Przychodzi baba do lekarza…

Już od jakiegoś czasu przebieram nogami, żeby opowiedzieć Państwu o moich perypetiach z polską służbą zdrowia. Bowiem czterdziestka minęła, gwarancja się kończy i zaczyna się czas: boli, znaczy żyjesz.

Łokieć mnie rozbolał. Oczywiście momentu rozbolenia nie pamiętam, a wszyscy chcą wiedzieć, od kiedy dokładnie. Pewnie pobolewało stopniowo, aż pewnego dnia podniosłam czajnik pełen wrzątku, żeby sporządzić liczne napoje gorące, i tak mnie zabolało, że dałam temu wyraz werbalnie*. Od tamtej pory bolało raz mniej, raz bardziej, bywały poranki, gdy budziłam się z całą ręką ścierpniętą i odrętwiałą, gdy przestawiałam gar z pomidorową sycząc z bólu, gdy mrowiło, cierpło itp.

Tłumaczyłam sobie, że jako roszczeniowa patologia rozpycham się łokciami, to i boli, ale jednak pewnego dnia rzekłam sobie: idź ty babo do lekarza.
I jak powiedziałam, tak też uczyniłam.

Przychodzę do lekarza, a lekarz też baba – młoda, urocza, empatyczna. Przyznam, że zaczęłam naszą znajomość z dużą dawką rezerwy. Ciągle zdumiewa mnie fakt, że dokoła jest coraz więcej ludzi dorosłych a młodszych ode mnie. Kierowcy, nauczyciele, sprzedawcy, nawet lekarze. Dziwne uczucie tak oddać się w ręce młodzieży. No ale takie czasy.

Pani doktor wysłuchała z uwagą moich zwierzeń, pracowicie stukając w klawiaturę. Powiedziała, że najlepsze byłoby USG, ale musi sprawdzić, czy może wystawić skierowanie na USG łokcia. Okazało się, że nie może. Za to mogła na RTG. To wzięłam na RTG, przecież nie będę kaprysić.

Poszłam na ulicę Komuny Paryskiej i zrobiłam prześwietlenie, które, naturalnie, nic nie wykazało. Zmartwiona pani doktor przejrzała ponownie swoje informatory, ale w ciągu tygodnia, który upłynął między naszymi spotkaniami, niedobre NFZ nie dało przyzwolenia na łokcie. Pani doktor, patrząc na mnie przepraszająco, zachęciła mnie do zrobienia badania odpłatnego i poleciła swojego kolegę, który podobno bardzo dobry jest.

Poszłam do kolegi na Komuny Paryskiej.

Ach!…

Już dawno żaden obcy, a do tego młody i uroczy mężczyzna nie trzymał mnie za rękę w półmroku, jaki panował w gabinecie USG. Nie pamiętam kiedy (i czy kiedykolwiek!) osoba o podanych wyżej parametrach tak wytarmosiła mi rękę od łokcia po nadgarstek. 80 zł opłaty za ten kwadrans zainteresowania mną nie wydaje mi się wygórowaną kwotą. Obraz na ekranie wyglądał nieco psychodelicznie, na USG przywykłam oglądać istoty żywe, zasiedlające moją macicę, a tu nieruchome kości i stawy wyłaniały się z mroku niczym szkielety obrosłe pajęczynami. Tymczasem za drzwiami moi trzej synkowie zajmowali się sobą (Wojtuś siedział w wózku spętany szelkami, Piotruś pilnował Wojtka, a Michaś zwiedzał przychodnię).

Badanie wykazało łokieć tenisisty.

usg

Z wynikiem udałam się do mojej pani doktor, która bardzo się ucieszyła, że diagnoza jest jednoznaczna i wystawiła mi skierowanie do poradni rehabilitacyjnej przy Komuny Paryskiej. Udałam się tam nastawiona bojowo: będę domagać się adnotacji „pilne”, choćbym miała okupację gabinetu prowadzić, bo dowiedziałam się, że niepilni pacjenci dostają rehabilitację za rok, a pilni wcześniej.

