Nasz rodzinny tydzień w Wielkopolsce obejmował pobyt w Turku, Uniejowie, Borysewie, Licheniu i Koninie.
Turek to nieduże miasto, jedno z wielu o podobnej historii, z imponującą przeszłością, której symbolem jest choćby zegar Carla Weissa na wieży ratuszowej, i skromną teraźniejszością. Na tureckim deptaku co kilka kroków lombard, małe sklepiki i budka z lodami. Ale muzeum miejskie i kościół wymiatają.
W Muzeum Miasta Turku trafiliśmy na wspaniałą, zaangażowaną panią, która oprowadziła nas po wystawach w muzeum i po kościele. W muzeum jest ekspozycja poświęcona tkaczom, którzy przybyli tu w XIX wieku z Saksonii, zachodniej części Wielkopolski, Czech, Austrii oraz Węgier, tu żyli i pracowali, tu zbudowali kościół ewangelicki (który też zwiedziliśmy w towarzystwie innej sympatycznej pani).
Wystawa muzealna prezentuje wnętrza domów i warsztatów tkackich, jest tu nawet krosno, przy którym można usiąść. Pani oprowadzała Piotrusia i Michasia, opowiadając im historię Turku w bardzo przystępny sposób, a na koniec chłopcy mogli sprawdzić swoją wiedzę, korzystając z urządzenia multimedialnego. Bajer! Tak im się podobało, że zrobili quiz dwa razy, żeby zdobyć maksymalną ilość punktów.
Na wystawie poświęconej Józefowi Mehofferowi oglądaliśmy unikatowe projekty polichromii i witraży przygotowane do kościoła w Turku, w tym dwa jedyne na świecie przedstawienia Pana Jezusa w nakryciach głowy. Przewodniczka wskazała chłopakom szkice, które mieli później wypatrzyć w kościele – świetny pomysł! Rzeczywiście, wypatrywali ich z zapałem, na wyścigi, który zauważy pierwszy.
Józef Mehoffer w latach trzydziestych, na zaproszenie ówczesnego proboszcza, zaprojektował wystrój neogotyckiego kościoła parafialnego pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa. Jest autorem polichromii, projektów witraży i nawet ławek, ale z powodu wybuchu wojny prace nie zostały doprowadzone do końca. Z ławek według projektu Mehoffera wykonano jedynie te w prezbiterium, a część witraży wprawiono dopiero wiele lat po wojnie. Tak było m.in. z witrażem przedstawiającym świętą Teresę – karton do witraża powstał w 1939 r. i nie zdążył dotrzeć do Turku przed wybuchem wojny. Witraż, wykonany w Krakowie w pracowni Zakładu Żeleńskiego, do tej pory znajduje się w zbiorach krakowskiego Muzeum Witrażu. W kościele w Turku znajduje się kopia, wstawiona w 2002 r.
Kościół odnowiony w latach 90. wygląda obłędnie, jak to twórczość okresu Młodej Polski: jednych zachwyca, innych przyprawia o ból głowy z nadmiaru elementów dekoracyjnych. Sam Mehoffer ma szczególne miejsce w sercach mieszkańców Turku, jest honorowym obywatelem miasta, a po drugiej stronie kościoła ma nawet swoją ławeczkę, na której przysiadaliśmy kilkakrotnie, krążąc wokół rynku.
Tu przeczytacie więcej o dziele Mehoffera w Turku.
Przewodniczka wspaniale zajęła się starszymi chłopcami, a ja biegałam za Wojtkiem. Synuś, jak to on, natychmiast zainteresował się wózkiem w domu tkaczy. W kościele nie mógł za bardzo poswawolić, bo jechał we własnym wózku, przypięty pasami. Miał z tego powodu lekkiego focha, ale nie ze mną te numery, Brunner.
Nie mogłam odmówić sobie zdjęcia z Mehofferem na ławeczce.
W Turku jest jeszcze drugi kościół, a chronologicznie nawet pierwszy, bo zbudowany w XIX przez tkaczy-protestantów, do dziś czynny kościół ewangelicki. Pani z rady parafialnej umówiła się z nami i oprowadziła po nim, choć w zasadzie oprowadzanie sprowadzało się do krótkiego rysu historycznego i długiej rozmowy o religii, wierze i różnicach między nauką katolicką a protestancką. Bardzo to było ciekawe i pouczające doświadczenie, szczególnie dla Piotrusia, który miał wiele pytań, bo to poważny młody człowiek jest i sprawy związane z wiarą i religiami bardzo go interesują.
