Nasze kochane, pełne życia chłopaczki zabieramy na obiad do restauracji raz na kilka miesięcy. Na więcej nie mamy ani zdrowia, ani siły.
fot. pixabay.com
Idea rodzinnego wyjścia na obiad jest piękna i szlachetna: oto matka, miast stać przy garach, a potem serwować posiłek i słyszeć „ale ja tego nie lubię!”, ubiera się pięknie i idzie w miejsce, gdzie dla niej ugotują i podsuną pod nos, a potem jeszcze posprzątają. Będzie okazja porozmawiać z bliskimi, nacieszyć się ich towarzystwem i dobrym jedzeniem. Nasze dzieci zamawiają posiłki jak rasowi bywalcy: „bardzo proszę o colę” „co pan poleca do tych kotlecików?”, „czy jest rosół?” Francja elegancja.
…A potem jest już tylko gorzej:
Wojtek – wiadomo, na miejscu nie usiedzi. Będzie wchodził i wychodził, wchodził i wychodził, otwierał drzwi i zamykał, otwierał drzwi i zamykał, a potem na parkingu dotykał wszystkich logotypów na maskach samochodów, z prawej i z lewej, i z lewej i z prawej… Przy obiedzie będzie się wił, piszczał, uciekał z kolan, wyłaził z krzesełka i robił wszystko, byle tylko nie zjeść.
Michał – będzie krążył po restauracji z rękami założonymi do tyłu jak manager ochrony, łaził za kelnerem i zagadywał go „Proszę panaaaa, a kiedy będzie mój rosół?…”, wchodził na stołek barowy i schodził z niego. Kiedy już dostanie zamówiony posiłek, odkryje, że a) to jednak nie jest to, na co na ma teraz ochotę, b) po dwóch kęsach już mu się nie zmieści, c) zaraz dokończy, tylko jeszcze się przebiegnie dwa razy wokół budynku, d) teraz już nie zje, bo wystygło.
Piotrek – rozwali się na krześle z telefonem, a kiedy mu skonfiskuję zabawkę, to pójdzie po Michała i będą gonili się wokół budynku. A Wojtek za nimi. A ja za Wojtkiem. A potem zamiana i Mąż za Wojtkiem.
… i jedyne, co uda nam się do siebie powiedzieć, to „zjedz sobie, teraz ja go popilnuję”. Prawie jak w Księdze Henrykowskiej 😉
To wszystko wyczerpuje nas tak, że obiecujemy sobie, że następnym razem pójdziemy z dziećmi do restauracji za 10 lat. Na ogół odpuszcza nam już po kilku miesiącach, bo jednak matka też człowiek i swoje prawa ma.
Kiedy tak podczas ostatniego rodzinnego obiadu siedziałam samotnie przy stoliku (akurat była kolej Męża na gonienie za Wojtkiem) i sączyłam wodę, myślałam o tych wszystkich mniej lub bardziej oburzonych nieodpowiednim zachowaniem dzieci w restauracjach. Całkiem niedawno znowu gdzieś wałkowano ten temat. Mieliśmy szczęście, bo w czasie naszego obiadu odbywały się równolegle dwa przyjęcia z okazji chrzcin, dzieci w różnym wieku było całkiem sporo, więc nasze gubiły się w tłumie rozbrykanych małolatów.
Fakt, że nigdy nie pozwalamy dzieciom biegać między stolikami i krzyczeć w pomieszczeniu, szczęśliwie zawsze nasze wyjścia do restauracji odbywają się przy pięknej pogodzie i robaczki mogą wybiegać się na zewnątrz lub spędzić trochę czasu w kąciku dla dzieci (ostatnio nawet starszaki tam utknęły, bo był telewizor i „Baranek Shaun”).
Chcę Wam powiedzieć, że dzieci to żywioł i zapanowanie nad nimi to czasem zadanie ponad siły rodzica. Jeśli jest ich więcej niż jedno, nakręcają się nawzajem i rozbiegają we wszystkich kierunkach. Gdy idę na ciacho z jednym starszakiem, to jest po prostu cud, miód i orzeszki: siedzimy, kiwamy nóżką, gawędzimy sobie przyjaźnie, jemy i pijemy bez pośpiechu, celebrujemy wspólny czas. Gdy idę ze wszystkimi, denerwuję się i złoszczę, zamiast odpocząć.
