Dawno, dawno temu, w siermiężnym i nieuświadomionym ekologicznie PRL, papier był tak cenny, że od dostaw surowca zależny był nawet druk książek. Makulatura była walutą, za którą można było pozyskać upragniony ze zrozumiałych względów papier toaletowy. Szkoły wymagały od uczniów obowiązkowych kontyngentów zużytego papieru. Dobrobyt, w którym żyjemy obecnie, przejawia się m.in. w marnotrawieniu papieru, co budzi mój głęboki sprzeciw.
Jedną z bardziej widowiskowych form marnowania papieru są ulotki. Każdego dnia wyjmuję ze skrzynki na listy grube pliki ofert reklamowych, czy to w formie pojedynczych kartek, czy gazetek, zachęcających mnie do uszczęśliwienia się poprzez nabycie ręczników, nowych mebli bądź szynki wieprzowej tylko teraz 70% taniej. Naszym sąsiedzkim zwyczajem stało się, że odkładamy reklamy od razu na wierzch skrzynek na listy, nie zabierając ich nawet do domu i licząc, że pani sprzątająca wrzuci je prosto do żółtego kontenera. Przeglądam je tylko dlatego, żeby upewnić się, że nie zawieruszył się między nimi żaden list.
Drugim doprowadzającym mnie do szewskiej pasji sposobem marnowania papieru są paragony, które sprzedający musi wydawać nawet na pudełko zapałek pod groźbą smażenia się w skarbowym piekle. Jeśli nie wyrzucam ich na bieżąco, po tygodniu nie mogę domknąć portfela, spuchniętego od wciśniętych w przegródki świstków z warzywniaka, mięsnego i spożywczaka. Niedawno zrobiłam porządek w torebce: paragony utworzyły w niej warstwę ściółki, pod którą ukryły się dawno zagubione przedmioty. Po wyrzuceniu stosu paragonów torebka okazała się być dwa razy głębsza.
Szanuję papier i uczę tego moje dzieci. Rysujemy po dwóch stronach kartek, na własne notatki wykorzystuję zbędne wydruki, niepotrzebne, wykorzystane do cna papiery odkładam do kosza na surowce wtórne, cierpliwie wynoszę kolejne sterty do odpowiedniego pojemnika. Ale jednocześnie wkurza mnie, że nie chcę, a dostaję tyle celulozy i nawet nie mam pewności, że kiedy ją posegreguję, to zostanie przetworzona ponownie. Tak mi to przyszło do głowy, gdy wychodziłam któregoś ranka do pracy, a na deszczu mokły żółte pojemniki w oczekiwaniu na śmieciarkę.
Dodaj komentarz