Nie odkryję Ameryki stwierdzeniem, że Boże Narodzenie skomercjalizowało się do potęgi entej. Balon komerchy nadął się już tak, że według praw fizyki dawno powinno go rozsadzić, ale nie rozsadza, bo ma nieograniczone możliwości rozciągania się.
Już nie tylko prezenty dla najbliższych, ale każda najzwyklejsza rzecz codziennego użytku wpycha nam się pod choinkę. Świąteczną oprawę zyskuje nawet masło, choć i tak bym je kupiła, bo zużywam duże ilości (a potem się dziwię, że mam kłopoty z pamięcią). Nawet papier toaletowy kusi opakowaniem z gwiazdkami i choinkami.
Myślę, że z roku na rok młodym ludziom jest coraz trudniej dostrzec w Bożym Narodzeniu coś więcej niż szał kupowania. Pokuszę się nawet o teorię, że od nas zależy, jak i czy w ogóle nasze wnuki będą znały istotę Bożego Narodzenia. Więc pracuję nad tym już dzisiaj, oczywiście razem z moimi dziećmi 🙂
Tu pojawia się pytanie o to, czym jest owa ISTOTA. Pewnie każdy z nas definiuje ją trochę inaczej, ale jestem przekonana, że znajdziemy punkty styczne. Dla mnie, osoby wierzącej, te święta to pamiątka narodzenia Jezusa Chrystusa i to jest dla mnie centrum tych świąt. I to w zasadzie doskonale ustawia całe moje świąteczne przygotowania. Wiem, że muszę zaplanować wszystko tak, żeby mieć siłę na cieszenie się Jego Narodzeniem, żeby tą radością obdarować moich najbliższych. Nie porywam się więc na mycie okien ani na pieczenie piętrowych tortów – ma być spokojnie, miło, żeby był czas usiąść, poczytać, przytulić się. Nie nauczę dzieci radości z Bożego Narodzenia warcząc na nie, żeby nie plątały mi się pod nogami i trzaskając z furią garami. Przed świętami zwykle robię głównie to, co lubię: kartki świąteczne, które rozsyłamy rodzinie i przyjaciołom (w tym do Niegowa, bo Robótka! Robótka!), ozdoby choinkowe, które wieszamy na świątecznym drzewku, pieczemy pierniczki i ciasteczka korzenne, które zjadamy na bieżąco. Czytamy piękne książki, parzymy herbaty pachnące goździkami i cynamonem, słuchamy kolęd i piosenek świątecznych, w stałym użyciu jest koc i miękkie poduszki. Przynajmniej przez 15 minut dziennie 🙂
1. Przedświąteczne czytanie
Dbam o to, by przedświąteczne lektury przybliżały moim dzieciom Boże Narodzenie – czytamy więc o Maryi, Józefie i narodzinach Dzieciątka. Wydawnictwo Jedność dla dzieci ma w ofercie kilka pięknych książek, np. „Jezus Malusieńki” Julii Stone, z ilustracjami Dubravki Kolanovic:
Polecam Waszej uwadze także zbiór zimowych opowiadań „Pewnego razu w Boże Narodzenie” – zabawne, bogato ilustrowane historyjki dla wszystkich dzieci. Poznacie gapowatego elfa, który niechcący wykreował modę na nowe zabawki, bałwanka, który oddał w ręce policji złodziei brylantów, a także dzielnego świętego Mikołaja, pod którego podszył się zwykły oszust.
2. Szopka
W naszym domu przy choince zawsze stoi szopka. Jezusa w żłóbku adorują m.in. Lord Vader, Angry Birds, ninja… Skoro wszyscy do stajenki, to wszyscy! Dzięki szczegółowym instrukcjom zawartym w tej książeczce sami zrobicie szopkę z plasteliny, papieru, tektury, skrawków tkanin i włóczek. Akcja rozłożona w czasie na kilka wieczorów znakomicie integruje rodzinę we wspólnym trudzie wycinania, lepienia i klejenia.
