….a nam został tylko Wojtuś, który jest bardzo grzeczny. Owszem, daje w pióra, uparty jest jak wołowina, ale dajcież spokój, w porównaniu do pyskujących wyrostków to sama słodycz jest.
fot. taniadimas, pixabay.com
Trwam w ekstatycznym upojeniu wczesnowakacyjnym. Przede mną dwa miesiące bez mantrowania:
Odrobiłeś lekcje?
Odrób lekcje.
Usiądź wreszcie do lekcji!
Spakowałeś strój na WF?
Spakuj strój na WF.
Dziś środa, masz WF.
Idź już do wanny.
Idź już do łóżka.
Idź już, bo się spóźnisz na autobus.
Przede mną dwa miesiące bez zadawania głupich pytań:
Jak to: nie wiesz gdzie jest twój strój na wf? To ja w nim ćwiczę czy ty?
Jak to: nie wiesz gdzie jest twój worek z butami? To kto ma wiedzieć?
Na pewno zabrałeś go ze szkoły? Na pewno? To gdzie się podział?
W autobusie nie zostawiłeś? Nie pamiętasz?
Halo, czy to biuro rzeczy znalezionych MPK, dzień dobry, szukam szkolnego worka z butami… Acha, nie ma pani nic takiego, do widzenia.
To gdzie jest ten worek?!!!
Po tygodniu:
Patrz, patrz! Leży na parapecie na przeciwko stołówki! A mówiłeś, że go zabrałeś ze szkoły!!…
Dwa dni później:
Gdzie jest twoja bluza? Gdzie ją zostawiłeś? W szatni? W świetlicy? Jutro masz ją znaleźć!
Znalazłeś bluzę? Jak to: nie znalazłeś?! A szukałeś?! Jasna cholera, nie będę co miesiąc nowej bluzy kupowała!!!
…
W dniu rozdania świadectw zrobiłam to, czego jeszcze nigdy nie robiłam ostatniego dnia szkoły, mianowicie przejrzałam wspólnie z właścicielami stosy szpargałów przyniesionych z placówki (skrawki papierów kolorowych, zapisane zeszyty, karty pracy, podręczniki, prace plastyczne…) i wyniosłam z domu ze cztery kilo makulatury. Zwykle robiłam to w przeddzień nowego roku szkolnego. O niektóre rysunki walczyliśmy – ja chciałam do makulatury, on do archiwum i tak np. zobrazowanie dynamiki i statyki na przykładzie traktora marki Ursus C-330 ostatecznie zostało do okazania wnukom – jego wnukom.
Zostało mi wyprać tornistry, co pewnie uczynię wkrótce, korzystając z upalnej aury. Nad jednym z nich unosi się lekka acz wciąż wyczuwalna nuta zgniłych rzodkiewek, odkrytych po nie wiadomo ilu dniach pod warstwą ściółki na dnie tornistra. To, że to były rzodkiewki, wiem tylko dzięki podpisowi na woreczku foliowym, bo kiedy na nie natrafiłam, były już tylko burą mazią.
Robaczki wyjechały rano, a już po południu mieliśmy okazję paść sobie w ramiona, bo alarmowały, że nie zabrały kąpielówek. A że obóz odbywa się niedaleko, to podjechaliśmy, miast wysyłać do nich kuriera. Przekazaliśmy paczkę i umknęliśmy rączo, czując się jak nadopiekuńczy rodzice, co to już po paru godzinach przyjechali na kontrolę. No i jakie padanie sobie w ramiona na oczach kolegów, przecież to byłby obciach, jak nie wiem. Było ciężko, ale dałam radę.
(Kontrola wypadła bardzo dobrze, dzieci uśmiechnięte, najedzone, zadowolone, obiad był pyszny i Michaś zjadł wszystko, a Piotrek ma epicki pokój i w ogóle jest epicko).
Co matka zaplanowała na czas nieobecności starszaków? Wjechać ze spychaczem do ich pokojów, naturalnie!
… A potem wrócą, wyjadą, wrócą, wyjedziemy, wrócimy i zacznę tęsknić za szkołą 🙂
Na pierwszej kolonii starszego syna mileliśmy po 3 dniach rozpaczliwy telefon „zabierzcie mnie stąd!” Okazało się, że była to typowa reacja odwykowa po odstawieniu tableta :))
Ta ściółka w tornistrze mnie rozwaliła. Super!
no szkoda ze już wszystko za mną , spleśniałe kanapki ,karteluszki i inne takie kfiatki , teraz jestem na etapie „powynoś te puszki i butelki z pokoju ”
spokojnego wypoczynu !