Podrasowywanie baranka i inne migawki wielkanocne

Wyskubałam wosk z dwóch par chłopięcych dżinsów okapanych świecami podczas Drogi Krzyżowej w Niedzielę Palmową, wyprałam osiem męskich koszul w krańcowo różnych rozmiarach, doprałam dwie ministranckie komże okopcone naftą z pochodni podczas procesji rezurekcyjnej  i odprasowałam to wszystko. Chrystus zmartwychwstał, świat się zieleni. Lubię ten moment w roku.

Tydzień przed Wielkanocą zapowiedziałam Mężowi, żeby nie planował niczego na czwartek, bo od rana sprzątamy w domu.
– A czemu nie w piątek?
– Bo w czwartek przychodzi Niania do Wojtusia, a w piątek jej nie będzie.
– Acha. Bo ja bym wolał w piątek.
– Nie ma opcji. Jak zaczniemy w czwartek, to może skończymy przed niedzielą.
– Ok. To zrób tasklistę, najlepiej w excelu i przydziel każdemu konkretne zadania.

Przewróciłam oczami w duchu, ale myślę sobie – OK, chcesz listę, będzie lista. Co prawda w czasie, gdy ją spisywałam, zrobiłabym już część rzeczy do zrobienia, ale proszę bardzo.

W środę mówię:
– Jutro od rana sprzątamy.
– Jak to jutro? – zdziwił się Mąż – to jednak nie w piątek?

Kolejny raz zastanowiłam się głęboko, czy on mnie w ogóle słucha i dlaczego nie?

– A masz listę? – spróbował mnie zaskoczyć.
– A mam! – zaskoczyłam go i wyjęłam zza pleców zadrukowaną kartkę.

I to był ten moment, w którym ostatecznie przekonałam się, że faceci są z Marsa. Oraz zadaniowi. Jak oni wszyscy ucieszyli się z tej listy! Jak zaczęli sprawdzać, co który ma przydzielone! Jak się rzucili wykonywać zlecone zadania i odfajkowywać zrobione!…

Moim zdaniem wspólne sprzątanie lepiej wychodzi, gdy wskazuję paluszkiem konkretne rzeczy do zrobienia w określonej kolejności, ale machnęłam ręką na „lepiej”. W czwartek o 16.00, gdy Niania oddawała Wojtka, kończyłam prasowanie firanek i dom był w zasadzie wysprzątany.

Lista okazała się mieć ciemną stronę: poproszony o coś Michaś łypał na kartkę, po czym cedził:

– Ale ja tego nie mam na liście… – i odchodził do swoich zajęć.

Przyznaję, nie doceniłam ich mocy przerobowych. Mądrzejsza o tę wiedzę uzupełniłam już listę o dziesiątki innych zadań, będzie jak znalazł na następne święta.

W sobotę po śniadaniu wypchnęłam dzieci z tatusiem na spacer, żeby w spokoju zrobić jeszcze to i owo. Za moją namową pojechali do Łagiewnik i do Centrum Jana Pawła II obejrzeć świąteczne dekoracje kościołów. Z wycieczki Michaś zapamiętał siostrę Faustynę z Panem Jezusem… w karbonicie. Muszę to zobaczyć na własne oczy.

W cichym i pustym mieszkaniu przygotowywałam koszyki do święcenia. Michaś poprosił o baranka z ciasta, próbowałam się wykręcić, że przecież nie mam foremki (moja Mama zawsze piecze na święta barana z ciasta drożdżowego w żeliwnej formie po Babci Katarzynie), ale uświadomione konsumpcyjnie dziecko wiedziało, że można kupić gotowego. Kupiłam i teraz stałam nad nim zastanawiając się, jak go tu na szybko podrasować. Mama z gęstego lukru robiła baranowi loczki, co było zajęciem szalenie czasochłonnym, cukrochłonnym i ogromnie fascynującym. Uwielbiałam patrzeć, jak ze szprycy wychodziły cienkie wałeczki cukrowej masy, którymi zgrabnie pokrywała barani grzbiet. W oczodoły wkładała ziarnka pieprzu, w bok wbijała czerwoną choragiewkę z białym krzyżem umocowaną na wykałaczce. Polukrowany baran wysychał przez całą noc i rano dumnym spojrzeniem toczył z koszyka ze święconką.

