Moje uczucia względem Bałtyku można określić z angielska love hate relationship. Z jednej strony euforyczne: morze, nasze morze!… Z drugiej wiadomo, że wiatr będzie urywał łby, a woda będzie lodowata, więc trudno powiedzieć, w co lepiej zainwestować: pedicure czy kalosze.
– Po co my znowu nad Bałtyk jedziemy?! – zżymał się Mąż za kierownicą – w 2009 roku powiedziałaś, że nigdy więcej, a znowu cię tam wydarło!
No powiedziałam, powiedziałam, ale co ja, krowa, żeby nie zmieniać poglądów? W 2009 roku wracaliśmy przez całą noc, jakimiś polnymi drogami, wylądowaliśmy w Żabnie i musieliśmy płynąć promem (ja na wodzie!! i to tak z zaskoczenia!), a kolana mnie tak bolały, że miałam ochotę odrąbać sobie nogi. Teraz mamy wyższy samochód, a poza tym nasze tegoroczne wakacje są ułożone pod dzieci, tak pod względem terminu jak i miejsca. Chłopcy pojechali na obóz harcerski do Pobierowa, pomyślałam, że trzeba ich odwiedzić, wszak dzieci zawsze czekają na odwiedziny rodziców, a potem odbierzemy ich z obozu i w drodze powrotnej wstąpimy na kontrolę do prof. Napiontka w Poznaniu. I tak nam się wakacje same zaplanowały.
Bałtyk mnie nie zaskoczył. Zawsze tu marznę, czy to maj, czy lipiec. Co prawda tegoroczna aura była dla mnie niezwykle łaskawa, bo jak przyjechaliśmy w niedzielę, tak już we wtorek były prawdziwe upały, ale umówmy się, Adriatyk to to nie był. Wojtek, zachwycony i zachłyśnięty wielką piaskownicą („baba! baba!” wykrzykiwał już na schodach, gdy schodziliśmy na plażę) w ogóle nie bał się wody, śmigał wzdłuż plaży do Świnoujścia i z powrotem, zaśmiewając się do rozpuku i rozchlapując lodowate fale. Ja za nim (chyba, że akurat była kolej Męża), jedną ręką przytrzymując kapelusz, drugą łapiąc Wojtka, gdy zmieniał kierunek biegu i próbował prysnąć do Szwecji, a zęby zaciskając, żeby nie wypadły mi od klekotania.
A ludzie mówią, że wczasy nad morzem to nuda i leżenie plackiem. Ha, ha, ha.
Wojtek nauczył się nowych słów: „boja” (taka prawdziwa boja, kołysząca się na falach), „ości” i „ogeń” (ogień), bo Piotrek i Michaś z zaangażowaniem zapalali świeczki w latarenkach na tarasie.
