Kasztany wieczorową porą

W tym roku czułam się bardzo niedokasztaniona. Zmieniły się nam trasy dojazdowe i nie mijamy pod drodze żadnego kasztanowca. Na początku sezonu zebraliśmy z Wojtkiem kilka sztuk przy stacji PKP, a potem nagle przemknęło kilka tygodni i… już po kasztanach. Przynajmniej tak uważałam. Do wczoraj.

Wczoraj Mąż usłyszał o parafialnym konkursie na różaniec zrobiony przez dzieci z rodzicami. Już tydzień temu opracowaliśmy z Wojtkiem koncepcję: koraliki utoczymy z modeliny, którą kupię jutro… No i tak schodziło.

– A czemu nie z kasztanów? – zapytał Mąż, wielbiciel Zero Waste i upcyklingu.

– Bo mamy tylko garstkę – wskazałam dramatycznym gestem na nędzną, wyschniętą kupkę z września.

– To trzeba nazbierać!

– Teraz? – zdziwiłam się uprzejmie, patrząc w ciemność zaokienną – Po ciemku to gówno znajdziemy.

I nie miałam tu na myśli wyłącznie metaforycznego gówna, lecz realną psią kupę, którą zazwyczaj przynosimy z kasztanowych łowów na butach.

– Weźmiemy latarki! – Mąż był w wybitnie entuzjastycznym nastroju, w ogóle nie korespondującym z godziną 18.30 w zimny, październikowy wieczór.

Zabijanie inicjatywy uważam za zbrodnię przeciwko ludzkości, zatem ubrałam się jak na ruską wojnę i poszliśmy.

Wywiózł nas Mąż w okolice stacji PKP dwie wsie dalej, gdzie przy bocznej drodze rośnie szpaler kasztanówców. Pod nimi leżało dużo liści, a poza liśćmi nic.

Wojtek chwile poszurał w listowiu, a potem poszedł na stację czytać przy latarce rozkład jazdy, Mąż zniknął w krzakach, wiejskie psy się rozszczekały w ciemnościach, a ja zaczęłam grzebać w liściach patykiem. I nagle w świetle latarki tu i ówdzie nieśmiało rozbłysła brązowa skórka. I kolejna. I jeszcze jedna…

A potem wpadłam w klasyczny kasztanowy amok. Czapka spadała mi na oczy, przejeżdżający od czasu do czasu samochód doświetlał pobocze i mój wypięty zadek, a ja w świetle latarki z telefonu grzebałam w liściach metodyczne, grubszym konarem odgarniając je na bok i z pyłu pobocza wyłuskując kolejne kasztany. Jeszcze jeden, jeszcze tylko jeden…

Kilkakrotnie Mąż apelował o powrót, nawołując z oddali, nim powiedziałam sobie dość. W domu okazało się, że przynieśliśmy tyle kasztanów, że możemy śmiało założyć fabryczkę kasztanowych różańców. Wojtek wybierał najładniejsze, Mąż nawiercał, ja nawlekałam na sznurek i wiązałam guzełki. Różaniec wyszedł jak złoto.

A ja po raz kolejny okazałam się kobietą małej wiary, bo nikt nie wdepnął w psią kupę.

 

Napisano w Od Rana Do Wieczora

4 comments on “Kasztany wieczorową porą
  1. Barbara pisze:

    Różaniec zacny jak to młodzież mówi.
    Czy dobrze pamiętam, że przeprowadziliscie się na wieś?

    Pozdrawiam niezmiennie z Ząbek

  2. Agnieszka pisze:

    Piekny

  3. Ani pisze:

    No mega: ))

Skomentuj Chuda Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

W związku z wprowadzeniem 25 maja 2018 roku Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 roku w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE informujemy, że zostawiając komentarz na stronie od-rana-do-wieczora.pl pozostawiasz na niej swój nick, widoczny dla innych czytelników oraz adres mailowy widoczny tylko dla administratorów strony. Swoje dane osobowe przekazujesz dobrowolnie i będą one przetwarzane wyłącznie w celu przesłania powiadomień o nowych wpisach na blogu, odpowiedzi na Twój komentarz lub w przypadku kontaktu przez formularz kontaktowy. Bez wyraźnej zgody dane osobowe nie będą udostępniane innym odbiorcom danych. Masz prawo dostępu do swoich danych oraz ich poprawiania poprzez kontakt: dorota.smolen@gmail.com. Administratorem Twoich danych osobowych jest autorka bloga od-rana-do-wieczora.pl Dorota Smoleń.
Publikując komentarz, wyrażam zgodę.

*