Uznałam, że wdrożę program minimum: na resztce polewy z murzynka przykleję oczy i machnę chorągiewkę na wykałaczce. Najpierw przymierzyłam oczy z jałowca, ale baran dostał takiego wytrzeszczu, że zebrał mnie śmiech pusty. Potem znalazłam czerwony pieprz: rozmiar był ok, ale czerwone oczy skojarzyły mi się raczej z mocami piekielnymi. W desperacji miałam do sąsiadów lecieć, ale w samym kącie szuflady znalazłam torebkę z kilkoma zapomnianymi ziarenkami czarnego pieprzu. Ufff. Produkcja i montaż chorągwi to był już pikuś. Michaś był barankiem zachwycony, a kiedy okazało się, że nie zmieści się do jego koszyczka, dzielnie poniósł do kościoła duży kosz.

Obecnie baranek nie wygląda już imponująco. Odpadły mu oczy, a nos został odgryziony przez Nieznanych Sprawców.

Mąż planował zabrać dzieci na drugi spacer po południu, ale przedpołudniowa przebieżka tak go wykończyła, że ledwo zabrał ich do drugiego pokoju. Po kwadransie do kuchni przyszedł Wojtuś i zajął się wydłubywaniem rodzynek z rosnącej przy ciepłym piekarniku babki drożdżowej.

– Gdzie jest tata? – zapytałam.
– Siiii! – Wojtuś wymownie położył palec na ustach.

Nie kłamał. Ojciec dzieciom, poskładany w kostkę na łóżku o wymiarach 70×160 cm, spał snem sprawiedliwego.

Co do moich wypieków świątecznych… W Wielki Piątek upiekłam doskonałęgo murzynka, puszystego, cudownego, który tak mocno związał się z formą, że nie chciał jej opuścić za nic. Został zatem wyszarpany w kawałkach i pożarty wprost z ręki. W Wielką Sobotę upiekłam drugiego murzynka, który okazał się lekko zakalcowaty, za to formę opuścił bez proszenia. Babka drożdżowa była niezła, a sernik wyborny.

W Wielką Niedzielę z Wojtkiem malowałam ilustracje okolicznościowe, oto pokłosie naszej twórczości, które prezentuję zainspirowana przez Kaczkę. Mąż twierdził, że baranek wygląda jak pies. Matejko się znalazł, phi.


Spędziliśmy te święta w domu, we własnym gronie. Jak dobrze nam było! Zero terroru konsumpcyjno-towarzyskiego („Tak mało zjedliście! Już wychodzicie!”), zero pośpiechu, pełny luz. No, może nie taki pełny, bo w niedzielę poderwałam rodzinę, ciagnącą do parteru i wywlokłam na spacer do parku. Dzieci tak się umęczyły, ze padły jak muchy, a ja razem z nimi. W poniedziałek starsi chłopcy umówili się z kolegami na wodne bitwy, biegali więc pół dnia po osiedlu i nawet są zdrowi, o cudzie!!! A my pławiliśmy się w rozkoszach towarzystwa słodkiego dwulatka, który uśmiechał sie promiennie i przytulał a to do nas, a to do podusi.

To były dobre, spokojne święta. A jak minęły Wasze?

Napisano w Od Rana Do Wieczora

Tagi: , , , , ,

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

W związku z wprowadzeniem 25 maja 2018 roku Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 roku w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE informujemy, że zostawiając komentarz na stronie od-rana-do-wieczora.pl pozostawiasz na niej swój nick, widoczny dla innych czytelników oraz adres mailowy widoczny tylko dla administratorów strony. Swoje dane osobowe przekazujesz dobrowolnie i będą one przetwarzane wyłącznie w celu przesłania powiadomień o nowych wpisach na blogu, odpowiedzi na Twój komentarz lub w przypadku kontaktu przez formularz kontaktowy. Bez wyraźnej zgody dane osobowe nie będą udostępniane innym odbiorcom danych. Masz prawo dostępu do swoich danych oraz ich poprawiania poprzez kontakt: dorota.smolen@gmail.com. Administratorem Twoich danych osobowych jest autorka bloga od-rana-do-wieczora.pl Dorota Smoleń.
Publikując komentarz, wyrażam zgodę.

*