Moją wstydliwą przyjemnością jest zachłanna lektura przygód Chyłki i Zordona, znanych jako bestsellerowy thriller prawniczy autorstwa Remigiusza Mroza w ośmiu (stan na październik 2018) tomach. Na wieść o kolejnej części serce mi przyspiesza, adres woblink.pl od razu wskakuje pod palce i kupuję raz-dwa. A potem przez dwa wieczory żyję w innym świecie. Tak było do tej pory, ale koniec z tym.
Panie Remigiuszu,
Uważam się za cierpliwą i wyrozumiałą czytelniczkę. Od powieści kryminalnej oczekuję przede wszystkim dobrej zagadki i nie czepiam się zanadto. Wiele wybaczam moim ulubionym autorom. Przymykam oczy na nadludzkie możliwości bohaterów, na to, że wymykają się lekko podrapani z najgorszych sytuacji. Wiadomo, musi być napięcie i musi być happy end. Czasem odpuszczam nawet kiepski styl pisania. Ale są granice, po przekroczeniu których ja wysiadam.
Już w „Testamencie”, siódmym tomie serii o Chyłce i Zordonie oko zaczęło mi latać, gdy przeczytałam, jak to w poszukiwaniu miejsca do zaparkowania bohaterowie okrążyli kilkakrotnie krakowski Rynek. Przenieśli się w czasie, czy dostali do dyspozycji limuzynę prezydencką? Do Rynku samochody nie mogą wjeżdżać od 1979 roku, sprawdzenie tego zajmuje trzy minuty. Rozumiem (znaczy: nie rozumiem, ale zakładam), że Pan w Krakowie nie był, ale nikt z wydawnictwa też nie bywał w ostatnich czterdziestu (bez roku) latach?!
No ale dobra, wychwyciłam to z racji miejsca zamieszkania, pewnie czytelnik z Tarnowa nawet nie zwrócił uwagi, bo tam samochody wjeżdżają do bardzo ścisłego centrum.
Minęło trochę czasu (nie za wiele, bo produkuje Pan kolejne książki w takim tempie, że podejrzewam Go o program komputerowy do pisania względnie armię ghostwriterów) i ukazał się „Kontratyp”. Rzuciłam się nań z pazernością, wielkodusznie wybaczając Panu poprzednie grzechy.
Cóż. Ja wybaczyłam, a Pan zgrzeszył ponownie.
W „Kontratypie” przeszedł Pan jak dla mnie z kategorii „groza” do kategorii „żenada”. Kiedy coś, co ma trzymać w napięciu robi się groteskowe, to już nie jest tym, o co mi chodzi i zaczynam żałować straconego czasu. Tym razem wysłał Pan Chyłkę prosto z warszawskiej kancelarii na Annapurnę, pozwolił jej prawie umrzeć i uratował w ostatnim momencie. To, że uratuje, było do przewidzenia, więc przelatywałam wzrokiem dramatyczne w zamyśle strony lekko ziewając. Ale. Opowiadał Pan wiele razy i przez usta różnych bohaterów o tragicznych skutkach zdobywania Annapurny, o odmrożonych nosach, uszach, rękach i nogach, pozwolił półprzytomnej Chyłce paść twarzą w zmrożony śnieg na czas nieokreślony – i oto po tygodniu w szpitalu pokazała się światu jedynie z fioletowymi rękami, które powoli wracały do zdrowia.
I to była ta cienka czerwona (fioletowa raczej) linia.
Chyba jestem już znudzona tą serią. Kolejne tragedie, które funduje Pan bohaterom, już mnie nie zaskakują. Czekam, poziewując, czym dowali im Pan tym razem. Nigdy nie byłam tak zblazowana przy lekturze przygód Fandorina, którego Akunin także nie oszczędzał i co tom odbierał mu kogoś bliskiego. Dialogi Chyłki i Zordona postrzegam jako coraz bardziej męczące, gdzieś między czwartym a ósmym tomem zgasły już iskierki błyskotliwej świeżości.
Nie jest tak, że nic mi się nie podobało. Napięcie między bohaterami utrzymuje się mimo skonsumowania związku (Bogu dzięki, że nie przyszło Panu do głowy opisanie aktu konsumpcji!). Lubię to napięcie, uważam, że napędza całą serię. Przyznam (z niechęcią, ale jednak muszę oddać Panu sprawiedliwość), że w „Kontratypie” intryga świetna i zakończenie zaskakujące. To udało się Panu po raz kolejny, może nawet lepiej niż w poprzednich tomach. Jestem mile zaskoczona, że tym razem winny nie był Langer, zło wcielone, który wyskakiwał jak diabeł z pudełka przy prawie każdej sprawie.