Oprócz plażowania jeździliśmy na gokartach, jedliśmy pyszne ryby wędzone i lody (ci, którzy mogli), obejrzeliśmy dwa zachody słońca i nawet byłam z chłopakami na dyskotece przy plaży (całe 5 minut!). Jedną noc przespałam na tarasie, choć zasypiało się ciężko, bo mieszkaliśmy przy deptaku, którym tłumy ciągnęły na plażę dzień i noc, a okoliczna dyskoteka dudniła do północy. Przeczytałam trzy książki („Tylko martwi nie kłamią”, „Krew na śniegu”, „Anioły jedzą trzy razy dziennie”), Mąż zafundował mi dwugodzinne wakacje, zabierając Wojtka na długi spacer, a w charakterze pamiątki znad morza kupiłam sobie biało-kwiecistą suknię indyjską, w której mogę podjąć pracę jako bawarska kelnerka, bądź zaciągnąć się do ludowego zespołu pieśni i tańca. Suknia kosztowała całe 15 PLN, więc chyba rozumiecie, że nawet nie próbowałam się jej opierać 🙂
Nie mogłam się oprzeć również fotografowaniu zachodu słońca. Wiem, wiem, to kicz nad kicze, ale weź i nie sfotografuj – to jak być w Rzymie i nie zobaczyć papieża 🙂
A teraz wątek bardzo osobisty: pierwszy raz od dekady wyszłam na plażę w stroju dwuczęściowym, nie chowając wstydliwie pooranego rozstępami brzucha pod lajkrą. Zawdzięczam to „Macierzyństwu bez Photoshopa”: szczere wyznanie w temacie bezpowrotnie utraconej urody brzucha miało dla mnie oczyszczającą moc, wyleczyło mnie z tego kompleksu. Owszem, zdarzało mi się zawstydzić, gdy złapałam cudze spojrzenie, że o matko, mój brzuch!… Ale zaraz prostowałam się dumnie i wyraźnie w myślach artykułowałam „A guzik mnie obchodzi, co tam sobie myślisz!”. Bo naprawdę, guzik mnie to obchodzi. A poza tym prawda jest taka, że owszem, widziałam na plaży kilka kobiet o idealnych ciałach (oczywiście nie licząc ślicznych, wiotkich nastolatek, ach, jakie one są piękne!…), ale większość koło ideału nawet nie stała. Więc nie dajmy się zwariować, że dokoła same boginie, a my, szare myszki, powinnyśmy siedzieć pod miotłą w odzieży maskującej.
Ps. Jako optymistka z natury, zainwestowałam jednak w pedicure 🙂
Ja widzę zdjęcie laski z dziećmi na plaży. Dziewczyno, przecież pięknie wyglądasz. Brzuch wyhodował trzech, a co zrobiły brzuchy nastolatek? :)One ewentualnie aspirują do poważniejszych rzeczy niż przechowywanie chipsów 😉
Prawda, że prawie jak Sophia Loren 40 lat temu? 😉
Pozdro znad Bałtyku. Przyzwyczaiłam się. Dzieci uwielbiają tę wielką piaskownicę i ten kawał nawet dość ciepłej w tym roku wody. To i ja przywykłam. pranie od jutra 😉
Brzuch swoją drogą, ale nogi! 🙂 Zazdroszczę. Warto przestawić myślenie, choć ciężko bywa. Ja walczę z samą sobą gdy wychodzę biegać, zdarzało się, że wychodziłam po 22 wieczorem lub tylko wtedy, gdy padało, by spotkać na swojej drodze jak najmniej osób. Wszystko siedzi w naszych głowach, po kilku miesiącach powoli zaczynam wychodzić, gdy jest jasno, bo odkryłam, że… tak właściwie nikt na mnie uwagi nie zwraca, a całe to „omójbożeboludziepatrzo” nie jest prawdą. 🙂
Pozdrawiam. 🙂
no właśnie matka z trójką dzieci z takim brzuchem !? wstydu nie ma ! popaczy na te nastolatki co w spożywczej ciąży chodzą i wyobrazi sobie je za kilka lat z trójką dzieci ! ha ja to nawet wyobraźni nie muszę uruchamiać , ja widzę takie egzemplarze codziennie ( bez krępacji w bikini szorują do sklepu )
co do morza to ja owszem na 2 – 3 dni mogę jechać , dłużej szlag mnie trafia ( kurdesz mało celnie bo zawsze wracam ) mam sprawdzone miejsca z ciepłą wodą w Bałtyku ( czytaj Darłówko , Mielno i tu może niektórych zaskoczę Hel ) najbardziej lubię jechać na Mierzeje Wiślaną bo tam mało ludzi bywa
Dorka, Twój brzuch może poruszać ludzi na zasadzie kontrastu! Osiemnastolatka po cesarce? Potrójnej?!!
Asiu, na Ciebie zawsze można liczyć, Aniele!! :-))))
już widzę te trzy blizny po cięciu wyryte w Z jak Zorro :)))