Udało mi się obejrzeć „Bridget Jones 3”, nim zdjęli ją z afisza, hura, hura, hura! Z Woodym Allenem nigdy nie mam tego szczęścia: zanim się zorientuję, że w kinach wyświetlają jego nowy film, zanim namówię Męża, zanim znajdę opiekę do dzieci, to rach-ciach i już wychodzi na DVD. Jak ten czas leci!…
„Bridget Jones’s Baby” jest cudownym filmem. Nieskomplikowanym, przewidywalnym, odrealnionym i luzującym na maksa. Płakałam ze śmiechu, a przy scenie transportu Bridget do szpitala mało się nie posikałam. Nie wiem, czy naprawdę było aż tak śmiesznie, bo chwilami w niewielkiej sali kinowej słychać było tylko mnie, ale ponieważ nastawiłam się na terapię śmiechem, terapeutyzowałam się na cały regulator.
Dygresja: moje pierworodne dziecko przed ostatnim klasowym wyjściem do kina było jakieś markotne. Pociągnięte za język opowiedziało, że przy poprzedniej klasowej wizycie w kinie jakaś pani z widowni zwróciła mu uwagę, że za głośno się śmieje i on teraz się stresuje. Złapałam kartkę i napisałam: „Szanowna Pani, mój syn śmieje się głośno, bo przyszedł do kina na śmieszny film dla dzieci. Jeżeli chciałby zadumać się nad światem, wybrałby dramat. Z wyrazami szacunku, mama Piotrka”. W razie czego, miał pokazać kartkę tej jakiejś pani. Dziecko od razu odzyskało radość życia i pobiegło do kina w skowronkach.
Nawet zdziwona trochę byłam, bo mnie już naprawdę mało co śmieszy, a tu pogrzeb – a ja kwiczę. I to na trzeźwo!
Muszę to mieć na DVD, będę oglądać w chwilach zwątpienia w sens życia.
Nie będę kryć, że szłam do kina głównie pooglądać Colina Firtha. Borze Tucholski (copyright by Marta Kisiel), jaki on jest przystojny! Ale jaki już… eeee…. niemłody! Renee też. Żywo dyskutowałyśmy z koleżanką Marysią, czy byli ucharakteryzowani, czy naprawdę tak wyglądają. Ja obstawiałam, że naprawdę, w końcu minęło z 15 lat od poprzedniej Bridget. A poza tym aktorzy jakoś strasznie szybko się starzeją: doskonale pamiętam „Dumę i uprzedzenie” i nieco sztywnego młodziutkiego Pana Darcy’ego, za tydzień w „Mamma Mia” jest kandydatem na ojca dwudziestoletniej panny, w oglądanym systematycznie co roku „Love actually” ciapowatym pisarzem nie pierwszej już świeżości, a za kolejne parę dni mocno siwy i nieco obwisły (na twarzy, dziewczęta, na twarzy!) spotyka Bridget (z pomarszczoną szyją) po latach. Zastraszające tempo starzenia, dobrze, że dla mnie czas jest bardziej łaskawy! 😛
Cudowna, stara Bridget w najlepszym stylu. Tym razem dopadła ją klęska urodzaju: urzekający, słodki Amerykanin kontra sztywny jak kij od szczotki Anglik, obaj jednakowo poważnie patrzący we wspólną przyszłość. Przyszłość z Bridget, oczywiście.
Kogo wybierze Bridget? Kogo Ty byś wybrała, droga Czytelniczko? 🙂
Doskonalą rolę zagrała Emma Thompson. Ona też przeszła, eeee, długą drogę od „Rozważnej i romantycznej” do roli w „Love actually”. W „BJ 3” wciela się w postać nieco cynicznej lekarki, której komentarze rozbawiały mnie do łez.
Idźcie koniecznie, jeśli jeszcze nie byłyście.
Ja bym wybrała Amerykanina, bezdyskusyjnie!
Też się popłakałam ze śmiechu przy tej scenie. Z tym że nie byłam w kinie osamotniona – cała sala dosłownie pękała ze śmiechu przy większości scen. Masz rację: komentarze pani doktor bezcenne 🙂 Chyba napiszę list do Mikołaja z prośbą o DVD i będę stosować jako lekarstwo na smuteczki 🙂
Raczej doczekam na DVD, jakoś bardzo nie lubię kina, przydługich reklam, zapachu popcornu i dziwnych ludzi dosiadających się koło nas (a kino pustawe) i pytających kilka razy podczas filmu, kiedy koniec… serio, serio taki facet koło mojego męża ostatnio usiadł…
Dlatego ja wybieram kina studyjne. Byłam na Bridget. Była 1 reklama filmu i ze 2 jakichś produktów. Żadnego pocornu, bo nie sprzedają 😉 I wszyscy prawie płakali ze śmiechu przez większość filmu 🙂