Tylko nie wiem, czy dla krótkotrwałego efektu WOW! warto było poświęcić dwa wieczory i zostać z poczuciem, że #facepalm. Jest tyle doskonałych książek, których jeszcze nie czytałam.
Zatem pożegnam Pana literacko: Farewell Mr Mróz, farewell!
polecam Ci komisarza Mortke i Nowaka Czas zajrzeć na mojego bloga Moim zdaniem mróz jest niestrawny
Ja miałam dosyć po Zaginięciu- psa z kulawą nogą nie obchodziło, co się z tytułową osoba stało. No i facet nie da sobie przetłumaczyć jednej prostej rzeczy,ani nie ma czegoś takiego jak Ironsi, są Maideni, człowiek, który wypisuje takie bzdury nigdy w życiu nie słyszał Iron Maiden.
Przerzuć się na Chmielarza. Komisarz Mortka da się lubić.
Potwierdzam, o wiele lepszy jest. Co mi przypomina, ze powinnam sięgnąć po kolejny tom 🙂
Ja przeczytałam tylko jedną, „nieodnaleziona”, ale bardzo zraził mnie baaardzo kiepski psychologiczny portret kobiety „z przemocy domowej” i zbyt wiele nieoczekiwanych zwrotów akcji. Więcej nie sięgnę
o, patrz! a ja na pięćdziesiątej stronie zakrzyknęłam: wiem, kto to zrobił!
i z każdą kolejną jedynie się upewniałam
to pierwsza jego książka, którą tak łatwo mi było rozszyfrować
A ja czytam Mroza zachłannie, podoba mi się to, że do końca nie jestem pewna zakończenia, akcja robi zwrot na ostatniej stronie.
Czytałam wszystkie książki z Forstem, zachwycona. Behawiorystę też, serię „owczą” też, chociaż bez 1 tomu, bo nie dostałam.
A Rynek w Krakowie? Może oni okrążali Rynek, żeby znaleźć jakieś miejsce wokół a nie na samym Rynku….moja swobodna interpretacja.
Wszyscy pobici bohaterowie goją się po 2 dniach, złamania się zrastają w kilka dni, siniaki i wszystkie inne ciężkie obrażenia w 10 minut…. Nie to, że się z tym zgadzam, dla mnie też to naciągane jest bardzo.
Czekam i poluję na książki z Chyłką, jestem ciekawa następnych bo tylko jedną czytałam, ale przeczytam następne.
No i teraz mam zagwozdkę – czytać w ogóle?
Obecnie polecam Ci z całego serca Marcela Woźniaka, kolejny raz zaufałam Justynie i naprawdę jest co poczytać 😉
Ściskam mocno!
Ja miałam jedną przygodę z panem Mrozem w Behawioryście. Nie spodobał mi się. Zajęłam się Marcinem Ciszewskim, bo miał fajnych bohaterów: mężczyźni byli męscy i nawet kobiety:)Nie znoszę bohaterów typu ofiara losu, męczę się, gdy oni się męczą. Jednak pan Ciszewski postanowił skompromitować wszystkich zacnych bohaterów (oraz popełniał podobne błędy jak Mróz), więc nie mam już co czytać ku pokrzepieniu serc…
No cóż, ja pożegnałam się z panem Mrozem już po pierwszym tomie o przygodach Chyłki, ponieważ na końcu autor przyznał, ze wie, ze jest coś takiego jak procedura karna, ale dostosował ja do potrzeb książki (czy coś w tym rodzaju, w każdym razie, potwierdzam, dostosował). To ja dziękuję, choć nie jestem jakimś proceduralnym szaleńcem 🙂 Tego napięcia miedzy Chyłka i Zordonem tez nie czułam, wiec bez żalu do nich nie wracam.
Ale nie żebym była taka mocna, bo serie Camilli Lackberg wciągałam bez mrugnięcia okiem, choć nawet mnie już serce ciut za mocno pikało, kiedy bohaterowie pili dziesiątą chyba kawę tego dnia pogryzając oczywiście cynamonową bułeczką 😀
Dorotko, jak mi miło, jak mi raźniej! Moim „guilty pleasure” też są książki pana Remigiusza. I mam bardzo podobne wrażenia. Przy „Oskarżeniu” po raz pierwszy pomyślałam „kończ Waść”. „Testament” był znów nieco lepszy pisarsko, ale generalnie ta seria wyczerpała swoją formułę. „Kontratyp” jeszcze przede mną, jestem też ciekawa serialu „Chyłka”, który niedługo wypuści TVN…