Gdy idę do restauracji sama, spotkać się z dorosłymi ludźmi, patrzę na cudze biegające dzieci, płaczące niemowlaki i współczuję ich rodzicom. Przecież wiem, że też chcieliby odpocząć, a nie mogą. Nie oceniam pochopnie rodziców rozbrykanych kilkulatków. Takie maluchy są męczące dla wszystkich, a ja i tak jestem w lepszej sytuacji niż ich rodzice, bo nie odpowiadam za to, co zbroją. Cieszę się ulotną chwilą, kiedy nie ma przy mnie moich żywych sreberek 🙂
Bycie matką nie nauczyło mnie cierpliwości ani opanowania, ale za to mam w sobie dużo więcej pokory i wyrozumiałości.
a czy tą restauracją było osiedlowe, modne wśród dzieci ( lody + krówka) „Kto wypuścił skowronka”?
Ta wspomniana z kącikiem zabaw – tak, a ta z bieganiem wokół i dręczeniem kelnera to „Trzej kucharze”.
A ja lubię patrzeć na dzieci i rzadko mi przeszkadzają 🙂 Moje już dawno wyrosły, to chociaż popatrzę. I szkoda mi tych rodziców, ale czasem szkoda mi dziecka – np. ostatnio, DZIEŃ DZIECKA, w kolejce w sklepie za mną stała mama, a synek (ok. 4 lat) po prostu sobie trochę próbował odejść, pokręcić się. Cały czas go strofowała ze złością i obiecywała, że odniesie loda do lodówki…O mmmatko…
Czasem ludzie przeginają w drugą stronę 🙁
Mój debiut na Twojej nowej stronie :).
Bo się zgadzam – i dłużej mam dzieci (i więcej) tym bardziej nie oceniam -to samo w sklepach. Bo dziś (dowolne dziś) moje chodzą po sklepie jako te aniołeczki a cudze lamentuje, a jutro (takoż dowolne)będzie armageddon. Ostatnio było co prawda cicho, bo Jasiek, któremu odmówiłam kupna drogich malutkich pomidorków, nie wrzeszczał, tylko porwał jeden i zjadł… Aaaaaaaaaaa. Zeznałam kasjerce pytając, ile na oko zapłacić, ale podarowała nam płatność chichocząc radośnie (anegdotę ma za darmo :)).
Jasiek – czad 🙂 Sprytny chłopak. Witam Cię serdecznie w moich nowych progach 🙂
Pani Doroto, dziękuję pięknie za te ostatnie zdanie, przechwytuję je i wpisuję do swojego notatnika :)Dobrego dnia!
Dziękuję, pozdrawiam gorąco, zapraszam częściej 🙂
Genialnie! Po prostu jak moje słowa – też jestem mamą wspaniałej trójki i też mam takie spostrzeżenia. A tak na marginesie, przypadkiem znalazłam Twojego bloga i wręcz z zapartym tchem czytam Twoje zapiski. Piję kawę (ludzie! mam chwilę dla siebie :-)), zaraz wychodzę do pracy ale jeszcze tę chwilkę dla siebie zarezerwuję, potem powrót z pracy, zabawa z dziećmi, sprawdzenie lekcji, ogarnięcie domu itp. itd. I wieczór nastanie i znów spać :-). I tak kolejny dzień. :-). Pozdrawiam wszystkie mamy z gromadą swych szczęść 🙂
Dziękuję bardzo, pozdrawiam serdecznie i zapraszam częściej 🙂
W samo sedno!
Dzięki 🙂
My mamy zawsze coś do oglądania na tablecie czy smartfonie, kupujemy sobie w ten sposób względny spokój. Starszy ma oprocz tego przy sobie komiks lub zachlapany sosami egzemplarz Harrego Pottera.
Elektronika sprzymierzeńcem rodziców! Staram się ograniczać, ale czasem nie da się bez.
Bywamy stosunkowo często (mojej mamie nie chce się gotować i zazwyczaj niedzielny obiad jemy gdzieś w mieście), ale nie w bardzo ę ą miejscach;) Moje dzieci raczej grzecznie siedzą i jak za długo czekać nie trzeba, to nie ma problemu, ale cudze:))) ach, to miód na moje serce, jak tak latają, wrzeszczą, marudzą i bałaganią, ach! inni też miewają pod górkę;)
Prawda? 🙂 Lubię patrzeć, jak inni rodzice radzą sobie w tzw. trudnych sytuacjach.