Jedno popołudnie spędziliśmy w kompleksie basenów termalnych w pobliskim Uniejowie. Przyjechaliśmy w najgorszej porze, ogonek do kas zdawał się nie mieć końca. Wojtek biegał jak oszalały, my za nim, ja go łapałam przy drzwiach pływalni, Mąż przy wejściu na parking.
– Mamo, szkoda, że nie jesteś w ciąży – westchnął znudzony Michaś – weszlibyśmy bez kolejki.
– To ja bym weszła, nie wy – odparłam w przelocie, gnając za najmłodszym i udając, że nie widzę chichoczącej pani stojącej przed nami.
Baseny super, co prawda spędzałam czas głównie w brodzikach, ale słońce grzało, więc było mi cieplutko. Starsi chłopcy zachwyceni, jak poszli w długą, tak ledwo ich odszukaliśmy przed wyjściem.
Jednego dnia wybraliśmy się do Lichenia. Niesamowite wrażenie, monumentalne, normalnie polski Watykan. Choć sztuki licheńskiej z dziełami sztuki watykańskiej raczej bym nie zestawiała… Ale już zestawienie danych dotyczących powierzchni wygląda interesująco: sanktuarium w Licheniu ma powierzchnię 85 hektarów, a Watykan – 40. Czyli wielkościowo – dwa Watykany. To się nazywa rozmach. Polak potrafi. Cudowny obraz w tej ogromnej bazylice (największej w Polsce, ósmej co do wielkości w Europie) jest maleńki jak znaczek pocztowy, musiałam podejść aż do balasek, by mieć poczucie kontaktu z Bolesną Królową Polski. Z wieży roztacza się obłędny widok i można też w pełni docenić kunszt ogrodniczy:
Był 26 lipca, Anny i Joachima, w czasie modlitwy wiernych ksiądz wspominał rodziców Maryi i zachęcał do modlitwy za naszych dziadków. Serce zabiło mi mocniej, bo ciągnęło mnie do Lichenia głównie z powodu mojej Babci, która ze swojej emerytury zawsze posyłała kilka złotych na budowę licheńskiego sanktuarium, a nigdy nie zobaczyła go na własne oczy.
Wracając z Lichenia zatrzymaliśmy się w Koninie w parku makiet. Świetna sprawa! Makiet jest ok. 30, przedstawiają sceny z popularnych filmów, obrazy z historii Polski, świata i Konina. Zgadywaliśmy, bez patrzenia na podpisy, co przedstawiają. Są tu sceny z „Gwiezdnych Wojen”, z „Terminatora”, „Godzilli” i „Obcego”, jest makieta Muru Berlińskiego, przejmująco ukazująca dwa zupełnie inne światy po obu stronach, i makieta na podstawie słynnego zdjęcia Chrisa Niedenthala. Jest zobrazowany wybuch atomowy nad Hiroshimą, a także figurki popularnych artystów.
W Borysewie jest ZOO, którego największą atrakcją są białe lwy i białe tygrysy. Mnóstwo hektarów do obejścia, można tam spędzić cały dzień. Koniecznie tam zajrzyjcie, będąc w okolicy.
A ja właśnie z Konina, park miniatur jest faktycznie fajnym miejscem. Dodatkowo warto przejść się Bulwarami, odwiedzić park ze zwierzętami czy zobaczyć najstarszy znak drogowy w Polsce. W Licheniu bywałam często(z racji bliskości) i jak był tylko kościół św. Doroty było to faktycznie święte miejsce. Odkąd jest bazylika to jest to miejsce dla mnie tylko do zwiedzania. Złoto i pieniądze jakie w to są włożone są dla mnie sprzeczne ze skromnością kościoła.
W Turku trafiliśmy któregoś roku przypadkiem na święcenie samochodów w dniu św. Krzysztofa. Termy Uniejów odwiedzamy co roku. Konin to moje dawne miasto wojewódzkie.
Czyli chodziliśmy po Waszych śladach 🙂
O jak cudnie czytać taki tekst. A co was tam zagoniło…??? Też Turek mi się podoba, mieszkałam tam 17 lat. W Turku jest dużo ciekawych miejsc, np. stadion 1000-lecia, pływalnia, którą budowali chyba z 20 lat – ale jest. Fontanna wieczorem jest podświetlana, śliczna. To miasto ma swój klimat, tylko trzeba je poznać.
Pozdrawiam z Ząbek
Mąż jeździ w tamte okolice w sprawach zawodowych, postanowił nam pokazać gdzie 🙂
Po minach widzę, że było warto jechać taki kawał drogi.