Lektury niedokończone, czyli moje literackie przygody z Jerzym Pilchem

Jerzy Pilch zmarł 29 maja 2020 roku. Przypomniałam sobie, że wieki temu opublikowałam na blogu tekst o moim odbiorze jego twórczości. Oto on, wygrzebany z odmętów dysku, opublikowany pierwotnie z datą 3 listopada 2008. Wydaje mi się, że od tamtej pory Pilcha już nie czytałam.

Jerzego Pilcha poważam i cenię od lat studenckich. Poważam i cenię, ale czytać nie mogę.

Z jego twórczością spotkałam się na zajęciach z literatury współczesnej na pierwszym roku. Przeczytałam wtedy “Inne rozkosze”, niewielką objętościowo powieść o rozpustnym Kohoutku, którego niespodziewanie odwiedziła jedna z kobiet, podrywanych na bocznym torze życia. Miotanie się Kohoutka między ukrywaną na strychu starej rzeźni kochanką, a babcią, dziadkiem, żoną, dzieckiem, pastorem i sąsiadami bawiło mnie niesłychanie. Słynna Pilchowa Fraza uwiodła mnie absolutnie i rzuciła na kolana – nie od rzeczy jest w tym miejscu przypomnieć, że byłam wtedy młodziutką i egzaltowaną studentką filologii polskiej i doprowadzić mnie do pozy ekstatyczno-uniżono-wielbiącej przy użyciu kawałka literatury nie było szczególnie trudno. Czytając “Inne rozkosze” zaśmiewałam się do łez, otwierałam szeroko oczy, absolutnie zauroczona mistrzowską wirtuozerią słowną oraz kipiącymi życiem obrazami. Siedziałam w kręgu lampy w rodzinnej kuchni Kohoutka, ramię w ramię z Omą, widziałam zawartość walizki kobiety Kohoutka, która nosiła wyłącznie białe majtki. Byłam odurzona i zachwycona, i z tego zachwytu napisałam pracę zaliczeniową na temat tej książki.

I okazało się, że nic z niej nie zrozumiałam :))))) To mnie oduczyło raz na zawsze pisać o uwielbianych dziełach literackich. Kiedy coś mi się nie podoba, jestem zjadliwa, ale konkretna, z obrzydzeniem trącam czubkiem buta kulawe sceny i kluchowate rozdziały, wyszydzam zgrzytające w uchu środki stylistyczne, pastwię się nad wyświechtanymi motywami. A zakochana nie widzę nic poza moim własnym zakochaniem.

Na fali fascynacji Pilchem kupiłam “Rozpacz z powodu utraty furmanki”, zbiór felietonów z Tygodnika Powszechnego. Mój entuzjazm nieco osłabł już po kilku pierwszych. Potem była “Bezpowrotnie utracona leworęczność”. Poległam po jednej trzeciej. Kiedy dostał NIKE, zaparłam się i sięgnęłam po nagrodzoną “Pod mocnym aniołem”. Na moment porwała mnie fala zachwytu sprzed lat. Ale już będąc bliżej połowy, zaczęłam nerwowo zaciskać szczęki i czytać wbrew sobie, byle skończyć. Pogoda była deszczowa, byłam chwilowo sama w obcym mieście, nie miałam nic innego do czytania. Do końca została mi jedna czwarta i nie zdzierżyłam. Ogłuszyła mnie Fraza, smagająca moje boki jak bezlitosny bat woźnicy, na próżno uchylałam się przed gradobiciem metafor ostrych jak brzytwy, przed nawałnicą roziskrzonych obrazów, przed wybuchami fajerwerków porównań. Stchórzyłam, uciekłam w ostatniej chwili, nim przygniotły mnie, nim ugrzęzłam na amen.

I do dziś zastanawiam się, czy Pani Profesor Janion dotrwała do końca.

Właśnie wtedy powiedziałam sobie: koniec z nami, Panie Pilch. Precz z mego serca! Już nie pozwolę Panu na taką zażyłość. Pisz Pan sobie, ale ja nie będę Pana czytać. To nie na moje zdrowie.

No… khem… nie dotrzymałam słowa tak do końca, bo pojedyncze felietony w Polityce to i owszem, przeglądałam, i pamiętam dobrze, jak mnie zbulwersował jeden z nich, w którym mój były Mistrz bardzo lekceważąco wyrażał się o swoich czytelnikach. O nie, Panie Pilch! myślałam wtedy, a moja wątła pierś w rozmiarze 70A falowała świętym oburzeniem, tak się nie traktuje tych, z których się żyje, Pan jesteś bezczelny, Pan skazujesz się na śmierć głodową, Pan będziesz w piecu własnymi książkami palił, żeby ogrzać się w mroźne noce!… A z drugiej strony, niejako z zaplecza gniewu, jad zawiści sączył się w moje serce, bo ach! mieć taką pozycję na rynku literackim, że można czytelników mieć w pogardzie, pogardę tę ogłaszać, manifestować na łamach prasy, a oni i tak pozostaną wierni i zakochani, ach!…

Dwie kolejne książki (“Upadek człowieka pod Dworcem Centralnym” i “Miasto utrapienia”) manifestacyjnie nie zaszczyciłam nawet spojrzeniem na okładkę. Z okazji narodzin Piotrusia dostałam od koleżanki “Narty Ojca Świętego”. Odstawiłam na półkę, złośliwie skazując na zapomnienie. Książki, do których nie wracam, których nie lubię albo nie cenię, staram się oddawać do bibliotek, żeby krążyły po ludziach, żyły, grzały się w cieple dłoni i w kręgach lamp. Pilch stoi u mnie na półce, nie dotykany, zimny, wtłoczony między obojętne, zahibernowane tomy. Za karę. Taka moja osobista, zimna zemsta.

