Czasami tęsknię za epoką, w której szczytem zdrowego żywienia dzieci wydawało mi się własnoręczne pieczenie ciastek na maśle, zamiast kupowania tych wyprodukowanych przez międzynarodowe koncerny na bazie oleju palmowego, z dodatkiem licznych E. Jakże proste było wówczas moje życie!…
Coraz mocniej skłaniam się refleksji, że wiedza szczęścia nie daje. Im mniej wiesz, im mniej obchodzą cię trendy w odżywianiu i najnowsze teorie dietetyków, tym jesteś szczęśliwszy. Owszem, może i borykasz się z różnymi przypadłościami zdrowotnymi, ale tu łykniesz proszek, tam wypijesz syropek i na chwilę się poprawia, a odpada codzienne bicie się z myślami, a w pewnym momencie – chęć walenia głową w ścianę.
Gotując dla siebie i rodziny miałam w głowie kilka podstawowych zasad: rzadko smażyć, nie używać kostek rosołowych, rosół najlepiej na mięsie z domowej hodowli, dużo warzyw i owoców, ciasta domowe, ograniczać słodycze sklepowe. Trochę się zmieniło, kiedy latem 2016 gastrolog zalecił mi czteromiesięczną dietę bez cukru i bez białej mąki. Po pierwszym szoku wzięłam się w garść. Zaczęłam piec chleb na mące żytniej, co zostało mi do dziś i nawet dzieci już się przyzwyczaiły. Kiedy raz na jakiś czas Mąż kupi białe bułki, to rzucają się na nie jak na słodycze, a mnie od razu przypominają się opowieści Mamy, jak to w dzieciństwie jadała biały chleb tylko od święta, kiedy jej tata wracał z jarmarku. Proszę, jak historia zatoczyła koło.
Kiedy człowiek zainteresuje się zdrowym odżywianiem, jeszcze nie wie, że właśnie wszedł na ruchome piaski. Ani się obejrzy, jak go wciągnie. Jeden, drugi, trzeci przepis… Jakie to pyszne! A to jakie smakowite! Kuchnia wegańska – odkrycie mnogości nowych smaków, nie zaznanych nigdy wcześniej. Ale obok przepisów – teoria. Każda nowoczesna książka kucharska w duchu wege czy leczenia dietą zawiera obszerne informacje i wyjaśnienia, dlaczego należy robić tak a nie inaczej. I pół biedy, jeśli to wszystko trzyma się kupy. Ale nie trzyma się. Mam wrażenie, że coraz bardziej się rozlatuje. I stąd chęć walenia głową w ścianę. Bo jak śpiewał kabaret Potem „Wal głową w ścianę, to pomaga zapomnieć…”
Np. taki chleb. Wiadomo, że najlepszy na mące razowej i z dużą ilością ziaren. Taki piekłam, napakowany pestkami dyni i słonecznika. I oto pewnego dnia przeczytałam w „Smakoterapii” Iwony Zasuwy, że według najnowszych badań pestki i orzechy należy piec w maksymalnej temperaturze 137 stopni, bo w wyższej mogą wydzielać szkodliwe substancje. Upieczcie chleb w 137 stopniach, powodzenia.
Wydaje się, że dobrze jeść owoce, wiadomo, witaminy. Tymczasem nie. Powinno się jeść warzywa, a z owocami ostrożnie. Oczywiście najlepiej krajowe, a w zimie żadnych cytrusów, bo według medycyny chińskiej wychładzają, a ponadto jakie one mają witaminy, skoro są napakowane chemią, żeby nie zgniły w podróży do Europy (powiedzcie to Cioci Dziuni, która przy okazji świąt zasypała dzieci mandarynkami i bananami, skoro psychopatyczna matka słodyczy zabrania).
Chyba każdy słyszał, że kasza jaglana to bomba z witamin i minerałów. Więc kasza jaglana z bananem – spoko śniadanko dla dużych i małych. Ale nie! Nie można jeść na śniadanie także placuszków ani naleśników, bo – jak pisze dietoterapeutka Bożena Kropka w „Ugotuj sobie zdrowie” – zaburzają poziom cukru we krwi.
Przeczytałam u Marka Zaremby, dietetyka i specjalisty od medycyny św. Hildegardy, że na śniadanie należy jeść ciepłe dania, polecana jest owsianka. Ucieszyłam się, bo jadamy ze dwa razy w tygodniu. Ale w następnym zdaniu stoi „Ale owsianka kojarzy się z mlekiem krowim i suszonymi owocami – to źle!”. Upsss. Właśnie taką owsiankę jadamy. Ze dwa razy ugotowałam owsiankę na wodzie, bo chciałam ograniczyć nabiał zimą wedle zaleceń medycyny chińskiej, ale dzieci wybrzydzały, a Mąż odsądził mnie od czci i wiary, że krzywdę dzieciom robię, bo nie dając im mleka, odcinam od źródła wapnia. Tymczasem taka właściwa, rozgrzewająca organizm owsianka wg Marka Zaremby powinna być z dynią lub marchewką i bezglutenowymi płatkami owsianymi.