Pan doktor był cudowny, szarmancki, do rany przyłóż. I nieco starszy ode mnie, chyba. Porozmawialiśmy sobie od serca o łokciach, dzieciach i innych radościach dnia codziennego. Bardzo ucieszył go mój książkowy przypadek tendinosis, z taką radością słuchał o kolejnych objawach, które potwierdzały diagnozę, aż żałowałam, że taka nieprzygotowana przyszłam, mogłam była jeszcze kilka dołożyć, tak od siebie. Na koniec wizyty wypisał mi skierowanie na rehabilitację i jakoś oględnie wspomniał o terminie, że kolejka jest długa, ale specjaliści znakomici i on poleca z całego serca rehabilitować się właśnie tu, a nie u konkurencji, ale że kolejka długa, a specjaliści znakomici, to on radzi wykupić godzinę z fizjoterapeutą, który mnie pouczy, co mogę sama z ręką robić w domu, a może nawet okaże się, że jedno spotkanie tak cudownie podziała na moją rękę, że warto będzie odżałować lody i kino i spotkać się ponownie i pozbyć bólu ever forever. Bo wie pani, tłumaczył mi, my tu oczekujemy spektakularnej poprawy, pani ma wyjść po zabiegach i po tygodniu powiedzieć: jest cudownie, wspaniale, nic mnie nie boli!… (Znaczy umrę?…) Oraz zalecił, bym Wojtka nie nosiła, tylko siadała na kanapie i mówiła: chodź do mamusi, mamusię ręka boli. Wysłuchałam uprzejmie, a na końcu zapytałam, czy mogłabym liczyć na adnotację „pilne”, co niewątpliwie przyspieszyło moją kolejkę.

Tu pan doktor zatroskał się wielce, a jego sympatyczne oblicze pokrył cień smutku, po czym wyliczył mi wskazania do „pilnej” rehabilitacji – np. udar bądź uraz (w tym momencie przemknęła mi przez głowę myśl, że a gdybym tak tu i teraz przyrąbała tym łokciem w biurko np?… Czy to dałoby się podciągnąć pod uraz?…) – i z serca życzył, bym nigdy takowych wskazań nie miała. Przeprosił mnie wielekroć, ale naprawdę nie może, co przyjęłam ze zrozumieniem, bo ja z natury wyrozumiała jestem.

W recepcji umówiłam się na tę przepisaną rehabilitację (maj 2016) oraz na godzinkę do fizjoterapeuty.

I cóż. W poniedziałek rano wybulę 70 zł na spotkanie z nieznaną mi jeszcze panią Basią, która przez godzinę będzie pokazywać mi, co powinnam robić sama w domu, a czego, znając życie, i tak robić nie będę. Odbyłam do tej pory trzy spotkania z moją panią doktor i jedno z panem doktorem, łącznie parę godzin mi to zajęło. A łokieć jak bolał, tak boli.

Rozumiem, że to ze strony NFZ taka wyrafinowana gra wstępna: to skierowanie można, a tego nie można, tu dam, tu sobie zapłać, a tu damy ci cały pakiet, ale dopiero za rok, poczekaj, rozpalaj w sobie pragnienie, a w międzyczasie znowu sobie zapłać…

Rację mają ci, którzy mówią, że do chorowania trzeba mieć zdrowie i pieniądze.

——
* auć, auć, motyla noga, ojejku jej!

Napisano w Od Rana Do Wieczora

Tagi: ,

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

W związku z wprowadzeniem 25 maja 2018 roku Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 roku w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE informujemy, że zostawiając komentarz na stronie od-rana-do-wieczora.pl pozostawiasz na niej swój nick, widoczny dla innych czytelników oraz adres mailowy widoczny tylko dla administratorów strony. Swoje dane osobowe przekazujesz dobrowolnie i będą one przetwarzane wyłącznie w celu przesłania powiadomień o nowych wpisach na blogu, odpowiedzi na Twój komentarz lub w przypadku kontaktu przez formularz kontaktowy. Bez wyraźnej zgody dane osobowe nie będą udostępniane innym odbiorcom danych. Masz prawo dostępu do swoich danych oraz ich poprawiania poprzez kontakt: dorota.smolen@gmail.com. Administratorem Twoich danych osobowych jest autorka bloga od-rana-do-wieczora.pl Dorota Smoleń.
Publikując komentarz, wyrażam zgodę.

*