3. Kartki świąteczne
Czy ja już kiedyś mówiłam Wam, że uwielbiam robić kartki? Byłam nawet na kursie scrapbookingu, na którym poznałam podstawy i teraz dzielę się ochoczo tymi umiejętnościami z moimi chłopcami i koleżankami Michasia. W tym roku wyprodukowałam z moimi dziećmi już ok. 20 kartek na Robótkę i jesteśmy w trakcie produkcji świątecznej dla bliskich. Bardzo sprawdził się nam ten zestaw papierów: „Anioły, gwiazdki, łańcuchy. 100 kart na świąteczne dekoracje” – są tu materiały na kartki, na łańcuchy a także na papierowe aniołki. Na rozkładanej okładce książki wydrukowano instrukcje wykonania poszczególnych ozdób.
Kartek świątecznych nie trzeba produkować własnoręcznie od podstaw. Można dzieciom podsunąć zestaw pocztówek do pokolorowania. Bardzo sympatyczne, z choinkami, aniołkami, mikołajami i prezentami:
4. Dekoracje na choinkę
Jeśli jesteście spragnieni udekorowania choinki w sposób niebanalny, zajrzyjcie do książki „Makaron na choince” Renaty Hływy. Z makaronu w różnych kształtach, pomalowanego złotą farbą, można wyczarować prawdziwe cudeńka: łańcuchy, aniołki, gwiazdki, bombki, mikołaje, koniki, nawet sanki. Na początku książki autorka wylicza wszystkie materiały potrzebne do tworzenia opisywanych przez nią ozdób.
5. Dekoracje domu
Mistrzynią DIY jest Kasia Ogórek, ja spełniam się rękodzielniczo przy kartkach i niech tak zostanie. Jeśli jednak jesteście bardziej ambitni ode mnie, zajrzyjcie do książki „Boże Narodzenie. Pomysły na nastrojowe dekoracje” Sybilli Rogaczewski-Nogai. Znajdziecie tu pomysły na prześliczne wieńce adwentowe, świeczniki, koronkowe gwiazdy, kalendarze adwentowe.
Z tych książek: „Boże Narodzenie z papieru” i „Boże Narodzenie – jak zrobić coś z niczego”, czyli o świątecznych ozdobach z recyklingu możecie korzystać całą rodziną, wspólnie z dziećmi. Obie książeczki mają w środku szablony, które bardzo ułatwią pracę. Przyznam, że jestem pod wrażeniem szopki z wytłaczanki do jajek i renifera ze skarpetki 🙂
6. Świąteczne kolorowanki, łamigłówki, naklejanki…
Bywa i tak, że wszelkie prace rękodzielnicze szalenie utrudnia najmłodsze potomstwo, które tylko czeka, by porwać nożyczki, albo obsypać się brokatem. Jeśli dzieciątko jest w wieku 3-4 lat, w którym to jeszcze nie usiedzi przy stole z kredkami, w skupieniu kolorując pocztówkę dla babci, lub potrzebuje w kolorowaniu przerwy, proponuję wręczyć mu zeszycik „Poznaję Biblię. Boże Narodzenie”: dużo naklejek, krótki tekst, można czytać w trakcie prac plastycznych.
Dla dzieci, które mają 4 i więcej lat, bardzo dobrze sprawdzą się zeszyciki z uchwytem do rączki, książeczki-torebeczki: „Boże Narodzenie. Świąteczne pomysły i naklejki” i „Świąteczne aniołki. Anielskie pomysły i naklejki”. Naklejki, łamigłówki i proste robótki ręczne, np. szopka z rurek po papierze toaletowym.
7. Hej kolęda, kolęda!
Wszystko, co opisane wyżej, można – a nawet trzeba! – wykonywać ze świąteczną muzyką w tle. W naszym domu w adwencie słuchamy kolęd, żeby się dzieciom utrwalały i żeby mogły włączyć się w rodzinny śpiew po wigilijnej kolacji, ale z przyjemnością słuchamy także piosenek świątecznych, od Franka Sinatry, Nat King Cole’a i Binga Crosby’ego począwszy, na WHAM! skończywszy. Anglojęzyczne piosenki świąteczne kojarzą mi się nieodparcie z koncertami kolęd, w których brałam udział w czasach licealnych. Organizowała je nasza pani od angielskiego, a największym hitem każdego były „Silent night” w kilku językach i „We are the World”. Ech, łezka się w oku kręci!
