Nasz pierwszy obóz harcerski

Piotrek i Michaś byli w tym roku na swoim pierwszym obozie harcersko-zuchowym. Za sprawą przeklętego wynalazku, jakim jest telefon komórkowy, w obozie uczestniczyłam i ja.

namiot

fot. Piotruś

Chłopaki wyjechały 8 lipca. Mąż był w delegacji, więc przyjemność odstawienia ich do autokaru odjeżdżającego z drugiego końca miasta spadła na mnie. Zbiórka zaplanowana była na 19.30, więc przed 19.00 wyjechaliśmy z domu, a że pora była wieczorno-wakacyjna, a Nowosądecka i Witosa wyremontowane na ŚDM, to już o 19.15 byliśmy prawie przy Wielickiej. Co my tam będziemy robić tyle czasu, czekać na spóźnialskich, pomyślałam niezadowolona. I w tym momencie straszna myśl zajaśniała przed oczyma duszy mojej…

– Chłopcy, zabraliście pasy do mundurów?…
– Pasy? – zdziwili się chłopcy.

Wrzasnęłam coś o sklerotycznych sierotach obrzyganych, wzięłam głęboki wdech, po czym na następnym skrzyżowaniu zawróciłam z piskiem opon. Na miejsce zbiórki wpadliśmy  dosłownie w ostatniej chwili, gdy dzieci wsiadały już do autokaru, a na wyświetlaczu mojego telefonu widniały ze trzy połączenia od zaniepokojonych mam kolegów.

Pierwszy tydzień był ciężki. Dużym błędem było pozwolenie Piotrusiowi na zabranie telefonu. Praktycznie byłam na obozie online i przeżywałam razem z nim wzloty i upadki („Mamo, tu jest epicko!”, „Mamo, tu jest okropnie!”). Rozumiem jego potrzebę dzielenia się wszystkimi przeżyciami i nie chciałam jej hamować, szczególnie, że niedługo już niczym z matką nie będzie się dzielił, ale było to szalenie męczące. Dla niego były to kolejne epizody, nieprzyjemne wydarzenie zaraz było zastąpione przez coś miłego, a ja rozpamiętywałam tamto złe i zamartwiałam się.

Na szczęście po upływie tygodnia skończyły się dziecku środki na koncie i w moim matczynym sercu zapanował względny spokój, bo sporadyczne telefony z komórki druha Tomka nie były już tak dramatyczne.

Miałam też bardzo konkretne powody do martwienia się. W pierwszej rozmowie z Piotrusiem dowiedziałam się nie tylko o dziurawym namiocie, w którym przyszło mu mieszkać, ale i o prysznicu, który… kopie prądem.

– Druh Tomek nas ostrzegał, żeby uważać, bo kopie i jedna dziewczynka nawet zemdlała, ale on kopie tylko wtedy, jak się przy nim ładuje telefony.

Natychmiast zadzwoniłam do kwatermistrza, który nic nie wiedział, bo właśnie przyjechał i ojejku, naprawdę? Kilka chwil później dowiedziałam się, że usterkę zaraz usuną i że nie ma powodu do niepokoju. No jakoś nie wierzyłam, że naprawdę nie ma!!!

W poniedziałek 18 lipca, gdy już sami zakwaterowaliśmy się w Międzywodziu, pojechaliśmy do chłopaków zabrać pierwszą partię prania. Piotruś wręczył mi wór pełen brudów, ale po otwarciu walizki Michasia przeżyłam wstrząs. Wewnątrz znajdował się kłąb wilgotnych ciuchów o bardzo aromatycznym bukiecie, na który składał się mocny akcent wojskowego namiotu złamany niepowtarzalnym akordem butwiejących liści, a to wszystko przyprawione szczyptą leśnego błota, nutą amoniaku, pleśni i… I naprawdę nie chcę sobie przypominać, czego jeszcze. Na pytanie, czy to są czyste, czy brudne ciuchy i czemu te brudne nie są w worku, syneczek wzruszył ramionami. Na pytanie, gdzie są worki na brudy, ponownie wzruszył ramionami. Kiedy zapytałam, gdzie jest reszta z dwunastu par skarpetek (zlokalizowałam trzy pary: jedna brudna w walizce, druga brudna pod łóżkiem, trzecia – nie sprawdzałam, jaka – na jego nogach), musiałam mieć w oczach czyste szaleństwo, bowiem niczym nie wzruszał, tylko szybko wyszedł z namiotu.

Tępym wzrokiem patrzyłam na stojące przy wejściu do namiotu rzędy obuwia, w tym również Michasia, a wszystkie pokryte równą warstwą rdzawego pyłu wymieszanego z igliwiem, i pytałam siebie w jakim to celu te jego buty myłam i prałam przed obozem i czy mnie Pan Bóg opuścił, że czyniłam to z takim zapałem?…

Kiedy wysypałam pranie z worków w łazience w naszym wynajętym apartamencie z pralką, na moment zadumałam się, czy prać, czy może jednak podpalić.

