A niebo było piękne tego roku i tyle ludzi na Rękawce…
Na szczycie Kopca mało mi głowy nie urwało, ale widoki warte były podjęcia ryzyka. Przyszła wiosna, przegnała smog, odsłoniła nasz piękny Kraków od gór aż do morza. No… prawie 🙂
Wiało tak, że łby urywało.
Kopiec oklejony ludnością wyglądał trochę jak kopiec mrówek.
Dorodni słowiańscy wojownicy, którzy walczyli na oczach spragnionej igrzysk gawiedzi. Ktoś mógłby snuć insynuacje, że to piwne brzuszyska, ale na moje oko to były same muskuły.
Zabrałam dzieci na Rękawkę skuszona tym, że będą pokazy obrzędów prasłowiańskich. Obozowisko dawnych Słowian było imponujące, wiele namiotów i ognisk, nad którymi piekł się a to kurczak, a to wisiał kociołek. Młodzi ludzie w strojach z epoki, bardzo malowniczo to wyglądało, tyle że… tylko wyglądało. Kilka lat temu byłam z chłopcami na Jarmarku świętojańskim pod Wawelem, tam rzeczywiście były pokazy a to czerpania papieru, a to kowalstwa. Tutaj młodzież doskonale bawiła się we własnym gronie, a publiczność pałętała się dokoła i stała w kolejkach po podpłomyki zapiekane w piecu, oscypki na ciepło i chleb ze smalcem na zimno. Obejrzeliśmy tradycyjny obrzęd topienia marzanny. Wiosna przegoniłą Zimę, a z braku przestrzeni akwatycznych kukła została wrzucona w pobliskie krzaki.
– To było łamanie karku marzannie, a nie żadne topienie! – oburzał się Piotruś.
Bardzo malowniczym elementem Rękawki był przystojny marynarz, który sprzedawał ohydne, plastikowe mewy po 10 zł. Michaś nie mógł od nich odejść.
Najbardziej pouczającym elementem wyprawy była prawda o tym, że pieniądze się kiedyś kończą, szczególnie przy takiej eskalacji roszczeń, jaką zaprezentowały moje gołąbeczki, i nie wszędzie można płacić kartą. Oj, bolesna i ciężka do udźwignięcia była to prawda, szczególnie dla Michasia, który na próżno nacapierzał się na wesołe miasteczko rozłożone pod Fortem św. Benedykta.
ps. Rękawka odbywała się 29 marca, tylko relacja opóźniona.
Dodaj komentarz