Dziś na tapetę biorę publiczne karmienie piersią. Rzecz normalna czy obrzydliwość? Spotkałam się ostatnio z artykułem pod uroczym tytułem „Karmienie piersią w miejscach publicznych – zwykła sprawa czy fanaberia?” Ależ oczywiście, że fanaberia niemowlaka-terrorysty, rozpuszczonego zapewne od noszenia na rękach i spania z nim, tfu!
Opowiem Wam moją historię.
Zanim urodziłam pierwsze dziecko, stosunek do publicznego karmienia piersią miałam nieuregulowany. Nie byłam ani na tak, ani na nie, w ankiecie zaznaczyłabym pewnie okienko „nie dotyczy”. Obracałam się wówczas w blogowych kręgach (serdecznie pozdrawiam! :-), które potępiały publiczne karmienie piersią i wtedy to pierwszy raz spotkałam się z porównaniem karmiącej do ekshibicjonisty. Zszokowało mnie to, ale pomyślałam, że skoro Społeczeństwo tak to odbiera i takie to jest dla Społeczeństwa obrzydliwe, to widocznie tak jest i koniec. Napisałam wtedy nawet jakąś notkę, której bohaterką była babka karmiąca na środku sali przy stoliku w wietnamskiej knajpie i wtedy Ola z odchudzam-sie napisała coś w stylu „Dziewczyny, nie macie dzieci, to nie wiecie jak jest, czasami po prostu musi się nakarmić dziecko tu i teraz”.
Kiedy urodził się Piotruś, wpadłam w obsesję, by karmić tylko w domu, żeby przypadkiem kogoś nie zniesmaczyć swoim widokiem. W efekcie zamiast iść z wózkiem w świat, do ludzi, korzystać ze swobody, parków, księgarń, muzeów, kawiarni, to jak chomik w klatce drobiłam po osiedlu w promieniu kilku minut od domu. Kiedy odwiedzały mnie koleżanki, to zdarzało się, że przy nich karmiłam Piotrusia wcześniej odciągniętym mlekiem z butelki.
Raz karmiłam dwumiesięcznego Piotrusia w miejscu publicznym, w Instytucie Francuskim przy Stolarskiej, na kanapie, przyczajona pod kocem i jeszcze zastawiona wózkiem. Cała byłam spocona ze strachu, aby czy ktoś czegoś nie zobaczy, ale szczęśliwie nikt nie odsądził mnie od czci i wiary. Może ocaliło mnie to, że byłam na terenie konsulatu Francji?
Przy Michasiu z małym Piotrusiem nie miałam siły na wyprawy poza osiedle, więc nie było tematu, ale teraz wrócił w pełnej krasie.
I wyznam Wam, że wreszcie dorosłam i obecnie mam w nosie, co myśli Społeczeństwo i na pewno nie dam się znowu zamknąć w klatce kilku najbliższych ulic. Wojtuś będzie dostawał jeść tam, gdzie akurat będziemy, a jeśli przyjdzie mi karmić w centrum handlowym, to – jak onegdaj deklarowałam na fejsie – wybiorę ławkę przy sklepie z bielizną, gdzie na plakacie wystawowym będzie pani w znacznie większym negliżu.
W niektórych miejscach publicznych są pokoje do karmienia, chętnie je zwizytuję przy okazji, ale dlaczego mam karmić moje dziecko schowana przed światem? Nikogo nie razi, gdy dziecko w kawiarni czy na ławce karmione jest butelką czy łyżeczką. Pewnie, że wiem, o co chodzi, ale to, że kobiece piersi są obecnie traktowane głównie w kategoriach seksualnych, nie zmienia faktu, że ich podstawową funkcją nie jest – wyobraźcie sobie! – rajcowanie facetów, ale karmienie dzieci.
O tym, że karmiąca na ogół niczego nie „wywala” na widok publiczny, osłania się jak może i przeważnie siedzi skulona, modląc się, żeby nikt się do niej nie doczepił, to już nawet nie będę pisać.
Obok wspomnianego na początku artykułu była ankieta. Wzięło w niej udział 2335 osób, które na pytanie „Czy razi cię karmienie piersią w miejscu publicznym?” odpowiedziały następująco:
- nie, nie ma w tym nic rażącego – 62%
- raczej nie, choć jeśli są miejsca do tego wyznaczone, powinno się z nich korzystać – 19%
- zdecydowanie tak, to nieestetyczne i nie każdy ma ochotę na to patrzeć – 19%
Cieszy mnie, że jednak większość ankietowanych traktuje to normalnie, ale oczywiście wiadomo, że jak już się gdzieś karmi, to zawsze można trafić na kogoś z tej ostatniej grupy. Mam dla nich złotą radę i aż nie chce mi się wierzyć, że sami na to nie wpadli: to nie patrzcie.
Ps. Tytuł notki pochodzi z komentarzy do wspomnianego artykułu. Ich lekturę stanowczo odradzam.
Dodaj komentarz