Po Krakowie i Warszawie przyszła pora na Poznań. Spotkałyśmy się z Czytelniczkami (i Czytelnikami) w pięknych wnętrzach Concordia Design przy Zwierzynieckiej 3. Ach, co to było za spotkanie!
Każde ze spotkań wokół „Macierzyństwa bez Photoshopa” ma niepowtarzalny klimat, cudowną atmosferę i poczucie pełni kobiecego porozumienia. Chyba każdy z ich uczestników przyzna mi rację. Co więcej, każde jest inne, bo osoba prowadząca zawsze ma na niego inny pomysł. Byłam na wszystkich trzech i chętnie pojadę na kolejne 🙂
W Poznaniu Justyna Zimna przepytywała nie tylko autorki, ale również publiczność. I nie, że pytanie pada w próżnię i prowadząca sama sobie odpowiada. Justyna egzaminowała wszystkich po kolei, nikt się nie wymigał. Nie pomogło chowanie się w ostatnich rzędach.
Było wspaniale.
Dla mnie – jeszcze wspanialej, bo wyjechałam z domu na dwa dni. W poniedziałek o 11.02 „Barbakan” uwiózł mnie do stolicy Wielkopolski. Kilka godzin z herbatą, książką, podziwianiem widoków i własnymi myślami. Sama sobie zazdroszczę! 😉 Tuż przed Poznaniem przebrałam się i dzięki temu wpadłam w ramiona Magdy Kiełbowicz świeża i jak spod igły. Poszłyśmy na miejsce spotkania pieszo, gawędząc o życiu, dzieciach i pisaniu, przez pełne życia i rowerzystów centrum miasta. W Concordii zasiadłyśmy przy dzbanku z herbatą, dołączały się do nas kolejne osoby, dzbanek był jak biblijny dzban z oliwą, kelnerka tylko donosiła kolejne filiżanki.
Pierwszy raz w życiu, po tylu latach czytania, poznałam Cashew! Pierwszy raz wyściskałam się na żywo z Justyną Zimną! Zaproszenie na spotkanie przyjęła także Iwona Wierzba, krwawa dama polskiego bibliotekarstwa i właścicielka wydawnictwa Albus. Dorotka Gęsiorska przyjechała specjalnie z Warszawy, Poznań reprezentowały Magda Kiełbowicz i Małgosia Strzelecka.
Po spotkaniu Małgosia zabrała mnie do siebie, gdzie nakarmiona pyszną pizzą (uczynioną rękami Łukasza, męża Małgosi – nie mogłam się oprzeć i zgrzeszyłam przeciwko diecie bezpszennej… Mówcie co chcecie, wypieki z mąki pszennej są najpyszniejsze na świecie!) i upojona tak okolicznościami jak i domowym winem z wiśni, po arcyprzyjemnym wieczorze poszłam spać. Z rozkoszy tarzałam się po posłaniu, miałam bowiem do dyspozycji CAŁE DUŻE łóżko i gwarancję, że tej nocy nocy nikt mnie nie obudzi, żebym dała mu pić albo poszła z nim na siusiu!!! Rano Małgosia odstawiła mnie na dworzec, pociąg uprzejmie zaczekał, aż dobiegłyśmy doń zziajane, bo remont dworca nie ułatwia poruszania się po nim, a w Krakowie odebrał mnie Mąż, który zabrał mnie na obiad.
Normalnie takie mnóstwo przyjemności, jakby to były moje urodziny! 🙂
Rany, gdzie pisze Cashew? Pragnę wiedzieć!
Wielka szkoda, że nie mogłam być. Może następnym razem się uda 🙂
Nie ma to jak wolna chwila dla mamy. Ja jeszcze takowej nie miałam, ale za parę lat na pewno takie święto nastąpi. 😉 A „Macierzyństwo bez Photoshopa” właśnie czytam!
I jak Ci się podoba? 🙂
Przebrałaś się w pociągu?!
Tak, bluzkę zmieniłam 🙂