Szczecin, Szczecin i po Szczecinie

Do dziś trwam w lekkim zdumieniu, że jednak wszystko się udało. Udał się wyjazd, pobyt i udało się przetrwać 9 godzin z Wojtkiem w pociągu bez strat w ludziach. I nawet nie odczuwam potrzeby, by udać się na kozetkę.

Pojechałam z Wojtusiem i Mamą. Boże, jak ja uwielbiam jeździć z moją Mamą!!! Wszystko docenia, wszystko jej się podoba, wszystko smakuje, cieszy się, że jest tu i teraz. Nie ma żadnych problemów, buty jej nie cisną, nogi nie bolą, nie jest jej ani zimno, ani gorąco. Nie narzeka. Uwierzycie? NIE NARZEKA. Na nic. Nie jęczy, nie marudzi, nie domaga się, nie strzela focha, nie obraża się. Co więcej – nie trzeba jej namawiać do skorzystania z toalety przed wyjściem, nie trzeba prosić, żeby się napiła albo zjadła. Jakaż to miła odmiana!… Aż mi się płakać chciało z radości. Już zapomniałam, że są tacy ludzie.

…I popłakałam się, pisząc te słowa.

Jeśli kiedyś ktoś dziwiłby się,  że Chuda taka fajna jest, to spieszę donieść, że po mamusi 🙂

Podróż pociągiem była całkiem udana, bowiem przekonałam Wojtka, że dzieci nie wychodzą z przedziału. Przyjął to z całkowitym zrozumieniem i gdy tylko ktoś ze współpasażerów wychodził i zostawiał drzwi niedomknięte, Wojtuś podbiegał do nich i próbował domknąć (casus malutkiego Piotrusia: żeby nie grzebał w szufladach, na uchwyty zakładaliśmy gumki-recepturki, jeśli gdzieś gumka była zdjęta, sam zakładał). Cudownie dostosowywał się do okoliczności: gdy w przedziale było więcej miejsca, chodził od drzwi do okna, a kiedy w Kutnie bardzo się zagęściło, stał przy mnie, wchodził mi na kolana, siadał, zaglądał współpasażerom przez ramię, co oglądają na tabletach i smartfonach, schodził z kolan i tak w kółko. Na prawo i lewo rozsyłał słodkie uśmiechy, zaciekawiony patrzył przez okno, od czasu do czasu powrzeszczał, possał pierś, pozjadał to i owo, poczytał książeczki, pobawił się telefonem, przespał pół godzinki u mnie na rękach i zleciało.

W kwestii przedziału dla matki z dzieckiem. Wydaje mi się, że jest on jak Yeti. W opisie pociągów, którymi jechałam, była informacja, że takowy się znajduje, jednak nie było możliwości kupić miejscówek w nim. Konduktor zapytany o taki przedział, odpowiedział pytaniem na pytanie: A ma pani miejsce w nim? Nie? No to widocznie jest zajęty przez kogoś innego. A czy jest w nim dużo tych matek z dziećmi? zapytałam chytrze. A nie zwróciłem uwagi, odpowiedział jeszcze chytrzej konduktor. Żałuję, że mi się nie chciało domagać się wskazania palcem tegoż przedziału, bo naprawdę wątpię, żeby istniał. Przed chwilą zresztą próbowałam zarezerwować bilet na podróż do Warszawy za dwa tygodnie, wybrałam wersję podróży z dzieckiem do lat 4, i nijak nie ma tam opcji rezerwacji miejsc w tym mitycznym przedziale, choć w opisie pociągu stoi jak byk, że jest dostępny.

Nie miałam żadnej motywacji do robienia zadymy, bo współpasażerowie byli przemili. Kiedy w Kutnie weszło kilka osób, każda na widok dziecka śpiącego w moich ramionach szeptem mówiła „dzień dobry”, po czym bezszelestenie instalowała się na wolnym miejscu. Nikt nie zwracał uwagi, gdy karmiłam piersią, ani gdy zmieniałam Wojtkowi zasikaną pieluchę, na stojąco, w kątku. Taka przyjemna, życzliwa normalność.

Co do pobytu na Pomorzu.

Gdyby kiedyś zapraszał Was do siebie szczeciński Teatr Kana, to nie zastanawiajcie się ani chwili. Ugościli nas, przenocowali, nakarmili, dopieścili kulturą. Pogoda współpracowała: na zwiedzanie mieliśmy całą, cudowną sobotę, a że mieszkaliśmy w samym centrum, to ledwie minuty spacerkiem dzieliły nas od miejsc godnych uwagi.

Zwiedzanie zaczęliśmy od Zamku Gryfitów. Na dziedzińcu spotkaliśmy zorganizowaną wycieczkę z przewodnikiem, dzięki czemu usłyszeliśmy wiele ciekawych rzeczy. Dokładniej to trochę usłyszała Mama, trochę ja, a potem poskładałyśmy wiadomości w jedną całość, bo Wojtuś to raczej słabo był zainteresowany czymś innym niż bieganie po dziedzińcu. Zwiedziliśmy kryptę, do której przeniesiono odnalezione po II wojnie sarkofagi Gryfitów, jednym okiem obejrzałam zlokalizowaną w piwnicach wystawę ku czci Jana III Sobieskiego. Z wystawy najlepiej zapamiętałam jedną scenkę:

– O, ile tu maczug! – zachwycił się nastolatek z wycieczki, do której się przykleiliśmy.
– To buławy, nie maczugi – odparła lekko rozbawiona przewodniczka.
– Buława czy maczuga i tak da się zabić – mruknął pod nosem nastolatek.