To oczywiście nie wszystkie pomysły na przedświąteczne wieczory. Jeszcze trzeba upiec pierniczki! Ale o ciasteczkach na Boże Narodzenie będzie w osobnej notce 🙂
Tymczasem… upominki!!!
Wydawnictwo Jedność hojnie sypnęło książkowymi prezentami dla Was, z przyjemnością je rozdam. Pakiety książek opisanych w powyższym artykule powędrują do ośmiu osób – cztery na blogu, cztery na FB. W każdym pakiecie jest coś dla dziecka i coś dla dorosłego, ale jeśli zależy Ci na konkretnej książce, to napisz w zgłoszeniu konkursowym. Postaram się dostosować do Waszych pragnień, w miarę możliwości.
Aby dostać pakiet książek na przedświąteczne wieczory należy opisać swoje bożonarodzeniowe wspomnienie, świąteczną anegdotkę. Może być wzruszająca, śmieszna, lub poważna. Czekam w komentarzach na blogu do soboty 10 grudnia, do godz. 23.59.
Równolegle rozdawajka będzie odbywać się na FB. Można startować w obydwu, byle z innymi anegdotkami 🙂 Nagrodzę 4 osoby na blogu i 4 na FB. Jedna osoba dostaje tylko jeden pakiet.
Wasze opowieści chciałabym wykorzystać w świątecznym artykule na od-rana-do-wieczora.pl, jeśli ktoś się nie zgadza, niech wyraźnie to zaznaczy.
Powodzenia 🙂
Artykuł przygotowany we współpracy z wydawnictwem Jedność.
Witam, osobiście absolutnie zgadzam się z powyższym !
Wciąż mało wiem o książkach. Nie widać zawartości…
😉
🙁
Same okładki i (za)dużo opisu. Wiem tyle co wcześniej.
No i zawsze to samo, przychodzi tyle fajnych opowieści, że ręcę wyłamuję w bezradności, bo jak mam wybrać tę, a nie tamtą, skoro obie wspaniałe? Słuchajcie, postanowiłam tak podzielić książkowe upominki, by każda z Was coś dostała. To idę maile pisać 🙂
Gdy mój syn miał 2 lata i trzy miesiące w nocy z Wigilii na Pierwszy Dzień Świąt Bożego Narodzenia trafił do szpitala, był bardzo smutny, a gdy po badaniu lekarskim w swoim łóżeczku znalazł prezent – ucieszył się i powiedział „Mikołaj mnie znalazł? Pewnie babcia mu powiedziała gdzie jestem i przyszedł do mnie, Hura!!!”
A były to drugie pod rząd Święta Bożego Narodzenia spędzone w szpitalu – taka smutna tradycja, na szczęście już z nią zerwaliśmy.
Pozdrawiam
Co roku przed świętami tata kupował karpie, które pływały potem u nas w wannie do Wigilii. Jako dzieci zawsze się nimi interesowaliśmy i spędzaliśmy długie chwile na ich obserwowaniu. Zawsze wspominamy dzień, kiedy moja czteroletnia wówczas siostra, chcąc pogłaskać jakiegoś karpia, trochę za bardzo się pochyliła, po czym wylądowała w wannie i spędziła chwilę bliskości z rybami.