A to wszystko ledwie czubek góry lodowej.
Mam mętlik w głowie. Nie wiem, kto ma rację, czy ci od bezglutenu, czy weganie, czy wyleczę Hashimoto stosując dietę rotacyjną, czy odrzucając nabiał. Tyle pytań, a na każde kilka różnych odpowiedzi. Naprawdę idzie zgłupieć.
Co jutro robicie na obiad? Ja upichce rumfordzka wedlug starego przepisu. Jest przepyszna, poszukajcie sobie w goglach: zupa rumfordzka babci
Najważniejszą przyprawą w kuchni jest zdrowy rozsądek. Bez tego, pardon my French, sraczka murowana. Jedzenie ma być przyjemne, różnorodne i świeże. Posiłek spożywany w poczuciu winy lub z lękiem raczej zaszkodzi, niż pójdzie na zdrowie.
Głuchnę na opowieści o kolejnych odkryciach „amerykańskich naukowców” na temat zbrodniczego wpływu kapusty na przewód pokarmowy, trucicielskich buraczkach czy morderczym szczypiorku. Po pierwsze – nie przesadzać. Ani ze szczypiorkiem, ani z amerykańskimi naukowcami. Człowiek sam z siebie wie, co mu szkodzi, a co robi dobrze, trzeba sobie zaufać.
A ja przygotowuje owsianke na wodzie, bo wszelkie platki, kasze I makarony na mleku powoduja u mnie odruch wymiotny – ot, taka trauma po przymusowych przedszkolnych I swietlicowych zupkach mlecznych ;). Do tego suszone owoce, jakies orzechy czy migdaly, szczypta cynamonu (bez cukru, bo owoce sa slodkie) – pycha! Na deser albo drugie sniadanie, mniam!
Owsiankę robię na wodzie, ale jej nie gotuję; zalewam płatki wrzątkiem, po minucie dodaję kefir, trochę soku domowej roboty, ewentualnie rodzynki albo śliwki suszone, i git. Mleka nienawidzę, stąd kefir.
A propos wapnia, najwięcej wapnia jest nie w mleku, ale w serwatce. Zatem kefir i maślanka. Oraz zielone liściaste, ale to na pewno wiesz.
Nie daj się zwariować!
Uściski ;*
Ja sobie zniszczyłam jelita owsiankami właśnie robione na wodzie doprawiane cynamonem . Chlebkiem na zakwasie żytnim pełnoziarnistym i warzywkami typu papryka pomidor i bazylia okrase pikantne dania w stylu azjatyckim wegetariańskie. Bezglutenowe to ściema ! Kupowałam makarony z mąki kukurydzianej a kukurydza ogólnie nie powinna być jadalna , posiada dużo lektyn a gluten to tylko drobinką z góry lodowej uczulającej , ludzie nie mają dobrego wchłaniania białek z stąd jedni tyją drudzy chudną ja należę do drugie klasy . Właśnie po 3 letnim „zdrowym odżywianiu” na warzywkach straczkach i owocach latam jelita i czyszcze organizm z grzyba , bo organizm na diecie wegetariańskiej stał się chłodny i wilgotny do tego słodki a grzyby lubią słodko. Warto jeść to co nasze bo w Afryce nie mieszkamy. Chleb to trucizna i wymysły bezglutenowe też , płatki ładnie dokarmiają grzybki. Polecam książkę roślinne kłamstwo. Chciałam być wege i że względów etycznych i że względów zdrowotnych , czytałam nawet ostatnio , że osoby z Indii którzy są wege i przemieszczają się w inne kraje zaczynają spożywać mięso . Uwaga moim odczuciu jest to związane z klimatem . Teraz ciągnie mnie do tłustego jedzenia , z dwa razy w tygodniu jem jogurt naturalny , nie trawie mleka , kawę czarną moge wypić i nic mnie nie boli , dodam mleko cały dzień boli brzuch i mam nerwa. Cukier i chleb to coś co nas truje . Dlaczego w każdym produkcie jest cukier ? Chrzan , musztarda kechup? Teraz tylko koncentrat pomidorowy urzywam , i słodzę ksylolit i inulina . Warto ograniczyć produkty a potem pojedynczo zjadać i badać jak się po nich czujemy .
