wędruje ku dobru pożądanemu.
Taki to Wojtuś 🙂
jutro mikołajki, Dorotko trzymaj kciuki, bo ja jutro po raz czwarty jestem „Mikołajkom” – pomocnicą Mikołaja w szkole moich dzieci. Żeby tylko moje nogi wytrzymały bieganie góra dół, tak między 1000 uczniów
Basiu, trzymam mocno!! 🙂
Słodziak:-) wczoraj kiedy przeczytałam tę notkę, uświadomiłam sobie, że już gdzieś widziałam ten profil i fryzurę. Skojrzenie okazało się może nie do końca adekwatne – ale napiszę – Andrzej Chyra:-)
W punkt! :-))) jakoś nie po drodze nam do fryzjera 🙂
I nawet najgorszy dzień staje się wspaniały 🙂
O tak 🙂
O no weeeź… ja bym go zjadła
Też mam na to ochotę. Za parę lat będę żałować, że tego nie zrobiłam 😉
Oczyska jak z bajek Disneya <3
po Michasiu 🙂
Do schrupania 🙂
Oj tak 🙂
Awwww 🙂
:-)))