Z dzieciństwa pamiętam choinkę – sztuczną, łysą, najbrzydszą na świecie. Marzyłam o takim zielonym, prawdziwym, nastrojowym drzewku. Kiedy wyszłam za mąż, mąż obiecał mi żywą choinkę i co roku dotrzymuje obietnicy. I co roku ta choinka (2,5m-2,8m)jest przyczyną zabawnych historii. Pierwszą żywą choinkę wieźliśmy w maluchu (do tej pory nie wiem jak). Raz mąż wracał z choinką autobusem, bo do auta mimo usilnych prób nie weszła. Innym razem wybieramy choinkę a obok jacyś państwo kupują taką 1,5 m. Jak to przy świętach wszyscy rozmawiają, doradzają. „A Państwo taką dużo to na pewno duży salon i domek macie?”- zagadują. A mój mąż szeptem „Dobrze, że nie wiedzą, że my ją do matiza zapakujemy”. Mróz a my z otwartym bagażnikiem, nie wspominając jaką widoczność miał kierowca. Raz dostaliśmy choinkę od znajomych, którzy mieszkają przy ruchliwej trasie – była cała pokryta czarnym, tłustym nalotem. Mycie nie pomogło, choinkę ubieraliśmy w rękawiczkach a w święta każdy się pilnował, żeby się o nią nie otrzeć. Mąż uparł się, żeby kupić stojak na choinkę (wcześniej mocowana była w wiadrze z ziemią i wiązana do kołka w suficie). „Stojak jest specjalny to już nie trzeba mocować dodatkowo do sufitu” – oświadczył stanowczo mąż, kiedy go prosiłam, żeby ją przywiązać. Ubraliśmy choinkę, wychodzimy i słychać tylko huk… Na szczęście cenniejsze bańki (z mojego dzieciństwa i te kupione na pierwsze święta naszych dzieci) nie rozbijają się ale i tak wigilie jemy w ciszy. Innym razem wybieramy choinkę z ogródka. Mąż na drabinie z piłą tnie a drzewko żeby nie poleciało na ogrodzenie to na linie trzymam ja i moi rodzice. Choinka ląduje oczywiście nie tam, gdzie chcieliśmy a my w trójkę lądujemy w śniegu. Ciekawe co będzie w tym roku?
Tak się poważnie w komentarzach zrobiło, więc pozwolę sobie na anegdotkę. Był rok 1992, może 1993, miałam więc jakieś 6-7 lat. Wigilie w tamtych latach zawsze spędzałam z rodzicami u dziadków. Mimo że był to początek lat 90-tych i wiadomo jak wtedy było w Polsce, nie zawsze było nas stać na jakieś cuda, to zawsze dorośli starali się sprezentować mi to, z czego byłabym zadowolona, najczęściej były to książki i zabawki. W Gliwicach był targ zwany „Balcerkiem”, gdzie połowa miasta zaopatrywała się w ubrania i różnego typu sprzęty. Bywałam tam, więc wiedziałam co można tam dostać i kto tam sprzedaje. Gdy nadeszła upragniona chwila rozpakowywania prezentów podczas wsponianej Wigilii, zajrzałam do wielkiego jutowego wora, w którym był piękny srebrny kożuszek. Wyjęłam to cudo, rodzina pewnie wstrzymała oddech, a ja z lekceważeniem mruknęłam „O… Futro od Ruskich…”. Wspominamy to do dzisiaj 🙂
PS Gdyby jakimś cudem udało mi się wygrać, to najbardziej zadowolona byłabym z książki z kartkami do samodzielnego zrobienia (z papierem kolorowym) albo z kartkami do pokolorowania 🙂 Pozdrawiam serdecznie!
Kiedy byłam dzieckiem wieczerzę wigilijną jedliśmy w domu a później jechaliśmy do jednej babci, do drugiej albo do cioci u której babcia gościła na Wigilię. Jadąc zawsze, przez całą drogę śpiewaliśmy kolędy i liczyliśmy choinki które widać było w oknach domów, bloków które mijaliśmy (kto pierwszy ten lepszy, były zawody w policzonych choinkach;)). Gdy przychodziliśmy do babci to w momencie kiedy ktoś otwierał drzwi zaczynaliśmy śpiewać kolędę (uzgodnioną w drodze) a przyjmujący nas włączali się w tą kolędę. Dobrze to wspominam, jest to coś co w jakiś sposób odróżnia moją rodzinę od innych. Teraz, tworząc swoją rodzinę próbuję zaszczepić to moim dzieciom. Chciałabym, żeby oni też mieli coś co będą wspominać gdy będą dorośli.
Będzie poważnie.
Była Wigilia w czasie stanu wojennego. Choinka stała sobie sztuczna, wiadomo, drzewko na miarę naszych PRLowskich możliwości.
