Tę książkę czytałam jak kiepskie science-fiction. Naprawdę są rodziny, w których matka zwołuje domowników na kolację wysyłając e-maile? Naprawdę rodzice przychodzą z absolwentami wyższych uczelni na rozmowy kwalifikacyjne? Naprawdę dwulatki biorą korepetycje z czytania, pisania i arytmetyki?!
Carl Honoré w książce „Pod presją. Dajmy dzieciom święty spokój!” opisuje współczesny świat maksymalnie skoncentrowany na dziecku, co nie robi dobrze ani dzieciom, ani rodzicom, ani społeczeństwu. Pierwszym dlatego, że są przeciążone tysiącem obowiązków i zajęć, drugim dlatego, że tracą oddech w gonitwie z jednych zajęć na drugie i nie potrafią dzieciom niczego odmówić, a społeczeństwu, ponieważ nawet w krajach słynących z uwielbienia dla maluchów, jak Włochy, główny nacisk kładzie się na to, że dziecko jest ogromną i ciężką do udźwignięcia inwestycją.
Honoré śmiało żegluje przez kraje, kontynenty i epoki, ukazując różne rodzaje podejścia do dzieci: od traktowania jak tanią siłę roboczą (Dziecko Pracujące), poprzez stopniowe dostrzeganie ich potrzeb i dawanie swobody (Dziecko Wolnego Chowu), aż po współczesne szaleństwo zapewniania dzieciom wszystkiego przy równoczesnym wyciskaniu z nich ile się da (Dziecko Zarządzane). Dotyczy to w równym stopniu USA, Anglii, Chin i Japonii. Doszło do tego, że przedszkola w Stanach rezygnują z zajęć plastycznych, muzycznych i teatralnych a także z przerw, bo nie mogą nadążyć z materiałem! Już trzylatki uczą się tam pisać i liczyć do dwustu.
Są tu anegdoty, które bardzo mnie irytowały. Kiedy czytam coś w stylu „byliśmy już zmęczeni kinderbalami z animatorkami w oceanarium i postanowiliśmy piąte urodziny naszego syna wyprawić we własnym domu”, to mam ochotę postukać się palcem w czoło. Ale znowu koszmar odrabiania lekcji jest mi bardzo bliski i stoję ramię w ramię z rodzicami protestującymi przeciwko pracom domowym już w latach 90. XIX wieku, kiedy głównym argumentem przeciwko było to, że zadania odbierają dzieci kościołowi i rodzicom, zakłócają życie rodzinne i ograniczają czas zabawy. Szalenie spodobała mi się wypowiedź amerykańskiego bohatera wojennego (chyba wojny secesyjnej), który potępił odrabianie lekcji jako „źródło wyczerpania nerwowego i niepokoju, wysoce szkodliwych dla duszy i ciała” – koniecznie muszę to pokazać wychowawczyni Piotrusia! 😉
Honoré wymienia choroby cywilizacyjne naszych dzieci, do których należy krótkowzroczność i trudności w skupieniu uwagi, na którą cierpią dzieci od niemowlęctwa oglądające programy typu Baby Einstein. Obala mity efektu Mozarta i zabawek edukacyjnych, przestrzega, że sport wcześnie uprawiany powoduje u małych dzieci paskudne kontuzje. Przekonuje, że człowiek, który nie bawił się w dzieciństwie, nie ma wyobraźni, ikry, kreatywności, jest bierny, wymaga prowadzenia go za rękę (to te dzieci, które na rozmowy kwalifikacyjne przychodzą z rodzicami). Chwali edukację domową i stosowanie w życiu rodzinnym konkretnych zasad, podkreśla wagę stawiania granic i mówienia NIE. Opisuje szkoły i przedszkola, które odchodzą od wyścigu szczurów na rzecz swobodnej zabawy i kreatywnego myślenia – są to robiące furorę włoskie przedszkola Reggio, prowadzone w duchu pedagogiki waldorfskiej i szkoły w Finlandii, gdzie dzieci zaczynają formalną edukację mając ukończone 7 lat (halo, Pani Minister Hall, czy Pani to słyszy?). Wyniki badań, na których opiera się autor, świadczą o bezsensie wczesnego wprzęgania dziecka w kierat nauki, bo w przypadku 7-8 latków nie ma wielkiej różnicy w wynikach między dziećmi z przedszkoli nastawionych na zabawę, a tymi, które przyszły do szkoły znając dwa języki obce i tabliczkę mnożenia.
Carl Honoré pokazuje spektakularne przykłady rodzin, które musiały zmienić sposób myślenia, bo stały na skraju przepaści. Gdy wszystko kręci się wokół dzieci, małżonkowie nie mają czasu dla siebie nawzajem, co prowadzi do nieuchronnej katastrofy. Apeluje o to, by nie zabierać dzieciom dzieciństwa, nie chować ich pod kloszem, pozwalać na wyprawy w gronie przyjaciół, zezwalać na samodzielny powrót ze szkoły – rzecz coraz rzadsza w naszych czasach, gdy wozimy, podwozimy i nadzorujemy prawie każdy moment życia potomków.