Piotruś na kolejny obóz się nie pali, a Michał twierdzi, że jedzie za rok. W związku z tym przez ten rok nie wyrzucę ani jednej przetartej czy dziurawej skarpety, wszystkie przechowam i zapakuję mu na obóz. Bo nie muszę chyba dodawać, że te trzy pary, które się ostały, to te przetarte, tzw. skarpety ostatniej drogi, a te, które wyparowały, to były nowe, kupione specjalnie na wyjazd?…

Napisano w Od Rana Do Wieczora

8 comments on “Nasz pierwszy obóz harcerski
  1. kolorki pisze:

    Jeździłam na obozy całe dzieciństwo i ciut dłużej – nigdy niczego nie zgubiłam ani cudzego nie przywiozłam;) Raz rodzice musieli mi nowe buty dowieźć, bo wyrosłam;)) Aczkolwiek chyba zaczęłam po 4 kl.

  2. marcelina pisze:

    Obozy w górach są lepsze albo mój starszak nabył niec nawyków higienicznych. Po obozie w lasach lubelskich walił bagnem przez tydzień, a ciuchy prałam trzy razy, bez suszenia. Potem wietrzyłam i jeszcze raz prałam. A w tym roku wrócił pachnąc po prostu górami, drewnem i igliwiem, a ciuchy były normalnie brudne. A, i część nieodwracalnie zapaskudzona żywicą, ale to nic.
    BTW, spotkamy się jakoś? W skowroneczku na kawę?

  3. Ewa pisze:

    6 lat temu najstarszy syn ( mający wtedy 10 lat)pierwszy raz wyjechał na obóz harcerski.On poradził sobie perfekcyjnie,ale ja ryczałam chyba przez pierwszy tydzień. Oczywiście nie wolno było mieć telefonów- i nadal to jest rygorystycznie przestrzegane. Początkowo też twierdził,że nie chce jechać na kolejny. Niestety w marcu okazało się,że nie tylko chce ,ale córka będąca w zuchach (8lat)też chce. Zniosłam rozłąkę lepiej.I tak każdego roku moje dzieci znikają w lasach na 2 tygodnie.Tegoroczny obóz to potraktowałam na takim luzie,że jestem dumna z siebie. Kolejny rok zapowiada się ciekawie, bo najstarszy jedzie już jako kadra programowa i to on będzie za maluchy odpowiadał, córka swojego zastępu też nie opuści a najmłodszy 7 letni już recytuje co ze sobą zabierze. Tak myślę,że jak będę wnuki odprowadzała to całkiem się oswoję. Po pierwszym obozie nauczyłam się kilku rzeczy: nie dawać najlepsiejszych i najulubieńszych ciuchów- wrócą w stanie nienadającym się do niczego lub nie wrócą; nie ma co się dziwić ,że w plecaku syna są spódnice a nie ma jego ciuchów; fakt przywiezienia 6 ręczników kąpielowych a brak tych danych dziecku nie jest niczym dziwnym; wraca bez butów bo buty nie wchodzą…nie nie urosła mu noga, jego są na czyiś nogach a on tarmosi innego dziecka/ przez kolejny tydzień aktywność na grupach rodziców obozowiczów bywa wzmożona, bo nawet mundury się gubią.Najlepsze jest to,że przyjaźnie obozowe moich dzieci trwają do dziś, dzieciaki nawet poza obozem odwiedzają się w weekendy, ferie,wakacje.Strasznie im zazdroszczę jak wysiadają tacy wymęczeni, opaleni, szczęśliwi i buzie im się nie zamykają przez kilka kolejnych dni. 🙂

  4. winter pisze:

    U nas pisało, żeby komórek nie brać. Okazało się, że chyba jako jedyni ten zakaz potraktowaliśmy poważnie. Nie żałuję. To ma sens. Moja druhenka najmłodsza z całego obozu. Pierwszy raz. Problemu z kopiączym prysznicem nie było z tego prostego powodu, że w ogóle nie było pryszniców, tylko rzeka, ewentualnie miski z wodą. Warunki ekstremalnie surwiwalowe. I chce jechać znów 🙂

  5. Ola pisze:

    Dziwne, że w ogóle pozwolono im mieć telefony. Koleżanki córka była na obozie sportowym i był zakaz zabierania komórek, a tym co wzięli je zarekwirowali 🙂

  6. Kasia M-N pisze:

    Namioty od 25 lat te same!!! Ech łezka w oku się zakręciła. Pamiętam, że mama zawsze mi dawała odliczoną ilość par majtek i skarpetek, ale one się jakoś dematerializowały i potem musiałam nosić te mniej zużyte 😉

  7. Jagoda pisze:

    Ha! Na moim obozie harcerskim w Beskidach 15 lat temu też był kopiący prysznic! 🙂 Pozdrawiam druhów i Autorkę 🙂 Uruchomiły się miłe wspomnienia…

Skomentuj Jagoda Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

W związku z wprowadzeniem 25 maja 2018 roku Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 roku w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE informujemy, że zostawiając komentarz na stronie od-rana-do-wieczora.pl pozostawiasz na niej swój nick, widoczny dla innych czytelników oraz adres mailowy widoczny tylko dla administratorów strony. Swoje dane osobowe przekazujesz dobrowolnie i będą one przetwarzane wyłącznie w celu przesłania powiadomień o nowych wpisach na blogu, odpowiedzi na Twój komentarz lub w przypadku kontaktu przez formularz kontaktowy. Bez wyraźnej zgody dane osobowe nie będą udostępniane innym odbiorcom danych. Masz prawo dostępu do swoich danych oraz ich poprawiania poprzez kontakt: dorota.smolen@gmail.com. Administratorem Twoich danych osobowych jest autorka bloga od-rana-do-wieczora.pl Dorota Smoleń.
Publikując komentarz, wyrażam zgodę.

*