Dostałyśmy wtedy z siostrą dwa prezenty. Jednym była gorzka czekolada, której jak każde chyba dziecko nie cierpiałam. Mikołaj jednak, co rozumiałam, miał utrudnione zadanie, bo albo nie mógł stać w kolejce, albo nie zwyczajnie mlecznej dostał (a czekolada, o ile pamiętam, była na kartki).
Drugim prezentem był zestaw styropianowo-filcowych mikołajów do zawieszenia na choince. Czy marzyłam o filcowych mikołajach? Skąd! I wcale nie uważałam tego za fajny prezent. Rozumiałam jednak, że po prostu nie można było inaczej. Bo taki to był akurat rok. I że Mikołaj z różnych względów na nic innego nie mógł sobie pozwolić.
Ta niezwykle skromna Wigilia świetnie pokazywała, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi. Przypominam ją sobie zawsze w czasie przedświątecznej paranoi sklepowej.
Pamiętam bardzo plastycznie moją Mamę, powtarzającą w okolicy Wigilii historię o czarnym i strasznym Bożym Narodzeniu 1981. Była we wczesnej ciąży (ja w środku) i udało jej się wystać w kolejce cztery zielone kubańskie pomarańcze oraz karpia, który był o sto gramów większy niż wskazywał przydział. Podobno sprzedawca się przymierzał do odcięcia żywej rybie ogona dla wyrównania wagi, ale jakoś dał się przebłagać.
I Mama siedziała potem nad wigilijnym stołem z Tatą i moją Siostrą, nad tymi niejadalnymi pomarańczami i za dużym karpiem, i płakała ze strachu – na jaki świat przyjdzie dziecko, które nosi?
Opowiadała o tym co roku, odkąd pamiętam, wgryzła mi się ta historia w serce – jej treść i wielowymiarowy morał. Prosta lekcja wdzięczności i zaufania. Puenta brzmiała: „…więc teraz podziękujmy Panu Bogu, że mamy Marcelkę. I pomarańcze też”.
Podczas Wigilii Bożego Narodzenia spędzanej u mojego brata, tłum ludzi i gorąca acz podniosła atmosfera sprawiły, iż trzeba było uchylić okna. Wraz z podmuchem świeżego powietrza, dobiegł naszych uszu przejmujący płacz małego dziecka, niemowlaka. Wszyscy dopadliśmy tarasu i ujrzeliśmy okno sąsiadów, za nim krzątających się ludzi i suto zastawiony stół. Ich szyby były jednak zamknięte i nie mogli, we własnym rwetesie, usłyszeć malca, którego słodka, popołudniowa drzemka na tarasie dobiegła końca kilka chwil wcześniej. Nie trwało to długo, berbeć szybko znalazł się w objęciach mamy i płacz ustał.
Prawdziwie betlejemskie obrazy, płaczącego niemowlęcia, którego niewielu słyszało, a także hormony szalejące we mnie całym bogactwem bardzo wczesnej i bardzo długo oczekiwanej ciąży sprawiły, że ten moment mam przed oczami co roku wraz z rozdzierającym krzykiem maleńkich strun głosowych i kształtnych ust bezbronnego. Z głęboką refleksją – po co to wszystko.
Urodziłam się w wigilię, a moi rodzice, tak się niefortunnie zdarzyło, nazywają się Adam i Ewa. W związku z tym nie tylko wigilia, ale i obydwa dni świąt odbywały się u nas. Na 38 metrach kwadratowych tłoczyła się około czterdziestka stworzeń płci i wieku wszelakiego. Harmider nie do opisania! Najmilej wspominam, jak dzień przed wigilią zajrzał wujek, z wielkim garem bigosu od cioci. Potknął się tak niefortunnie, że usiadł prosto na pudełko z bombkami, które tato przyniósł z piwnicy. Mama w panice, wujek z częściami niewymowymi w szkle i tylko tato, absolutnie spokojnym tonem mówi „Ewa, jak mnie się, kierwa, te bombki nie podobały, to nie masz pojęcia!”. (proszę wybacz błędy, Dorotko, piszę z telefonu, bo mnie zagrażające poronienie do łóżka przykuło. Szczęście, że kartki Robótkowe już wysłane!)
