Właśnie skończyłam czytać „McDusię” i jest mi tak dobrze i ciepło w środku!… To była moja pierwsza Musierowicz po naprawdę długiej przerwie, ale nie rozczarowałam się nic a nic.
Ostatnie części poznańskiej sagi, które przeczytałam, dotyczyły młodych jeszcze panien Borejko (wiem, że to nazwisko odmienia się według deklinacji żeńskiej, jak „deska”, ale w liczbie mnogiej? Panien Borejkówien?… Litości!) i młodej Kreski, a marnotrawny Janusz Pyziak właśnie zjawił się niespodziewanie. Na pewno czytałam „Kwiat kalafiora” („Kalafior też jest kwiatem”), „Idę Sierpniową”, pamiętam ESD, zinterpretowany przez podsłuchującą sąsiadkę jako LSD. A później, gdy dziewczyny rosły i przybywało drobnych dziateczków, uznałam, że już z Musierowicz wyrosłam i nie warto.
Oooo, w jakim ja błędzie byłam! Musierowicz warto w każdym wieku. Bo tu są i córki wychodzące za mąż, i synowie zakochani pierwszy raz w życiu, a także staruszkowie, mityczni Filemon i Baucis dożywający w spokoju i radości swoich dni, ze świadomością, że niewiele ich już zostało.
Czytałam wiele opinii i recenzji, wśród których były głosy, że Musierowicz zrobiła się bogojczyźniana i już nie do czytania. A potem przeczytałam albo usłyszałam gdzieś, że to nie Musierowicz się zmieniła, tylko jej czytelnicy. W tej sytuacji chciałam powiedzieć, że się nie zmieniłam. Otwierałam „McDusię” z nieśmiałością starego znajomego, który nagle odwiedza ich po latach milczenia, by po chwili usiąść z nimi przy stole w przeludnionej kuchni z poczuciem, że się stąd w ogóle nie wychodziło. Rodzinne ciepło klanu Borejków ukoiło mnie w ten samotny, listopadowy, deszczowy wieczór, po całym dniu spędzonym z chorym Piotrusiem i z własną wylęgającą się infekcją. Koce, herbaty, bigosy babci Mili i cytaty Ignacego Borejki – to jest cudowny lek, chwała Bogu, dostępny bez recepty i nie powodujący skutków ubocznych.
Bierzcie i czytajcie ku pokrzepieniu serc!
Małgorzata Musierowicz, McDusia, Akapit Press 2012
Hellο, eѵery time i used tο check web ѕitе
ρosts hеre in the еагly hours іn the dawn, fоr
the reason that і liκе tо learn mοre аnd morе.
My web рage … friend.ezihyip.Com
Pamiętam jak jeszcze w podstawówce, dość późno, bo chyba przed ósmą klasą w wakacje, odkryłam Jeżycjadę. Zaczęłam całkiem przypadkiem od "Idy sierpniowej". Po jej przeczytaniu, a właściwie połknięciu, w ciągu najbliższego tygodnia albo dwóch, nadrobiłam całą zaległość, czytając od rana do wieczora kolejne części, a przerwy robiłam tylko na ugotowanie obiadu i wizyty w bibliotece, żeby wypożyczyć kolejne części. Po kilku (?) latach, kiedy pojawiła się całkiem nowa książka, chyba nawet się za nią zabrałam, ale już mnie tak nie wciągnęła, więc szybko ją porzuciłam. Od tego czasu wspominałam tylko te miłe czasy, ten ogrom wolnego czasu na czytanie i nie próbowałam nawet czytać nowych części Jeżycjady, zakładając, że pewnie i tak mi się nie spodobają, więc po co psuć sobie ciepłe wspomnienie całej serii. Teraz może jednak zaryzykuje i mam nadzieję, że znów mnie wciągnie tak jak kiedyś – szkoda tylko, że już nie będę miała czasu, żeby zapomnieć o całym świecie i po prostu zamknąć się w pokoju z książką i wyjść jak ją skończę…
ja bylam rowniez rozczarowana. do mm siegam, zeby sie posmiac i dobrze poczuc. mcdusia byla jednak b. przygnebiajaca. juz sie boja wnuczki do orzechow. moze bedzie jeszcze smutniejsza
mi wyjatkowo sie nie podobalo, choc jestem fanka wszystkich poprzednich czesci
Czytam wiernie od lat i są części, które mnie nudzą i lekko rozczarowują,ale klimat Borejkowego domu zawsze mnie ogrzewa i rozczula:)-Natalia
sama jestem ciekawa. Niesamowicie ciekawa. Jeżycjade mam nawet tu, czytuję Młodemu, chichocząc. Do kilku ostatnich książek nie mam ochoty wracać. "śprężyny" nie mam, muszę nabyc obie i się ustosunkować 🙂