To trwa, i trwa, i trwa. I uczy, że życie jest drogą, a sama droga jest czasem ważniejsza niż cel.
Pierwszy przystanek mamy zaraz po wyjściu z mieszkania, bo obok drzwi stoi rowerek Weroniki. Koniecznie trzeba sprawdzić, czy kółka się kręcą i dzwonek dzwoni. Kręcą się. Dzwoni.
Na drugim piętrze sąsiedzi mają wycieraczkę, której ciężko się oprzeć. Koniecznie należy zanalizować dogłębnie widoczny na niej rysunek słoneczka: gdzie lewe oczko, gdzie prawe oczko, gdzie usta, gdzie promienie, gdzie rumieńce na policzkach…
Na pierwszym piętrze stoi rowerek Zosi. Ambicją jest dopaść go i użyć piekielnego klaksonu, nim matka zabroni.
I już parter!…
A nie, przecież są jeszcze półpiętra!
Na najwyższym trzeba podjąć próbę podlania sąsiedzkiej roślinności. Konewka stoi zawsze pełna wody, grzech nie skorzystać. Piętro niżej dobrze jest dotknąć kaktusa, szczególnie, gdy matka powie „nie dotykaj kaktusa”. Na ostatnim półpiętrze trzeba spróbować uskubać listek z drzewka szczęścia, kiedy matka powtarza rytualnie „nie skub listków”.
Na parterze zawsze znajdzie się cudzy rowerek bądź inne jeździdełko, które gra, buczy i świeci. Trzeba na nim posiedzieć, powciskać guziczki, spróbować wyjechać nim z klatki, pozłościć się, gdy matka nie pozwala.
I już wychodzimy na podwórko.
A kiedy wracamy do domu, jest tak samo, tylko w drugą stronę: jeździdełko, listek, piekielny klaskon, kaktus, wycieraczka ze słoneczkiem, konewka, rowerek Weroniki, ufffffff.
Kurka, nie macie windy;)???
Uwielbiam go.Jedyny w swoim rodzaju!!!Wojtus trzymaj forme ponad norme!
Przekażę :-))
Toż to już cała wyprawa TAM i NAZAD ( 😉 ) może służyć za spacer 😀
Dobre! Już zapomniałam, jak to jest. Po drugim akapicie powinno być „powrót do domu, mycie rąk po wycieraczce”. Ale podobno przy trzecim dziecku takie odruchy zamierają? 😉