Od już niemal 20 lat co roku powtarzana jest u mnie w domu opowieść, jak to miałam po raz pierwszy pojechać na zimowisko. W związku z tym, że wyjazd zaplanowany był na połowę stycznia, Rodzice pod choinkę postanowili dać mi „wyprawkę” – nowy dres, czapkę, rękawiczki, szalik i dwa nowiutkie, kolorowe ręczniki z naszywką z imieniem, które znalazły się na wierzchu paczki. Jakież było zdumienie Rodziny, gdy po odwinięciu kolorowego papieru zbladłam i pełnym rozpaczy głosem wyjąkałam: „O Jezu! Ścierki dostałam!”. Mama twierdzi, że tak wstrząśniętej nie widziała mnie nigdy przedtem, ani nigdy potem…
Święta zawsze – Wigilię – robiliśmy u śp.Babci w domu. Wcześniej oczywiście pomagałam ubrać choinkę, pracowicie odpakowując te wszystkie bobki i cudeńka, nie mogło zabraknąć waty jako śniegu i lamety, wiadomo, ale najbardziej czekałam na dwie takie zabaweczki, „księżniczki” srebrną i złotą. Zawsze wisiały centralnie z przodu, oczywiście w Wigilię największa nagroda to nie były prezenty tylko to, że babcia pozwalała mi na chwilę te ozdoby zdjąć z choinki i się nimi pobawić…:)
Pamiętam też jak stałam na małym stołeczku (miałam jakieś 5 lat) przy oknie i czekałam aż pojawi się ta pierwsza gwiazdka, żebyśmy mogli usiąść do wigilijnego stołu. A na niebie chmury, ciemno, nic nie widać. I nagle srebrny przebłysk i w maleńkim prześwicie pomiędzy chmurami moja upragniona gwiazdeczka! Wołałam moją mamę „Mamusiu patrz, jest, jest!” jakbym oznajmiała odkrycie nowej galaktyki 😀
Najchętniej skorzystałabym z podpowiedzi jak robić te ozdoby na choinkę, Młoda uwielbia kleić łańcuchy i wycinać…
Podumam jeszcze nad świątecznymi anegdotkami, a tak na już przypominam sobie jak w Wigilijny Wieczór poszliśmy odwiedzić dalszą rodzinę małżonka – ktoś się bardzo postarał o odpowiedni nastrój i wszędzie płonęły piękne świece… stałam sobie gdzieś przy komodzie i z kimś rozmawiałam gdy nagle poczułam wyjątkowo obrzydliwy smród, dość szybko okazało się, że to ja… PŁONĘ, a dokładnie moje długie, rozpuszczone świątecznie włosy!!! Akcja gaśnicza była szybka i skuteczna, ktoś chlusnął mi na głowę kubkiem wody. Ach cóż za radość świąteczna siedzieć przy wigilijnym stole z mokrą i śmierdzącą koafiurą :DDDDDDDD
gdybym miała wybrzydzać;) to poproszę o tą książeczkę z naklejkami dla najmłodszych, Polka będzie ucieszona 🙂
Pierwsze, co przyszło mi na myśl to wspomnienie pewnego wigilijnego wieczoru w czasach głębokiego PRLu, czyli w czasach szaro-burych, w których trudno było kupić jakiś prezent z „efektem WOW”. A mi jednak udało się znaleźć pod choinką taki prezent. Wielką (z perspektywy kilkuletniej dziewczynki), czerwoną krowę, na której można było usiąść i skakać. Pamiętam jak się z tego bardzo cieszyłam. Czekałam z wypiekami na twarzy i wielkim uśmiechem aż mi ją nadmuchają. Radość ta jest uwieczniona nawet na czarno-białym zdjęciu. No i jak tylko krowa została nadmuchana wskoczył na nią mój starszy o 5 lat brat i … krowa pękła… no i był wielki płacz. Mój brat do dzisiaj pamięta jak wtedy był zły na siebie i jak mu było przykro. Praktycznie co roku wspominamy to wydarzenie i mój brat do dziś nie pozbył się poczucia winy i do dziś robi mu się przykro jak sobie to przypomni. A minęło już jakieś 30 lat.