Minęły trzy lata…

I oto w ramach międzymiastowej wymiany bibliotecznej Gdańsk-Kraków trafiło do mnie “Moje pierwsze samobójstwo”. No nieee, nie przeczytam, skąd! Ale chociaż przejrzę, skoro przez całą Polskę do mnie jechało. Skoro Kociubiński na pocztę targał. Skoro listonosz wyniósł na trzecie piętro. Niech tam, moja strata. Przynajmniej zobaczę, co to.

I…

I znów mi Pan to zrobił, Panie Pilch! Znów Pana chłonęłam, znów wdychałam atmosferę świata, który tak genialnie Pan kreuje, opisuje, stwarza, przypomina, utrwala. Znów śmiałam się i podziwiałam i zachwycałam się geniuszem autoironii i nie mogłam pojąć, że tak brutalnie Pana odepchnęłam, tak Panem wzgardziłam, i już postanowiłam, że “Narty…” z półki wezmę, do gorącej piersi przytulę, oddechem ogrzeję, lata chłodu i samotności wynagrodzę. I omdlewając z zachwytu, w pensjonarskiej gorączce spijałam Pańskie słowa, drżącymi dłońmi przewracając kartki, mimo żem już nie tak podatna na upojenia i jeszcze magister filologii polskiej, co już z niejednej biblioteki książki jadł. I tak w stanie euforii doszłam, ba! dofrunęłam do połowy tomu, do połowy “Rękopisów człowieka z moich stron”.

I nieeee, no naprawdę, znowu to samo! Zamotany we własnej frazie, upojony nią, tworzący piętrowe porównania, gwałtowne skojarzenia, plątający się w sieci aluzji, ironiczny, cyniczny, opisujący udręczony umysł – zmęczył mnie Autor okrutnie. Umęczył, umordował. Nie dałam rady. Przystanęłam w biegu, głowę do ziemi zwieszając i dysząc jak szkapa dorożkarska po ostrym galopie przez miasto (że tak pozostanę w kategorii metafor hippicznych), ledwie żywa z wysiłku, na ostatnich nogach, ogłuszona świstem bata i hałasem własnych kopyt.

Nie dokończyłam “Rękopisów…”. Spojrzałam na kolejne opowiadanie w tomie – spokojny kłus, chwała Bogu. Ale już straciłam serce, już emocje opadły, już na chłodno i bez uwielbienia brnę dalej. Przerzucam kartki od niechcenia. Przypomniałam sobie, dlaczego porzuciłam Go przed laty. Nie zmienił się. Nadal uwodzi, nadal mnie kręci – i męczy jak wszyscy diabli.

Ech, Panie Pilch! Dręczycielu mój!…

Napisano w Czytam dzieciom (i sobie też)

4 comments on “Lektury niedokończone, czyli moje literackie przygody z Jerzym Pilchem
  1. Ani pisze:

    Ja też zaglądam, a ten wpis czytam już drugi raz; ))

  2. Alka pisze:

    Uwielbiam Twój styl! Pilcha nie czytuję, ale po recenzji „Innych rozkoszy” sięgnę z pewnością. Szkoda, że nowe notki pojawiają się tak rzadko.

    • Chuda pisze:

      Alko, bardzo dziękuję, że wciąż tu zaglądasz. Próbuję wracać na bloga, ale trudno mi to idzie, jak widać. Moje życie kręci się ostatnio wokół innych spraw. Pokochałam szydełkowanie, uczę się rosyjskiego, kłócę z dziećmi, a doba jakoś nie chce się rozciągnąć. Chyba straciłam tę umiejętność 🙂 pozdrawiam Cię serdecznie!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

W związku z wprowadzeniem 25 maja 2018 roku Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 roku w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE informujemy, że zostawiając komentarz na stronie od-rana-do-wieczora.pl pozostawiasz na niej swój nick, widoczny dla innych czytelników oraz adres mailowy widoczny tylko dla administratorów strony. Swoje dane osobowe przekazujesz dobrowolnie i będą one przetwarzane wyłącznie w celu przesłania powiadomień o nowych wpisach na blogu, odpowiedzi na Twój komentarz lub w przypadku kontaktu przez formularz kontaktowy. Bez wyraźnej zgody dane osobowe nie będą udostępniane innym odbiorcom danych. Masz prawo dostępu do swoich danych oraz ich poprawiania poprzez kontakt: dorota.smolen@gmail.com. Administratorem Twoich danych osobowych jest autorka bloga od-rana-do-wieczora.pl Dorota Smoleń.
Publikując komentarz, wyrażam zgodę.

*