Jest taki malutki i słodki. Nikt niczego od niego nie wymaga. Kiedy Michaś się buntuje, że Wojtuś nie ma żadnych obowiązków domowych, załamuję ręce. No coś podobnego! Obowiązki dla dwulatka?! Może jeszcze powinien sam zasypiać i chodzić bez pieluszki, hę?! Wydaje mi się, że przy Piotrusiu miałam krańcowo odmienne podejście…
Ma szczęście, że jest najmłodszy. Ukochany syneczek mamusi, oczko w głowie tatusia. Przy chłopakach utrzymuję pozory równego traktowania, pod nieobecność braci pieszczę, ile wlezie. Ale w sumie z każdym tak robię: rozpieszczam indywidualnie, w stadzie staram się trzymać krótko, bo zaraz sypią się reklamacje, że tamtego bardziej, chętniej, częściej.
Jest chyba najzwinniejszy z naszych dzieci. A może to ja jestem zbyt wolna. Myk-myk i już siedzi na stole, na ladzie w kuchni. Szukam go kiedyś po całym domu, gdzieś tu jest, bo się odzywa, ale gdzie? Znalazł się w kątku na parapecie, przysłonięty firanką.
Nie mówi za wiele. W końcu kompot zawsze jest, a my rozumiemy go w lot. A poza tym mając dwoje nawijających bez przerwy dzieciaczków, nie spieszę się jakoś do kolejnego.
– Isi! – mówi, kiedy chce pić.
– Mamoooo… Tatoooo… – nawołuje nas pięknie w wołaczu.
– Asia! Asia! – wykrzykuje, gdy dzwoni telefon czy domofon. Nikt nie wie, kim jest Asia i gdzie on ją poznał. Niania wspomina coś o dziewczynce z placu zabaw, ale podobno nie wymienili się numerami telefonów ani adresami.
– Mmhy – energicznie kiwa głową na „tak”. Czasem potwierdzając mówi też „TA!”
– NIE! – wykrzykuje z mocą.
– Daj! – mówi, kiedy coś chce dostać, albo gdy coś wręcza. Ostatnio nauczył się mówić „masz”, ale myli mu się z „daj”.
– Taci – mówi pokazując zegar. „Ta-ci” to jego wersja „tik-tak”.
– Baj! – prosi o bajkę w telewizji.
– Iś! – dysponuje spacer.
Na spacer chętnie, ale na łatwiznę nie idzie: nie mówi „miś”, co wydawałoby się łatwiejsze do wymówienia, tylko „niedźwiedź”, co w jego wersji brzmi: „niesieś”. Niesiesiem jest niedźwiedź brunatny i… Kubuś Puchatek.
Pierwsze pełne zdanie, które wygłosił któregoś dnia o świcie, brzmiało:
– Mamo, cici! – i było prośbą o ciepły mleczny posiłek. Bowiem pierwszy posiłek każdego dnia należy spożyć na leżąco.
Potem długo, długo nic, półsłówka, gesty, aż nagle pewnego dnia, przy Niani:
– Ciociu, nie cie dać! – poskarżył się na brata, który odmawiał mu kęsa sernika.
Czyli jak chce, to potrafi.
Pięknie się wita („cieeeeś!”) i żegna („pa, paaa!” „Papa, taci!”). Zaczepia obcych ludzi na ulicy z promiennym uśmiechem i wyciąga rękę w geście powitania, żegna się z nami, gdy tylko zauważy, że ktoś wkłada buty czy kurtkę. Żegna się z gąską Balbinką na ostatniej stronie książeczki, z zegarem, gdy wychodzimy z przychodni i z zawartością nocnika, odpływającą rurami kanalizacyjnymi.
Do wyjścia z domu skłania go wizja wyprawy po lizaka, do powrotu i wchodzenia po schodach na trzecie piętro zachęca obietnica bajki.
Sam zakłada buty (uparcie prawy na lewą nogę), w ogromnym skupieniu zasuwa zamek od kurtki, dobrze radzi sobie z napami, próbuje zapinać guziki. Sam sobie czyta. Czasem łaskawie pozwala, by mu poczytać, ale bardzo często wyrywa mi książkę z rąk i chłonie, powoli przewracając strony. Zapytany o daną cyfrę bezbłędnie pokazuje, z liter rozpoznaje wielkie „A” (pokazuje na mijanych plakatach, samochodach, wyłapuje w tekstach).
Chce robić wszystko to, co starsi bracia. W kościele, wypuszczony z wózka, od razu pędzi do gongu, którego używają bracia-ministranci. Bardzo pilnuje, żeby nic go nie ominęło, więc chodzi spać tragicznie późno. Czasem zasypia nawet później niż chłopaki. Oni wreszcie padają, a on, przepełniony energią kosmiczną i energią wyssaną z matki, wierci się i wstaje, i wzdycha i sprawdza, czy mu nie uciekłam. Więc nader często budzę się rano w pełnym rynsztunku, bo przecież miałam tylko uśpić go i wstać zrobić coś w domu.
Jest piękny, mądry, bystry, doskonały.
Jakie fajne zdjęcie 🙂 Moja panna już wyrasta z tego cudnego dzieciowego wieku a ja żegnam to z ogromnym żalem, ponieważ czekałam na nią długo i ten słodki czas przeleciał mi błyskawicznie, pomimo że z założenia spędziłam z nią pierwsze trzy lata w domu.Za mało, za krótko…
Bo dzieci powinny być długo malutkie i słodziutkie, a potem od razu wyprowadzać się z domu 🙂