Ze smutkiem zakładam, że Michaś miałby podobne skojarzenia.

Dowiedziałam, że w Szczecinie urodziła się Katarzyna Wielka, poznałam legendę o Sydonii.

Spróbowałyśmy słynnych pasztecików. I tu anegdotka: dopytywałam o nie w mijanych lokalach gastronomicznych i nigdzie ich nie serwowali.

– Taki rarytas miejscowy i nie mają? – dziwiłyśmy się z mamą.

W końcu, poinstruowane przed kelnerkę z Dzikiej Gęsi, trafiłyśmy w okolice Bramy Portowej. I wtedy zrozumiałam, skąd te lekko zgorszone spojrzenia kelnerów w eleganckich jadłodajniach, w których pytałam o pasztecik 🙂

Z miejscowych specjałów kosztowałyśmy jeszcze lody na Placu Orła Białego. Lodziarnia nazwana “Gelatiamo”, wystylizowana na włoską, z włoskimi przebojami w tle, serwuje lody m.in o smaku gorgonzoli i paprykarza. Poszłyśmy w mniej kontrowersyjne smaki: cytryna z bazylią i ananas z miętą, ale byli tacy, którzy próbowali paprykarza. Twierdzili, że dobry paprykarz.

Wały Chrobrego – wspaniałe, imponujące, a widok z nich cudowny.

Jedyne, co nie podobało nam się w Szczecinie, to chodniki – wybrukowane drobną kostką albo płytami i kostką, krzywe, raz po raz utykały pomiędzy nimi małe kółka spacerówki. Przez dwa dni ręce mi się trzęsły od wibracji, w jakie wprawiło je pchanie wózka. Koszmarnie wysokie krawężniki i miejsca słabo dostępne, jak Wały Chrobrego – żeby wjechać na górę, trzeba je obejść naokoło. My to pikuś, zawsze można wziąć Wojtka na ręce, a lekką spacerówkę na plecy, ale nie wyobrażam sobie, jak radzą sobie w Szczecinie ludzie na wózkach inwalidzkich. Nie mam pojęcia, jak się dostają na perony dworca PKP. Zgroza!

I wreszcie spektakl “Projekt Matka”. Recenzowały go już Małgosia i Asia. Ja też muszę napisać kilka słów.

Jest genialny. Kapitalnie pomyślany i świetnie zagrany. Aktorki: Bibi Chimiak, Karolina Sabat i Marta Giers-Sanecka są doskonałe. Teksty są niezrównane, ale to oczywiste – w końcu pochodzą (w dużej mierze) z „Macierzyństwa bez lukru”! Śmiałam się w głos, aż mi łzy pociekły, ze zderzenia wyobrażeń o macierzyństwie z rzeczywistością. Popłakałam się w kilku miejscach ze wzruszenia. Podczas piosenki – protestu przeciwko zmuszaniu matek do karmienia piersią w kiblach miałam ochotę klaskać, wrzeszczeć i rzucać na scenę stanikiem (do karmienia, oczywiście). Myślę, że gdyby ten kawałek pojawił się w Internecie, z miejsca byłby hitem. Słowa tej piosenki powinny znaleźć się na koszulkach matek karmiących!

Nie przegapcie tego spektaklu, idźcie, jeśli tylko będziecie mieć okazję. Dziewczyny od czasu do czasu grają go w różnych miastach Polski (16 października 2015 będą w Lublinie, 30 listopada 2015 w Warszawie).

To był cudowny weekend. W poniedziałek, wieszając pranie, aż się popłakałam z żalu, że to już za mną. Wróciliśmy do domu w niedzielę wieczorem, a tam – wszystko po staremu. Pranie, które wyprałam i wywiesiłam w czwartek nadal wisiało i na balkonie, i na suszarce rozłożonej w przedpokoju, a miska z wodą z sobotniego mycia podłogi stała na środku łazienki i że też nikt w nią nie wlazł przez dwa dni, to ja się naprawdę dziwię. Z nowości to chyba tylko to, że Michaś poszerzył swoją znajomośc kina rozrywkowego, gdyż oglądał w sobotę do północy “Piratów z Karaibów”, nie niepokojony przez nikogo, bo tatusia już dawno sen zmorzył. W tym samym czasie siedziałam z dziewczynami w pubie. W pubie. Ja. Pierwszy raz od nie wiadomo kiedy. Może nie będę rozwijać tego wątku, bo znowu się popłaczę.

A tu link do relacji ze spotkania, które odbyło się po spektaklu.

Napisano w Od Rana Do Wieczora

Tagi: , , , , ,

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

W związku z wprowadzeniem 25 maja 2018 roku Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 roku w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE informujemy, że zostawiając komentarz na stronie od-rana-do-wieczora.pl pozostawiasz na niej swój nick, widoczny dla innych czytelników oraz adres mailowy widoczny tylko dla administratorów strony. Swoje dane osobowe przekazujesz dobrowolnie i będą one przetwarzane wyłącznie w celu przesłania powiadomień o nowych wpisach na blogu, odpowiedzi na Twój komentarz lub w przypadku kontaktu przez formularz kontaktowy. Bez wyraźnej zgody dane osobowe nie będą udostępniane innym odbiorcom danych. Masz prawo dostępu do swoich danych oraz ich poprawiania poprzez kontakt: dorota.smolen@gmail.com. Administratorem Twoich danych osobowych jest autorka bloga od-rana-do-wieczora.pl Dorota Smoleń.
Publikując komentarz, wyrażam zgodę.

*