Mam Hashimoto stwierdzone od kilkunastu lat. Nie stosuję żadnych diet. Czasami mam jakieś problemy jelitowe czy żołądkowe, ale nie na tyle by odrzucać laktozę, gluten czy co tam jeszcze. Też zauważam wszędzie sprzeczne informacje i tylko chyba rozsądek nas ratuje 🙂
Robienie problemu z diety przy jednej chorobie to jest zwyczajne histeryzowanie. Spróbujcie uwzględnić zalecenia przy dwóch chorobach, dla których diety się wzajemnie wykluczają. Przy trzech nie ma co jeść. Gdyby człowiek chciał przestrzegać diety na cukrzycę, chorobę wrzodową i kamienie, to jadłby wyłącznie tabletki. Obserwując zalecenia dietetyków, zaczynam dochodzić do wniosku, że dziwnie przypominają hitlerowskie przepisy dla untermenschów: czarny chleb, żadnego cukru, dobijanie wagi pieczywa śmieciami typu dynia czy słonecznik. Czekam jeszcze na powstańczą zupę plujkę, kawę z żołędzi i marmoladę z brukwi.
jadłam ciastka z żołędzi
o panie, jakie paskudztwo!
🙂 A ja już jestem poza tymi dylematami, ha! Sama miałam mętlik, gdy parę lat temu zaczynałam przygodę ze zdrowiem. A potem zaczęłam sięgać do rzetelnych źródeł – tzn. od książek napisanych przez samozwańczych dietetyków, a nawet tych z mgr przed nazwiskiem (nie ujmując oczywiście ich wiedzy i doświadczeniu, ale jednak kilkuletnia praktyka w gabinecie dietetycznym nijak ma się do 25-letniej pracy naukowej) wolę badania naukowe (oczywiście nie te przeprowadzone na zlecenie Nestle czy innego Danona) albo książki pisane przez ludzi naprawdę doświadczonych i wykształconych. Polecam np. prof. Wawer, polecam R. Francis, polecam prof. Ożarowskiego – autorzy, którym warto zaufać 🙂 A poza tym polecam słuchanie siebie – intuicyjnie wiemy, co dla nas jest najlepsze!
Mam identyczne przemyślenia i podobną ścieżkę oświecenia a właściwie zaciemnienia. Im dalej w las… A mnie się wydawało, że jestem cudowną matką, bo dzieciom jogurty naturalne daję a nie jakieś syf d…ki i inne. O jak bolesne było starcie się z prawdą na temat „mleka przemysłowego” i tak dalej i tak dalej.
Stanowczo za dużo czytasz! Lepiej być analfabetą:).
A serio – jako z wykształcenia humanistka od nauk społecznych wiem, że każda teoria ma jakąś kontrę, więc coś trzeba wybrać, nie ma bata.
Więc ja tam gotuję, to co lubimy, minimum gotowców, bo alergicy tego nie lubię, piekę w domu, ale zwyczajnie i lubię Wasze Dwie chochelki. Czyli jestem tam, gdzie byłaś na początku i postaram się za bardzo nie ruszać;).
A owsianka na wodzie z dynią i marchewką to jednak brzmi strasznie… Może być z jabłkami i cynamonem, ale best of the best jest jednak na mleku i czekoladą…:)
Ech Boru przepastny…
Mam to samo – tzn. problemy z tarczycą (niedawne odkrycie, chociaż dziwie się jak długo mogłam nie wpaść na to, przy tylu wyraźnych objawach) oraz mętlik w głowie podczas wertowania rozmaitych ksiąg o zdrowym żywieniu. Jedni piszą, żeby odstawić gluten i laktozę, drudzy, że nie, pić hektolitry wody , nie pić itd. Jedno, co wydaje mi się pewne, to wywalenie przetworzonego żarcia i cukru. Pociesza i motywuje mnie własna działeczka z zagonkiem lichych, ale pewnych warzywek i owoców.
Bardzo dobrze rozumiem ten problem! Kiedy do mnie zapukał Pan Hashimoto zaczęłam czytać. Najpierw czułam się taka mądra, bo ja już wszystko o diecie i zdrowiu wiem, a im więcej czytałam tym bardziej to poczucie ulatywało… Teorii jest wiele,często-niestety-sprzecznych. Doszłam do wniosku, że jedyne co nas uratuje to ROZSĄDEK! Nie jem glutenu, bo nie powinnam ale nie robię sobie wyrzutów jak na super wyjątkową okazję co nieco uszczknę z czegoś co bardzo lubię i rzadko mam okazję jeść. O ile nie przesadze-czuję się nadal dobrze. Wilk syty i owca cała-moja równowaga psychiczna zachowana Staram się kupować produkty dobrej jakości, urozmaicać posiłki, ale wystrzegam się skrajności. Piekę różne dobroci i podaję dobrej jakości słodycze. Bo wszystko jest dla ludzi byle z umiarem. Odstawiam oczywiście coś po czym źle się czuję np. kapustę kiszoną (a niby taka zdrowa!) I z takim podejściem czuję się bardzo dobrze, moje wyniki tarczycowe po raz pierwszy od dawna są bardzo ładne a ja jestem bardzo zadowolonym z życia człowiekiem