Odkąd przeczytałam „Rauskę” Teresy Oleś-Owczarkowej, niecierpliwie wyglądałam kontynuacji losów Alusi. Z entuzjazmem siegnęłam po drugą powieść tej autorki, „Mrówki w płonącym ognisku”. Alusi ani na lekarstwo. Dopiero pod koniec książki okazało się, że…
„Rauska” była opowieścią o wojennych losach rodziny Przyczyńskich wywiezionej na roboty do Niemiec, „Mrówki…” to rozpisana na wiele głosów historia polskiej wsi powojennej, z jej biedą, prostą pobożnością, pijaństwem, cieżką pracą i zwykłymi, a czasem niezwykłymi losami ludzkimi. Autorka ma wspaniały dar opowiadania, więc czyta się świetnie. Narratorką powieści jest dziewczynka, która wychowuje się u babci na wsi, tęskni za ciężko pracującymi i rzadko widywanymi rodzicami, a z czasem coraz bardziej wsiąka w wieś, która traktuje ją jak swoją. Mała Tereska chodzi od chaty do chaty, je chleb ze smalcem, którym chętnie częstują gospodarze, słucha piosenek, które kobiety nucą przy robocie, przygląda się codziennemu życiu, wącha bzy i jaśminy. Prowadzi czytelnika przez wieś, której dzisiaj już na próżno szukać. Na wsiach nie ma już tamtej powojennej biedy, ale zniknęła też otwartość na drugiego człowieka. Starzy mieszkańcy poumierali, a nowi w odnowionych domach bacznie obserwują nieznajomych kręcących się po okolicy. Sąsiedzi odgrodzeni są od siebie wysokimi parkanami, sąsiadki nie spotykają się już na zimowym darciu pierza czy praniu w rzece. Jest czysto, nowocześnie i obojętnie.
Czytałam historie Róży, Antka, Mańka, Szczepana, wstrząsającą historię Andzi, niezwykłą opowieść o losach Staszka i przypominałam sobie moje wspaniałe wakacji u Babci, zabawy z kuzynami i słyszane tam wtedy opowieści, piosenki i wiersze. Pamiętam historie o duchach żołnierzy radzieckich, których po jakiejś bitwie pochowano w polach, pod drogą zwaną „Poprzycznią”, bo biegła w poprzek pól. Duchy ukazywały się wielu osobom: kiedy wujek Kazek wracał rowerem od narzeczonej, nagle z ciemności zaatakował go wielki czarny pies, wujek go kopnął i pies zniknął. Innym razem pewien gospodarz wracał po nocy i nagle coś spłoszyło konie, stanęły dęba i nie chciały iść dalej. Chodziliśmy tamtędy od Babci do Cioci Tereni i zawsze spieszyliśmy się, by zdążyć przed zmrokiem, bo wiadomo, że z duchami nie ma żartów. Po latach na tamte świadectwa patrzę przez palce, bo ludzie, którzy je składali, w chwili spotkania z duchem nie byli zupełnie trzeźwi, ale duchy spod Poprzyczni były ważnym składnikiem mojego dzieciństwa, więc nie wyrzeknę się ich tak łatwo. Podobnie jak zapamiętam na zawsze Babcię, śpiewającą pieśń o Matce Bożej Gidelskiej i jej recytację „Powrotu taty” Mickiewicza, który poznałam z jej ust dużo wcześniej, niż poszłam do szkoły.
Opisując wieś swojego dzieciństwa Autorka czyni z niej metaforyczny obraz zmieniającego się życia na ziemi, ewoluującego od prostoty i pełnego zawierzenia Bogu do dzisiejszej pedzącej nowoczesności, w której zostawiamy coraz mniej miejsca dla Stwórcy i coraz rzadziej patrzymy w gwiazdy. A czasem warto się zatrzymać, rozejrzeć po świecie i zastanowić nad sobą, zadając sobie dwa uniwersalne pytania: Skąd przychodzimy? Dokąd zmierzamy?
Piękna, refleksyjna książka. A co z Alusią? Przeczytacie, dowiecie się 🙂
Teresa Oleś-Owczarkowa, Mrówki w płonącym ognisku, Wydawnictwo M 2013.
Nie znam, choć chętnie bym przeczytała:) Z pewnością porwę, jak tylko w bibliotece albo u kogoś na półce się natknę;)