W Polsce nie ma jeszcze, ogólnie rzecz biorąc, takiego ciśnienia, ale powoli się rozkręcamy. Coraz więcej dzieci nosi do szkoły komórki, by rodzice mieli z nimi kontakt, organizowane są kursy angielskiego dla niemowląt i ledwo co mówiących po polsku dwulatków. Machina zajęć dodatkowych i korepetycji rusza, gdy dziecko zaczyna naukę w szkole, ale przecież znacie na pewno wiele dzieci, które już w przedszkolu chodzą na wszystkie zajęcia fakultatywne. Koleżanka proponowała mi ostatnio, bym zapisała Piotrusia na Uniwersytet Dzieci, ale jak sobie pomyślałam, że w sobotę, jedyną w tygodniu sobotę mam go jeszcze gdzieś wozić, to odpowiedziałam zdecydowanie NIE. Jestem matką leniwą i wygodnicką, w sobotni poranek śpię do oporu, a dzieci mają się zająć sobą w swoim pokoju. Musimy kiedyś odparować po tygodniu w cuglach, z pobudkami o 6.15.
Kiedy zastanawiacie się, czy marnujecie życie dziecku, bo nie chodzi po lekcjach na balet, basen, hiszpański i karate, przeczytajcie tę książkę – upewnicie się, że nie marnujecie. Kiedy zastanawiacie się, czy oprócz baletu, basenu, hiszpańskiego i karate Wasze dziecko nie powinno przypadkiem uczyć się jeszcze gry na skrzypcach, też ją przeczytajcie. I dajcie sobie siana, a dziecku święty spokój 🙂
Carl Honoré, Pod presją. Dajmy dzieciom święty spokój, Drzewo Babel 2011
I jeszcze jedno: byłabym ostrożna z definiowaniem rodzicielskiego sukcesu, bo dla każdego tak naprawde oznacza coś innego. Jeśli Twoim celem jest wychowanie kogoś, kto będzie wyluzowany, asertywny i będzie zwyczajnie umiał cieszyć się życiem, będziesz wychowywać go inaczej, niż dziecko, dla którego wybrałaś karierę wirtuoza skrzypiec. Może się okazać, że obie metody, odpuszczania i piłowania, są skuteczne, wszystko zależy od Twoich założeń. I oczywiście od tego, co dziecko pozwoli ze sobą zrobić, bo jak pokazuje przykład Lulu i Sophii, ambicje i wytrwałośc matki to nie wszystko 🙂
anionka, cały czas szukam złotego środka. Obie ksiazki sa przekonująco napisane, przeczytaj koniecznie, ciekawa jestem Twoich wnioskow z zestawienia 🙂
no właśnie – jak tu nie ogłupieć? – jednego dnia mówią ci: "daj dziecku święty spokój" i ładnie to motywują, drugiego – "bądź chińską matką, wymagaj, zarządzaj!" i równie chętnie dzielą się swoją opowieścią o rodzicielskim sukcesie 🙂
pol_cia, miłej lektury!
W Roli Mamy, cały ambaras polega na tym, żeby znaleźć złoty środek: nie zmarnowac talentu, ale nie zamęczyć dziecka; pokazać możliwości, ale dać wybór. Ja ciagle nie wiem, jak to zrobić 🙂
do jasnej anielki, skrzypce to pierwszy krok do stania się chińśką matką 😉
A ja właśnie zapisałam Anielę na skrzypce ;)(do jasnej anielki)
Jestem mamą dwulatka. Bardzo chciałabym żeby w przyszłości miał jakąś pasję. I zdaję sobie sprawę, że jego "pasje" będą prawdopodobnie krótkotrwałe.
Chciałabym, żeby miał możliwość spróbowania: jak to jest, na kółku plastycznym, na zajęciach tanecznych, a może i na akrobatyce…
Ale jednocześnie wiem, że potrzebny jest zdrowy rozsądek. I na pewno te przyjemności mają być przede wszystkim fajne dla niego (a nie przynosić tylko dumę mi – matce) i mają w rozsądnych proporcjach wypełniać jego wolny czas.
Chcę by potrafił sam wymyślać zabawy w ogródku, by miał czas na nudę…
Marzeniem moim jest wychować szczęśliwe dziecko i życzę sobie (i innym rodzicom)bym umiała mądrze planować czas "po lekcjach" syna, jednocześnie słuchając swojego i jego serca!
Po książkę sięgnę – dzięki za recenzję 🙂
Strasznie mi sie podoba ta recenzja i ksiazka prawdopodobnie tez.
Zamowilam sobie w bibliotece i zaraz przeczytam.
Pozdrawiam serdecznie
Rękami obiema się pod tym podpisuję. Dziewczyny chodzą do przedszkola Waldorfskiego właśnie między innymi dlatego, że nie ma tam zajęć dodatkowych, uczenia ich na siłę i zabierania im czasu, który dzieci potrafią wykorzystać w najlepszy sposób – bawiąc się. Nie mają zabawek edukacyjnych, biegają całymi dniami po polu. Są dziećmi. 🙂 Uważam że to najlepsze co możemy im dać. Prawo do bycia sobą.
Jacku, Piotruś ma dopiero 6 lat. Nie wątpię, że to są fantastyczne zajęcia, ale za rok albo dwa też zdąży postudiować 🙂
"Koleżanka proponowała mi ostatnio, bym zapisała Piotrusia na Uniwersytet Dzieci, ale jak sobie pomyślałam, że w sobotę, jedyną w tygodniu sobotę mam go jeszcze gdzieś wozić, to odpowiedziałam zdecydowanie NIE."
I żałuj i to bardzo, tym bardziej że zajęcia odbywają się bardzo blisko Ciebie. Oczywiście poprzez zabawę i aktywne uczestnictwo dziecka. Moje nie może się doczekać zajęć. Wybierasz terminy sama i to nie jest co każdą sobotę.